2014-01-08
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| over (czytano: 4319 razy)
Parę tygodni temu poleciałem na kilkudniową wycieczkę do Anglii. Ponieważ naprawdę zauroczył mnie sposób, w jaki Anglicy używają swojego języka, sporo podczas całego wyjazdu na ten temat myślałem. Na koniec - wracając już - zastanawiałem się, czy mam jakieś ulubione słowo w ich języku. Podumałem dłuższą chwilę gapiąc się przez jedno z tych małych samolotowych okienek w ciężkie wyspiarskie chmury i wyszło mi, że gdybym musiał coś wybrać, to niechybnie byłoby to „over”. Jest to tak często i tak różnorodnie występujący wyraz, że wytłumaczenie jak funkcjonuje w angielskim graniczy wręcz z cudem. Jeśli zajrzymy do zwykłego słownika i poszukamy polskiego znaczenia tego słowa to dowiemy się, że jako przyimek to np.: na, nad, ponad, więcej niż, przez, do, w, podczas; a jako przysłówek to m.in.: zbyt, bardzo, powyżej, wszędzie, dookoła. Niby nic fajnego, tyle, że jako przyimek łączy się z innymi wyrazami i tworzy przymiotniki, rzeczowniki oraz czasowniki i jakoś tak się składa, że za ich pomocą jesteśmy w stanie uformować wyrażenia, które idealnie określają to wszystko, co działo się w ostatnim czasie mojego biegowego życia. A w związku z ostatnimi wydarzeniami „over” niespodziewanie wróciło do mnie jak bumerang.
Oversize and overweight – ponadwymiarowy i za ciężki
Jeśli miałbym znaleźć moment, w którym prawdopodobnie to się zaczęło, bez chwili namysłu wskazałbym na początek sierpnia. W tym czasie, a dokładnie pomiędzy 3 a 12 dniem tego letniego, wakacyjnego miesiąca przebiegłem dystans 491km dzielących Wrocław i Gdańsk. Zajęło mi to łącznie 48 godzin i zrobiłem to zupełnie sam, pchając niskiej jakości, używany, trójkołowy wózek typu jogger wypełniony 9kg bagażem, utrzymując średnie tempo w okolicach 5:50min/km, mimo historycznej fali upałów towarzyszących mi przez ponad połowę drogi.
Niby średnio to tylko nieco ponad maraton dziennie pokonywany w aż 4 godziny, ale w związku z przedziwną formą przedsięwzięcia, nie powiem, że było łatwo. Pod koniec byłem naprawdę zmęczony i bardzo obolały.
Overrate and overcharge – przecenić i przepłacić
Trzeciego dnia po przybiegnięciu do Gdańska zamiast zmartwychwstawać, jak normalny człowiek, zdecydowałem się wystartować w Maratonie Solidarności. Oczywiście na starcie byłem w żałosnym stanie - w ogromnej mierze przez pokonany wcześniej dystans, ale tak naprawdę dużo więcej spustoszeń pozostawiło po sobie przepychanie przez cały kraj tego topornego wózka. Obrazowo mówiąc - miałem jedną wielką kontuzję prawej części ciała. Szyja, bark, biodro – zwłaszcza biodro, nadgarstek, kolano, staw skokowy. Ból mięśni przy tych dolegliwościach był do przyjęcia. Miałem jednak wygłodzonego ducha bojowego, który nie zgodził się na odpuszczenie. Problem w tym, że nie przewidział on, znaczy się duch bojowy, faktu, że organizator postawi pierwsze stoły z żarciem dopiero na 25km. W efekcie do mety dotarłem na granicy utraty filmu, w czasie 3:11. Pierwszy raz po maratonie nie byłem w stanie pić piwa! Zamiast tego leżałem z dreszczami przez kilka godzin w łóżku.
Overdo and overstep – przesadzać i przekroczyć
Po trójmiejskim maratonie nie biegałem aż dwa dni. Kolejne dwa dni później byłem już w trakcie ciężkich przygotowań do jesiennych startów – Supermartonu Kalisia i jakiegoś, poprzedzającego tę „setkę”, szybkiego z założenia maratonu. Ten wcześniejszy start przyszedł trochę wcześniej niż myślałem i już 15 września, czyli dokładnie miesiąc po Solidarności przypadkowo nabiegałem 3:02 we Wrocławiu. Dlaczego za wcześnie i przypadkowo? Bo to była dopiero połówka zaplanowanego cyklu treningowego i chciałem nabiegać góra 3:10. No ale na półmetku lekko wyszło 1:33, a duch bojowy dokręcił drugie pół w 1:29.
Overload and overcome – przeciążać i przezwyciężać
Październik. W tym okresie tempo moich wolnych wybiegań znajdowało się w okolicach 5:05-5:08/km przy których osiągałem tętno 122 – 124. Tak nisko, czyli tak dobrze jeszcze nie było. To chyba taki autentyczny szczyt formy. 13 października robię 2:58 podczas maratonu w Poznaniu. Lepiej niż planowałem. Oczywiście maraton pozostawia po sobie ogromne zniszczenia. Dość długo dochodzę do siebie. Szczęśliwie nie muszę piłować już prędkości.
