2013-05-22
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| "Festiwal" biegowy (czytano: 1670 razy)
W miniony weekend (18-19.05) zorganizowałem sobie coś w rodzaju festiwalu biegowego. Zaplanowałem 3 starty, z czego 2 w sobotę, 1 w niedzielę.
Sobotnie starty miały przede wszystkim charakter „komercyjny”, wiedziałem że są do zdobycia nagrody finansowe a stawka zawodników pozwalała znaleźć gdzieś tam swoje miejsce pomiędzy nimi.
Pierwszy start - w Jaszkowej Dolnej k. Kłodzka, górska „dycha” po dosyć wymagającym terenie z mocną „góralską” ekipą - dla mnie to był debiut w górskim ściganiu (pomijam Maraton Gór Stołowych, gdzie raczej tego ścigania nie było). Po mocnym biegu, gdzie do końca ważyły się lokaty, dobiegłem na 6. miejscu w kategorii open, jednocześnie zajmując (po odrzuceniu pierwszej „trójki” open) 2 miejsce w kat. m-30. Bardzo się cieszyłem, bieg był naprawdę wymagający i stoczyłem na nim ciężką debiutancką walkę. Spodobało mi się takie bieganie, zacznę częściej biegać w górach - czuję się świetnie na podbiegach, męczą mnie niemiłosiernie, ale czuję siłę i biegnę dalej, a potem te szalone zbiegi w dół... Miło było być na biegu, gdzie zdecydowana większość uczestników wiedziała, po co przyjechała, satysfakcja z takiej imprezy jest naprawdę duża.
Kolejny start tego dnia, to „połówka” Hronov-Kudowa-Hronov, 6 godzin po starcie w Jaszkowej. Impreza bardzo „czeska”, nikt nic nie wie, a i tak wszystko się odbywa. Na starcie ok. 100 osób, połowa to Polacy. Bieg zaczynał się dość stromym podbiegiem z rynku w kierunku polskiej granicy. Po wystrzale startera ruszyłem pod górę tempem treningowym, nie za ostro - bo przecież dystans cały dopiero przede mną, a ja jeden bieg już mam w nogach. Zdziwiłem się mocno, gdy się okazało, że lecę pierwszy. Początkowo myślałem, że ci co znają trasę nie atakują, bo wiedzą, co jest dalej... Podbieg skończył się po ok. 1,5 km, na zbiegu przyspieszyłem, potem trasa ukształtowała się tylko góra-dół, falami, żadnego płaskiego odcinka. Dobiegłem tak do Kudowy w asyście policyjnego radiowozu i 2 czeskich rowerzystów, dopiero na „agrafce” w Kudowie przekonałem się jak daleko zostawiłem pozostałych biegaczy. Bieg spokojnie ukończyłem na 1. miejscu, choć w tym swoim samotnym biegu miałem kilka chwil załamania, które musiałem pokonać. Na metę w Hronov wpadłem w pełnym pędzie (1,5 km zbiegu) i już mogłem się delektować smakiem totalnego zwycięstwa. Czas może nie był oszałamiający, wyszło ok. 1h 23 min., ale nikt na mnie nie napierał, nikt nie gonił, więc nie było potrzeby podkręcania, poza tym jednak byłem zmęczony nieco wcześniejszą „dyszką”.
Owoce tego zwycięstwa spożytkowałem w przygranicznym markecie, wymieniając zarobione dewizy na typowo czeskie towary, z których nasi sąsiedzi słyną - wyszedł z tego pełny wózek sklepowy :)
Do domu powróciłem ok. północy, a już 12 godzin później kolejny start - w Nadolicach. Rano czułem, że nogi jeszcze powinny dać radę, choć już nie miały odpowiedniej świeżości, ale cały byłem nabity adrenaliną, więc musiałem wystartować znowu na maksa.
W Nadolicach tłum biegaczy, spotkałem tak ogromną rzeszę swoich znajomych w jednym miejscu. Mówiąc im o poprzednim dniu, widziałem u niektórych w oczach wyrazy politowania - po co tu przyjechałem. I faktycznie, ten start pokazał mi, że nie jestem cyborgiem, a adrenalina nie jest najlepszym paliwem dla nóg. Mimo bycia jednym z faworytów tego biegu, z szansą na dobre miejsce w pierwszej „piątce” open i w czołówce kategorii m-30, położyłem zupełnie start. Zamiast pobiec „asekuracyjnie”, rozwijając stopniowo prędkość, pobiegłem tak, jakbym się specjalnie do tego biegu przygotował. Mocny start, pierwszy km ok. 3’24”, 3 km - 10’15”, a potem nieuchronny spadek - 5 km - 17’34”, 8 km - 29’35”, od 8 km to już nie był bieg, tylko „nożycowanie”, na ostatnich km tempo spadło mi chyba powyżej 4’/km, pozostała walka o przetrwanie - dobiegała do mnie grupka, ja usiłowałem się podczepić i po chwili odpadałem, dobiegała kolejna itd. Sił w nogach nie było, wata, zużycie totalne. Dobiegłem na 15. miejscu open, na finiszu przegrywając ze słabszymi zawodnikami o dosłownie ułamek sekundy 3 miejsce w m-30. Porażka dotkliwa. Na szczęście powody znam, nie muszę się zastanawiać czemu, po prostu za dużo chciałem w ten weekend.
Ale jestem zadowolony. Poznałem swoje zmęczeniowe granice, przebiegłem maraton w ratach (suma biegów tego weekendu dała ok. 42 km) w czasie ok. 2h 40min. Poznałem smak biegów górskich (spodobały mi się), poznałem również smak sukcesu (niespodziewane zwycięstwo w „połówce”) oraz porażki ;)
Wracam jednak do swojej doktryny - więcej treningów, mniej startów. To był eksperyment, „komercyjnie” udany, ale raczej prowadzący do zbytniej eksploatacji.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Marysieńka (2013-05-22,14:16): No to teraz wiem komu na mijance krzyczałam brawo ...gratki :)) kiził (2013-05-22,18:07): Kurka Chłopie, czasem widzę Twoje plecy na różnych okolicznych imprezach, niby niedaleko ale robi różnice... Gratulacje jacdzi (2013-05-24,07:01): To dokladnie odwrotnie niz ja: wiecej startow , mniej treningow. benek_b (2013-05-24,09:04): Starty są kuszące, na pewno bardziej barwne i towarzyskie niż codzienne treningi, ale jednak postanowiłem każdy start zacząć starannie dobierać i celebrować, być przygotowanym. Myślę że nie powtórzę już takiego "festiwalu", ale jak naprawdę bedzie?
|