2011-05-02
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Relacja z X Krakowskiego Maratonu na wesoło (czytano: 649 razy)
Setki biegaczy ściśniętych na starcie, wszyscy skoncentrowani nieznacznie truchtają w miejscu, za chwilę usłyszymy wystrzał oznaczający początek X Krakowskiego Maratonu. 42 kilometry 195 metrów do mety.
I jest! Ruszamy, pierwsze kilometry mijają swobodnie. Błonia, potem Aleje Słowackiego, po bokach długi sznur samochodów i ich sfrustrowanych właścicieli. Szybko uciekamy przed niezbyt ciepłymi spojrzeniami.
Na Rynku Głównym mocny doping angielskich turystów, którzy nawet gdybyśmy nie przebiegali koło nich, to i tak pokrzykiwaliby tak samo, tyle że do siebie.
Teraz wpadamy na Bulwary Wiślane, a tam pierwszy punkt z piciem, dla ochłody biorę kubek i oblewam się nim, niestety w środku znajduje się lepki izotonik, a nie woda.. Pot zaraz wszystko spłucze.
Dobiegamy do Nowej Huty, mija nas grupka Kenijczyków, im do mety zostało 10 km, nam trochę mniej wprawnym biegaczom, 30...
Centrum Huty, do mety 21 km, na poboczu jakaś Pani Kibic wykrzykuje pocieszenie „Już niedaleko i z górki, trzymajcie się!”. Nie ma to jak drobne kłamstewka ku pokrzepieniu serc.
Coś z moją formą w tym dniu szwankuje, czuję ból kolana, robią mi się odciski, więc postanawiam zejść z trasy, poddać się... Ale na szczęście w miejscu, które wybieram na spoczynek stoi grupka gorliwych kibiców tworzących barykadę i krzyczących na mnie: „Nie wygłupiaj się człowieku!”. Zachęcony ciepłym słowem biegnę dalej.
Reszty trasy nie pamiętam, to była jedna długa walka o życie, ratowałem się myślą o chłodnym piwie na mecie.
W końcu zdobywam metę, kolejny maraton ukończony! Nie mogę się doczekać następnego.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |