2010-08-16
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Kłamstwo (czytano: 1804 razy)
No i znowu zaczęłam biegać w te wakacje. Ciężko jest to wszystko opisać, dużo się wydarzyło w ciągu tego miesiąca. Zaczęło się od pierwszego biegu w nowych butach kupionych po zeskanowaniu stóp na Limanowa Forrets. Trochę wtedy zaszalałam, spełniłam kaprys i chęć posiadania dobrego obuwia biegowego i nie byłam wcale wtedy pewna, że kupuje je by znowu zacząć biegać. Mając w głowie doświadczenie zeszłego sezonu i męczarni na każdym przebiegniętym metrze oraz świadomość, że będę się wlokła jak mucha w smole przebiegając dystans w „zawrotnym tempie” ponad dziesięciu minut na jeden kilometr, nie bardzo wierzyłam, że będę biegać systematycznie.
A tu zaskoczenie. Pierwszy bieg na wczasach. Było fantastycznie, padał deszcz. Lubię biegać, gdy pada, nie wiem, dlaczego, ale jakoś dodaje mi on sił. Prędkość też niczego sobie jak na mnie ok. 8 min./1 km. Byłam wniebowzięta. Okazało się, że ja też mogę. Do dziś zastanawiam się czy to moje butki śmigaczki sprawiły cud, czy też stracenie na wadze 18 kg od zeszłorocznego biegania. Jedno jest pewne mniej teraz na sobie noszę i biega się trochę lżej.
Potem był czas na radość, bo poprawiłam swoją prędkość na dystansie 5,5 km na 7:40min/1km. Też wtedy biegałam w deszczu, a lało jak z cebra. W sobotę też było bieganie 11,5 km. Nigdy jeszcze nie przebiegłam jednym cięgiem takiego dystansu. To był koszmar, którego skutki czuje do dziś. Zaczęło się od rozciągania przed biegiem. Coś zabolało w dolnej patii moich pleców, ale cóż trzeba biec no to pobiegłam. Na jakimś trzecim kilometrze moje uda były już zatarte, bo odnowiła się dolegliwość z poprzedniego biegania. Koszmar, ale biegłam dalej walcząc ze sobą. Ten bieg łączył moje dwie tradycyjne trasy. Jestem zadowolona, że je przebiegłam, ale ostatnich dwóch kilometrów nie nazwałabym biegiem. To był raczej marsz z elementami biegu, ale co tam było cały czas pod górkę. Gdy w końcu stanęłam nic nie czułam tylko mrowienie w nogach. Myślałam, że się przewrócę. Zadowolenie z dystansu było bardzo wielkie do momentu przeliczenia średniego czasu na jeden kilometr. Wtedy marzenie o dłuższych dystansach na oficjalnych biegach się rozpłynęło. Odeszło w niebyt. Zadowolenie z samej siebie też już nie jest nawet światełkiem w tunelu. I do tego wszystkiego ten ból pleców, który nie pozwala się sprawnie poruszać. Koszmar i rozczarowanie.
Trochę to dla mnie smutne, ale muszę sobie zdać z tego sprawę. Starty w imprezach masowych nie są dla mnie. Czuję, że nigdy nie będę biegać na tyle szybko by zmieścić się w czasie na długim dystansie. No cóż takie są możliwości mojego organizmu, a jego nie da się oszukać, bo na pierwszym lepszym biegu kłamstwo i tak wyjdzie na jaw.:((((((
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Magda (2010-08-16,23:14): Mylisz się Słońce. Źle do tego podeszłaś- w sensie treningu. System małych kroczków. I ta złota zasada, że nie zwiększa się dystansu o więcej niż 10%.... Spokojnie będziesz mogła biegać z nami, te dystanse są w Twoim zasięgu. Uwierz w siebie :) alexia (2010-08-17,00:30): Trening czyni mistrza. Jestem pewna, że jeśli nie odpuścisz i wytrwasz, to ani się obejrzysz i osiągniesz zadowalające Cię tempo. Trochę wiary w siebie. Każdy kiedyś zaczynał! :D alexia (2010-08-17,00:31): A 11,5 km, to już nie przelewki. To już jest dystans jak się patrzy. Możesz być z siebie dumna! :) Bazyliszek76 (2010-08-17,11:17): dzięki dziewczyny za słowa pocieszenia; nie zamierzam odpuszczać; jak to mówi Sheng "Alleluja i do przodu":) Sheng2 (2010-08-17,13:44): To miał być bieg testowy. Już mi Ola zapowiedziała że będzie męczyć ten dystans dopóki się na nim dobrze nie poczuje :). Grzeczna dziewczynka.
|