2011-12-10
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| UTMB TDS część III (czytano: 2267 razy)
Rozpoczął się pierwszy , długi, dziesięciokilometrowy zbieg. Starałem się biec spokojnie. Część ludzi która mnie wyprzedzała zachowywała się jednak tak jakby ten bieg miał skończyć się już na dole. Niektórzy wyprzedzali w takich wąskich i niebezpiecznych miejscach w których w pojedynkę ciężko było się zmieścić. Zamiast poczekać na dogodny moment oni parli do przodu niemalże na złamanie karku. Pomyślałem wtedy że chciałbym widzieć tych harcowników za jakieś dziesięć godzin. Czy nadal tak brawurowo będą pokonywać kolejne niełatwe zbiegi. Ewidentnie co niektórym ta pierwsza dłuższa droga w dół jawiła się niczym błogie wybawienie po ciężkim , długim i monotonnym podejściu.
O 12:50 zameldowałem się na pierwszym punkcie odżywczym w La Thuilee . Było tam już pełno biegaczy. Punkt wypasiony był przednie. Stoły uginały się od różnych dobrodziejstw smaku. Były szynki wędzone, sery, chrupiące bagietki, ciastka różnych postaci i wiele innych smakołyków. Z płynów buliony, izotoniki, morze Coca Coli i oczywiście woda. Już wcześniej postanowiłem że czas na Punktach z wyżerką ograniczam tylko do niezbędnego minimum. Wiedziałem jak rozleniwiają i wybijają z rytmu. Poza tym można było na nich sporo nadrabiać w klasyfikacji bo większość ludzi rozsiadała się tam na dobre.
I wcale mnie to nie dziwiło bo pokus różnej maści było tam co nie miara.
Szybko napełniłem więc bukłak i uzupełniłem niezbędne płyny. Piłem dużo Coli która smakowała i podchodziła mi wybornie. Nie zapominałem również o wodzie bo wiem że sama Cola lubi odwadniać. Na Izo jakoś smaka specjalnego nie miałem. Podjadłem również sporo pieczywa z przepyszną suchą szynką oraz trochę serów. Na koniec wziąłem dwa batony do ręki i ruszyłem dalej. Czekało mnie teraz kolejne dziewięciokilometrowe podejście.
Na trasie na tyle się już przerzedziło że nie tworzyły się już korki. Widoczność była doskonała. Dookoła rozpościerały się bajkowe krajobrazy przepięknych i majestatycznych Alp. Idąc pod górę delektowałem się ich nieziemskim urokiem. Słońce dosyć mocno przygrzewało i zacząłem się mocno pocić. Co chwile sięgałem więc po rurkę od camelbaga i gasiłem pragnienie.
Szło mi się dobrze. Czułem że w końcu dobrałem optymalne tempo. Po drodze udało mi się minąć kilkanaście osób. Było to budujące dla mojej psychiki. Znaczyło bowiem że nie dość że się specjalnie nie eksploatuje to w dodatku jeszcze podążam szybciej od wielu osób.
O 14:34 zameldowałem się na drugim szczycie- Col Petit de Saint Bernard (2188 m npm) który był zarazem trzydziestym kilometrem mojej eskapady . Na nim również przebiegała granica między Włochami a Francją. Zbiegając z niego ,żegnałem więc Italię. Znajdował się tam również duży namiot z żarciem.
Ponownie uzupełniłem wodę i usiadłem na chwilę aby spożyć dość mocno przysolony ,gorący bulion z makaronem. Uwinąłem się szybko i ruszyłem czternastokilometrowym zbiegiem w dół.
Gdzieś miej więcej w połowie , kiedy zaczęły się ostre , strome zbiegi poczułem że coś niepokojącego dzieje się z moim palcami u nóg. Zaczęły pobolewać. Chcąc nie chcąc przykurczałem je momentami aby ulżyć trochę ich cierpieniu. Był to pierwszy sygnał że jakiś podzespół powoli się buntuje. Dotychczas cały czas skupiałem swoja uwagę na rannym kolanie. Ale ono całe szczęście przez cały czas zachowywało się tak samo. Dawało mi znać lekkim tlącym się bólem że coś z nim nie tak. Jednakże ból ten nie nasilał się z czasem.
W dalszym ciągu mijałem kolejnych biegaczy. Biegłem z weną i wiarą w siebie. O 16:19 dotarłem do miasteczka Bourg St-Maurice ( 44km)
Punkt odżywczy był ponownie bardzo bogaty. Znów posiliłem się słonym rosołem , wlałem w siebie spore ilości coli oraz wody i zatankowałem bukłak na full. Piłem dużo , nawet na zapas. Następny wodopój miał być bowiem dopiero na 61 kaemie. Czyli dopiero za 17 kilometrów. Schowałem dwie garści rodzynek do kiesznki w spodenkach i szybko dawaj dalej. Na biesiadę i odpoczynek przyjdzie czas jutro na Campie .
Przy wyjściu z punktu zatrzymał mnie jednak starszy Pan i zaczął mówić coś po francusku. Nie rozumiałem go ni w ząb ale po chwili wywnioskowałem że chce sprawdzić czy mam coś z obowiązkowego wyposażenia jakie trzeba było mieć przy sobie podczas trwania całego biegu. Myślałem że będzie mi sprawdzał każdą z tych rzeczy. Trochę mnie to przerażało. Nie chciało mi się tracić czasu i całego tego szpeju wyciągać z plecaka..
Na szczęście, pierwszą rzeczą jaką wyjąłem był telefon. Kiedy tylko starszy jegomość go zobaczył , odfajkował coś w swoim notatniku i kazał mi biec dalej. Mówił coś tam jeszcze do mnie w języku Balzaca ale nic z tego nie pojmowałem.
Ponownie podjęta przeze mnie próba przejścia na mój niedoskonały angielski spotkała się z krzywą minął z jego strony. Tak jak większość Francuzów nie przejawiał pewnie chęci do nauki i posługiwania się tym językiem.
Ruszyłem przed siebie. Najpierw lekko pod górę kameralnymi uliczkami Bourg St-Maurice by po chwili rozpocząć ponowną ostrą wspinaczkę .
Po około 30 minutach niebo nagle zachmurzyło się i zaczęło kropić.. Z oddali było też słychać głośne i grożne grzmoty .
Pomyślałem że pogoda się pieprzy. Nie dobrze.
Od razu jak tylko poczułem pierwsze krople deszczu na moich rękach i twarzy ,stanąłem i ściągnąłem plecak. Wyjąłem z hermetycznego woreczka moją ultra lekką kurtkę z kapturem i ubrałem ją na siebie.
Wszystkie ciuchy w plecaku miałem popakowane w plastikowe worki zamykane na suwak. Po pierwsze stwarzało do dodatkową ochronę przed ewentualnym przemoczeniem plecaka. Po drugie ciuchy pakowane do worka po odessaniu powietrza zajmowały dużo mniej miejsca. Dzięki temu w plecaku robiła się dodatkowa przestrzeń na inne niezbędne klamoty.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu dario_7 (2011-12-10,11:47): Robert, nie przestawaj... czytam z otwartymi ustami i myślami jestem w Alpach... to mój pierwszy raz w tych przepięknych górach :))) Marysieńka (2011-12-10,14:37): Dlaczego mam wrażenie, że nie było tak łatwo jak....piszesz???? Myśl......dojrzewa, dojrzewa...Ty wiesz do czego:))) Henryk W. (2014-12-24,08:30): Fajnie się czyta, idę do części IV.
|