Overcast – zachmurzenie
Dwa tygodnie po Poznaniu biegnę swoją trzecią w życiu lecz pierwszą tak na serio, na czas, na maxa stukilometrówkę. Marzę o tym, żeby na kultowej trasie w Kaliszu zejść poniżej 9 godzin (śr. 5:24/km), jednak mimo wszelkich starań czas na mecie jest aż(a może tylko) o 17 minut gorszy. Fakt, że 30km męczyłem się z rozstrojonym żołądkiem i ostatecznie 12 minut spędziłem na 55km w toalecie, ale proste rachunki pokazują, że i tak nie dałbym rady. Zajmuję 10 miejsce i generalnie jestem zadowolony. Bardzo mocno się podczas tych zawodów eksploatuję. Duch bojowy ostatnie 5km nakazuje iść w trupa. W efekcie trzy dni nie mogę chodzić ani się schylać. Ale tak naprawdę. Wyjście na zakupy jawi mi się torturami. Regeneracja idzie strasznie wolno. Po dwóch tygodniach podczas wolnych wybiegań mam zdecydowanie podwyższone tętno – przy 123 ud./min nie biegam tempem 5:07 jak wcześniej tylko 5:18/km.
Overestimate and overdose – przeceniać i przedawkować
Nie mija miesiąc od Supermaratonu Kalisia i rozpoczynam cykl Dwumaratonu Bydgoskiego. Chcę walczyć, bo to ten sezon- sezon konia, w którym praktycznie wszystko się udaje. Jednak już na starcie czuję, że coś jest nie tak. Nie mam świeżości, nie mam takiego gazu … ale mam ducha bojowego. Pierwszego dnia biegnę po trzecie miejsce z czasem 3:06. Wieczorem moje ciało potwierdza, że było za szybko i za mocno. Następnego dnia stawiam wszystko na jedną kartę i bronię trzeciej pozycji za wszelką cenę – wychodzi 3:15, ale wynik nie jest adekwatny do wysiłku włożonego w bieg. Po zawodach regeneracja nie tyle jest wolniejsza, co w zasadzie w ogóle nie postępuje. Nogi są ciężkie, mięśnie ciągle obolałe, czuję ogólne zmęczenie i mam wahania nastroju. Mam większe niż zwykle problemy z zasypianiem, a gdy w końcu udaje mi się, gdzieś tak o świcie, to kiepściutko sypiam i do tego obficie się pocę, poza tym - co dziwne - nękają mnie bóle głowy (coś czego normalnie nie miewam).
Biegam z pulsometrem w określonym tempie i zapisuję szczegóły. Nie wygląda to jednak dobrze.
W najwyższej formie tętno 130ud./min osiągam przy tempie oscylującym koło 5:00/km. Po Bydgoszczy mam tragiczne wskazania, 130 mam dopiero wtedy, kiedy z tempem zejdę w okolice 5:35/km. Pół minuty na km gorzej! Decyduję się odpuścić Dwumaraton. To w takim stanie nie ma sensu. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym tam pojechać i człapać te maratony po 3:30.
Zostaje mi tylko jedna rzecz do zrobienia w tym roku…
Overtrained – przetrenowany
Do tej pory, czyli po trzech zawodach prowadzę w cyklu zwanym Czteropakiem Kaliskim, w skład którego wchodzą w sumie cztery biegi ultra: Crossmaraton Walczaka (około 44km – luty), Bieg Świętojański Od Zmierzchu Do Świtu (7:12h – czerwiec), Supermaraton Kalisia (100km – październik), Bieg Wigilijny Od Zmierzchu Do Świtu (16:12h – grudzień). Żeby wygrać muszę jeszcze raz pojechać do Kalisza - w grudniu, i w ciągu 16 godzin „biegowej uczty” bronić się przed konkurentami. Jak na złość najtrudniejszy bieg zostaje mi na koniec. Nie chodzi mi o czas trwania, ale o warunki – pogodę, porę, trasę, odległość od bufetu. Chcę wygrać, za wszelką cenę i nie wiem jakim cudem, ale zmuszam się, mimo tej zapaści fizyczno-psychicznej do kręcenia tych dwukilometrowych pętelek przez całą jebaną noc, przez cały czas trwania zawodów. Zajmuję trzecie miejsce pokonując 128km. To mniej niż mój najgroźniejszy (obecny) rywal, ale wystarczająco, żeby wygrać czteropak. Przez następny tydzień nie jestem w stanie normalnie funkcjonować, a biegowo nie jestem do dziś. Wychodzę co trzy dni potruchtać 6-7km. Pulsometr pokazuje 138ud. przy tempie 5:40/km! Test ortostatyczny w okolicach 50!
Game over
Nie sądziłem, że biegacz amator jest w stanie wpędzić się w stan, który nazywamy przetrenowaniem. Ambicja ambicją, ale w gruncie rzeczy nikt tu nikogo nie zmusza. Przecież nad nikim nie stoi wrzeszczący trener ze stoperem, nie czerpiemy też większych profitów ze startów. Generalnie obowiązuje zasada - jak się człowiekowi nie chce, to nie idzie. Jak nie ma ochoty, to zamiast szybkości robi spokojnie, zamiast 35km – 26. Nikt tego nie ocenia. Generalnie taka zasada obowiązuje, chyba, że ktoś generalnie jest czubem, jest swoim trenerem, katem i sam się ocenia, a jego zdanie ma największe znaczenie.
Ostatnią przerwę sezonową miałem na przełomie stycznia i lutego 2012. Było to takie powiedzmy roztrenowanie - wymuszone kontuzją przeciążeniową. Od tamtej pory przebiegłem 9,5 tyś. km, a moja najdłuższa przerwa pomiędzy treningami wynosiła zaledwie 3 dni. Wystartowałem w 18 maratonach, z których połowę pobiegłem równo lub poniżej 3:10 (a wszystkie poniżej 3:30) oraz w 7 trudnych biegach ultra. Przebiegłem też – o czym wspomniałem wyżej – wakacyjnie przez Polskę.
Dołączyłem do skromnego i wyjątkowego grona osób przetrenowanych.
Autor zablokował możliwość komentowania swojego Bloga |