2011-04-05
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Pierwszy kwartał 2011 roku (czytano: 1830 razy)
Pierwsze 3 miesiące 2011 roku minęły szybko, co nie oznacza że nic ciekawego nie wydarzyło się w moim biegowym życiu. Styczeń to kontynuacja treningu wg. planu Jurka Skarżyńskiego, jedna życiówka – zupełnie niespodziewana – na dystansie 15 km, oraz rozpoczęcie cyklu Biegów Górskich w Falenicy. Długo będę pamiętał dzień 22.01.2010, który nieomal nie zakończył mojego biegania w tym roku, a być może i definitywnie nie przerwał przygody z bieganiem. Podczas zawodów II etapu na 2 kilometrze nieszczęśliwie uderzyłem na zbiegu w drewniany słup. Przeszkoda była zasłonięta przez biegnącego przede mną zawodnika i gdy ten w ostatniej chwili uskoczył ja już na podobny manewr nie miałem czasu. Nadziałem się centralnie na wspomniany słup i aż mnie zamroczyło. Pomimo bólu ukończyłem 10 kilometrowy dystans w niezłym czasie, niestety później odezwały się żebra. Konieczne było odbycie kilku wizyt w klinice (m.in. prześwietlenie żeber i USG jamy brzusznej, gdyż istniało podejrzenie pęknięcia śledzionej). Po kilku dniach wiedziałem, że to tylko silne stłuczenie żeber. I to była bardzo dobra wiadomość. Gorzej, że przy okazji moich wizyt w przychodni zaraziłem się jakimś wirusem (najprawdopodobniej wirus Rota), po którym zaraz złapałem poważniejszą infekcję. Antybiotyk i 3 tygodnie bez biegania to wszystko w perspektywie przygotowań do maratonu w Pradze i Biegu Rzeźnika bardzo mnie irytowało. Tak słaby jak wtedy dawno nie byłem. Na w połowie lutego powrót do treningów zapamiętałem jak najgorszą torturę. III etap w Falenicy, tydzień po skończeniu antybiotyków pamiętam jak jedną wielką walkę o przetrwanie. Przetrwałem! Potem XXXI Półmaraton w Wiązowej dał mi dużo nadziei i motywacji do dalszego treningu. Poprawiona życiówka o ponad 4 minuty i to w momencie kiedy wydawało się, że wraca znowu jakaś infekcja górnych dróg oddechowych! Jak to możliwe, bez treningu, z obolałymi żebrami? Kolega twierdzi, że to wszystko dzięki planowi Jurka, który realizuję od listopada. Być może. Najważniejszy był jednak ten niesamowity zastrzyk optymizmu. Intensywnie trenowałem cały marzec, poprawiając swoje wyniki na III i IV etapie Biegów Górskich w Falenicy, a kulminacyjnym momentem tego progresu był 6 Półmaraton Warszawski. Znowu poprawiona życiówka o ponad 3 minuty i bardzo dobre samopoczucie podczas biegu to kolejny zastrzyk energii. Pierwszy raz udało mi się pobiec 21,0975 poniżej 1:50. Wynik 1:46:54 nie jest może szczytem moich marzeń, ale cieszę się z niego bardzo, bo wiem ile pracy musiałem włożyć by go osiągnąć. Niestety wszystko przychodzi mi z dużym trudem i musze się cieszyć z najmniejszych kroków w przód.
Przy okazji zostałem o ostatnich dniach Ambasadorem Festiwalu Biegowego w Krynicy, poznałem kilka nowych, ciekawych osób i to jest ogromny plus z mojego biegania w tym roku. Cieszy mnie bardzo także szybki rozwój naszej grupy biegowej TRUCHT TARCHOMIN TEAM. Z każdym tygodniem przybywa członków naszej grupy, mamy kilku utalentowanych biegaczy i coraz lepsze wyniki w zawodach. Podczas 6 Półmaratonu Warszawskiego drużyna TRUCHT TARCHOMIN TEAM 1 wywalczyła 10 miejsce w rywalizacji zespołowej, a TRUCHT TARCHOMIN TEAM 2 uplasowała na 46 pozycji. Powoli zaczynamy być widoczni w Warszawie i to nas cieszy.
Zaczynający się właśnie 2 kwartał 2011 roku to dalszy ciąg przygotowań do Biegu Rzeźnika. Po drodze 10 km w Raszynie, maraton w Pradze i półmaraton w Rudawie. Specjalnie na dobre wyniki nie liczę, najważniejsze jest te 80 kilometrów w Bieszczadach….
Foto: finisz XXXI Półmaratonu w Wiązownej
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora golon (2011-04-05,15:23): to widzimy się w Rudawie :) też zostałem Ambasadorem Festiwalu Biegowego :) ZBYSZEK1970 (2011-04-06,12:14): Zatem Panie Ambasadorze widzimy się w Rudawie:-)
|