2013-03-21
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 9 Maniacka Dziesiątka (czytano: 972 razy)
"Bądź wytrwały. Kiedy podejmiesz się jakiegoś zadania, doprowadź je do końca." H. Jackson Brown Jr.
To sentencja z medalu z tegorocznej Maniackiej Dziesiątki. Lubię ten bieg i już po raz czwarty brałam w nim udział.
Sobota 16.03.2013.
Przed godziną 9:00 wyszłam z domu. Pogoda? Śnieg, lekki mrozik, piękne bezchmurne niebo i słoneczko. Przed godziną 10:00 schodzę nad Maltę w okolicach trybun i Polany Harcerza... i coś mi błyska po oczach. Takie żółte "oczojebne" buty. Stanęłam, skupiam wzrok i... tak, to Żiżi!!!
Schodzę na dół na zaśnieżoną kostkę brukową. Staję, chwytam się pod boki i czekam aż mnie zauważy. Dopiero parę kroków przede mną mnie poznała (ach to zimowe ubranie!). Chwila wielkiej radości i powitanie pełne uścisków :) W końcu dość długo się nie widziałyśmy...
Następnie Biuro zawodów: Michu, Sopel i inni znajomi.
Śmiechy, wspomnienia - tego mi brakowało. Dlatego lubię zawody. Nie dla pokonywania rekordów, ale dla możliwości spotkania z dawno niewidzianymi znajomymi :)
Z godzinę staliśmy przed wejściem do szatni. Damskiej, ale bez kartki na drzwiach co chwila wchodzili by tam faceci. Po 11:00 czas pomału się przebrać, oddać rzeczy do depozytu i udać się na start. Dylematem oczywiście był strój - w co się ubrać...? Zrezygnowałam z cieplejszych getrów (i słusznie!) oraz z wiatrówki (dziękuję Danusiu!). Żałuję, że zapomniałam wziąć opaski i musiałam biec w czapce... mikołajowej z Torunia. Żałowałam też, że nie odważyłam się ubrać w getry do kolan, bo po kilku kilometrach było mi już za ciepło.
W tym roku zrezygnowałam także z przebieranek (mój "kostium" nie był odpowiedni na takie temperatury i nie komponowałby się z resztą stroju).
Start. Tłum. Żiżi wciągnęła mnie ze strefy startowej C do B. Start mocny. Próbowałam biec z Angeliną. Dałam radę przez 1km, przy Polibudzie odpuściłam. Troszkę zwolniłam i biegłam swoim tempem. Nowa trasa - ma swoje plusy i minusy. Minusem było to, że nie było wodopoju na 5km, gdyż był przy ruchliwej ulicy, gdzie 1 pas był dla biegaczy, a drugi dla samochodów. Mijam półmetek: 26 minut brutto. Wow! Jak tak dalej pójdzie, to będzie nowy rekord. Biegnę. Staram się przyspieszyć, ale jest mi za ciepło (w szczególności w głowę).
Chwilami ja wyprzedzam biegaczy, by po chwili ktoś inny mnie wyprzedzał. Do 7-7,5 km jakoś się biegło. Wiadomo - ulice. A potem...? Jedna wielka masakra. Lubię biegać po śniegu, ale sama. Nad Maltą tłok, roztopy, woda, ślisko i niebezpiecznie. Nie powiem - chciałam przyspieszyć ten kilometr przed metą, ale się nie dało. Myślałam też że biegnę wolniej.
Skupiłam się na krokach i na tym, by nie zabiegać komuś drogi, by się nie poślizgnąć... i nagle... Już meta! Ostatni zakręt, lot nad kałużami, medal na szyi. Czas na drugiej połówce minimalnie gorszy niż na pierwszej, no ale w takich warunkach, w porównaniu do pierwszej połowy dystansu? Czas brutto 53 minuty i parę sekund, czas netto poniżej 53 minut. Całkiem nieźle jak na bieg, po tak długiej przerwie i mój system treningowy (0 interwałów, 0 górek tylko wolne maratońskie wybieganie).
Angelina na mecie była zdziwiona, że tylko 1 minutę za nią przybiegłam. Ok - zawsze byłam wolniejsza od tego "strusia pędziwiatra", ale bez przesady. Dalej wszystko działo się szybko: prysznic, pożegnanie z Żiżi, rozdanie nagród i zrobiła się godzina 15:00. Malta zupełnie opustoszała. Czas wracać do domu.
To był udany i miły dzień...
A na zdjęciu - przed startem - ja, Żiżi i Darek :)
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora paulo (2013-03-27,08:29): też miałem podobne odczucia jeśli chodzi o ostatnie 2,5 km :(, ale wynik Twój bardzo dobry. Gratuluję. ineczka16 (2013-03-28,21:17): Dzięki Paweł :) Pozdrawiam!
|