2015-02-11
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Wybieganie... (czytano: 881 razy)
Ha! Udało się! Trzymam za siebie kciuki, staram się pokornie podchodzić do biegania i powoli, dzień po dniu, realizuję postawione przed sobą zadania. Mały kryzysik minął, a teraz zaczynam czuć w kościach... Ale po kolei.
Udało się przebiec dystans większy niż półmaraton! W niedzielę na plaży w Alicante przebiegłem 26 kilometrów. I mogłem więcej, ale psychika to siła jest i basta. Najpierw głowa ciągnie cię do 26. km, bo tyle sobie człeku założyłeś, ale jak tylko dobiegniesz, to włącza się czerwona lampka! I mimo, że siły motoryczne wciąż były, zjadłem 2 żele a 2 pozostałe czekały w kieszeni na skonsumowanie i nawet zostało trochę wody... Ale wiadomo kto jest generałem w armii zwanej ciałem. 26 km i ani kilometra więcej. Ani minuty więcej. Wyszło mi to w 2 godziny 27 minut.
Byłem, ba, jestem, zadowolony. Nagle 30 kilometrów wydaje się być w zasięgu ręki, a potem kto wie, może nawet i cały maraton uda się skończyć?
Moje morale poprawia się z pogodą. Po powrocie do Europy Północnej okazało się, że wiatr już nie przeszywa człowieka na wylot, ale jest cieplej (+7C) i drobny wiaterek pomaga zamiast przeszkadzać. Tylko pracy tak dużo, że wczoraj biegałem dopiero o północy.
Żaden ze mnie poranny biegacz. Biegam po pracy. A wczoraj od 23:55. Czyli skończyłem dziś. Ale co to był za bieg! Sam nie wiedziałem czego się spodziewać. Niedzielne wybieganie oznacza, że w poprzednim tygodniu przebiegłem ponad 61 km. Rekord. Tydzień po półmaratonie w Marrakeszu nogi miałem ciężkie, efekty pierwszego tygodnia z 50+ km wybieganiem.
Wybieganie daje wyniki. Wczoraj w nocy biegłem 12 km. Nie wiedziałem czy dobiegnę; założyłem, że przebiegnę minimum 6 km. Z początku powoli, ospale, nogi ciężkie jak wcześniej. Co kilometr spada mi i tak przeciętna prędkość. Po czwartym kilometrze zaczyna mi się biec coraz lepiej, coraz szybciej. Nie zawracem, nie staję, decyduję się przebiec całe 12 km. I okazuje się, że ten 12. kilometr był najszybszy (5:19), a najwolniejszy był trzeci (5:57). I co? Generał po 12. km powiedział stop. Dalej idziesz piechotą. Podporządkowałem się jego woli ufając, że wie co robi...
Ależ ja potrzebuję tego masażu also spa. Może dzisiaj, przed biegiem na 10 km?
Natarczywie intryguje mnie dieta biegacka, którą odkrywam. Trza wcianać węglowodany i cukry. Czyli białe pieczywo, gotowane mięso, ryż, makarony oraz słodkości. W skrócie: wszystko co, czego trzeba unikać by schudnąć... Czy to nie dziwne? Nie jesz słodyczy, chudniesz. Jesz słodycze i biegasz, chudniesz. Ale tak się odzwycziłem od słodyczy, że teraz muszę się do nich trochę przymuszać.
Na szczęście bieganie i chudnięcie mają przynajmniej dwa wspólne elementy: ban na alkohol i na smażone. Dodatkowy argument przeciw frytasom.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |