2015-04-30
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 2 maratony w tydzień (czytano: 880 razy)
To mój debiut blogowy więc na wstępie proszę o wyrozumiałość.
Wszystko zaczęło się po przeczytaniu artykułu o niemieckiej nauczycielce która biega maratony co niedzielę i z tego co pamiętam – przebiegła ich ponad 100. Poszukując kolejnych wyzwań (przebiegłem do tej pory 3 maratony) pomyślałem, że skoro ona może to dlaczego nie ja?
Wybór padł na wiosenne maratony w Łodzi i w Warszawie. W zimę porobiłem zapisy i opłaty i zacząłem się przygotowywać próbując uczciwie przykładać się do treningów, zeszła zima była mocno pobiegana ale w tym roku raczej tak pół na pół. Biegam od niedawna, raptem 3 lata i z jednej strony miałem już jakie takie pojęcie jak się dobrze przygotować do takiego wysiłku ale z drugiej nie wiedziałem czy kości wytrzymają… Niestety na początku lutego przytrafiło mi się nadkręcenie prawej kostki (piłka nożna) i kilka tygodni bez biegania, do tego na koniec tego okresu jeszcze mocne przeziębienie i prawie po 5 tygodniach udało mi się zrobić pierwsze 9-10 km.
Był początek marca miesiąc i trochę do maratonu w Łodzi gdzie chciałem poprawić swoją życiówkę z PZU Maratonu Warszawskiego 2014 (3:58) a ja nie czułem się na siłach robić długich wybiegań, żeby tego było mało kilka dni przed kontuzją biegałem sobie na stadionie 30 km w pięknym jak dla mnie tempie 5:10 – 5:12 i był to dla mnie doskonały prognostyk na zbliżający się czas maratonów, a tu taki kwas, e tam…
Dość powiedzieć, że do Łodzi jechałem z duszą na ramieniu jak to się mówi i niestety moje obawy okazały się słuszne, najpierw pogoda (ziiiimno i wiatr) dodatkowo chyba nie najlepsza dyspozycja dnia no i buty które choć rozbiegane w jakieś 6-8 tygodni to jednak na dłuższym dystansie spowodowały skurcze łydek, skończyło się na chodzonym maratonie i jednym krótkim przystanku (nota bene na przystanku) i rozmasowywaniu łydek, potem krótki dialog z samym sobą, ostry opieprz no i ostatnie 5 km wolno bo wolno ale jednak bez przystanku dotarłem do mety. Czas 4:04 netto, potworny ból łydek – ale mimo wszystko wyjeżdżałem z Łodzi z małą iskierką nadziei.
Przecież nie można z tygodnia na tydzień popełnić już tylu błędów i w Warszawie na OWM musi już być OK. Regeneracja przebiegła sprawnie i szybko w środę czułem się na że mógłbym w swoim tempie przebiec spokojnie 10 km albo ciut więcej, ładowanie węglowodanów picie dużej ilości wody, w piątek nic już nie bolało i w niedzielę rano, wraz z prawie całym naszym teamem – ruszyliśmy na podbój Warszawy.
Tym razem stare buty, żadnych kompresów, normalne skarpetki, strój dostosowany do pogody (w Łodzi przy 3- stopniach miałem na górze 3 warstwy) i jedziemy. Ustawiamy się z Romanem w strefie 3:45 – 4:00 i ruszamy powoli, na 5 km woda gubimy się z oczu ale to może lepiej bo co do tempa to jakoś nie mogliśmy się dogadać
Każdy km mierzę na zegarku i staram się trzymać tempo w granicach 5:25 – 5:30, żele na 11, 22 i 32 km, po drodze tylko woda, no może raz przypadkiem parę łyków izo i biegnę sobie pięknie pozdrawiając kibiców i zagadując współbiegaczy, do półmetka dobiegam z czasem 1:55:24 i jest wszystko w porządku, coraz lepiej się czuję, jak to się mówi wchodzę na obroty.
Z małym niepokojem czekam na 26 km bo wtedy w Łodzi zaczęły się moje problemy z łydkami, ale nie wszystko OK pewnie to były te buty, im bliżej mety tym większa euforia i wiara we własne siły, nogi bolą ale co tam, nie pierwszy i nie ostatni raz, tempo wchodzi super, nawet zdarzają mi się międzyczasy po 5:09 szczególnie jak żel zaczyna działać, lecz hamuje się i wracam do ustalonego tempa, lekkie podpalenie na 38 km i na 39,5 km stwierdzam że to jeszcze nie czas na finisz i trzeba zbierać siły bo do mety jeszcze ciut ciut ale jednak. Mijam kolejnych kibiców, biegaczy, morda mi się cieszy niesamowicie i tak, widać już metę, czas wspaniały bo lecę na 3:52, wbiegam na metę i czas 3:51:26 netto. JEST SUPER, około 13 minut lepiej niż w Łodzi tydzień wcześniej, dodatkowo urwałem około 7 minut z życiówki, po prostu do pełni szczęścia zabrakło tylko tego mercedesa… ale co tam, mercedes może być następnym razem.
PODSUMOWUJĄC: Da się, da się biegać maraton tydzień po tygodniu mając przebieganych już kilka sezonów, pewnie lepiej byłoby odpocząć około 2 tygodni, wtedy byłby to chyba optymalny krótki wypoczynek, a gdyby nie kontuzja to pewnie byłoby jeszcze lepiej. Dobre jedzenie między biegami, dużo wody i co najważniejsze – pozytywne nastawienie na sukces – sprawiły, że mogę się dziś cieszyć z obu pięknych medali i mnóstwa wspaniałych chwil na trasach w Łodzi i w Warszawie.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Truskawa (2015-04-30,11:37): Zdecydowanie się da. Są wariaci, którzy biegają maratony cztery dni, jeden po drugim. W Bydgoszczy nad kanałem, choć zdaje się najpopularniejsze jest bieganie dwumaratonów. :) Gratuluję fajnego wyniku i zazdroszczę. Sama nie wiem kiedy uda mi się poprawić moja życiówkę więc tym bardziej podziwiam! Super. :) Mahor (2015-04-30,19:09): Idąc za Twoim przykładem też pobiegnę w maratonach zachowując tygodniowe odstępy ale mam jeden warunek.W pierwszym wylosuję mercedesa a w drugim pojadę tym wozem zamykając całą stawkę :)
|