2010-06-19
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Rozpędzam się... (czytano: 418 razy)
"Sudecka Setka"... Hm... Od niej wszystko się zaczęło, 20 czerwca ubiegłego roku. To po tej imprezie zacząłem na dobre swoją przygodę z bieganiem... Dzisiaj o godz. 22 wystartuje w Boguszowie Gorcach kolejna edycja, ale beze mnie... W tym roku odpuściłem sobie, już jakiś czas temu, przygotowania do tego dystansu (podobnie jak "Rzeźnika", który miał być moim ultra-priorytetem w tym roku)... bo po długiej przerwie i perypetiach z kolankiem nie chcę katować nogi, by potem, w razie czego, ponownie nie kwiczeć i pauzować... Bóg wie ile... ;) Są co prawda rozgrywane równolegle biegi na dystansach 42 km (nocny maraton) i 72 km, ale to mnie kompletnie nie interesuje... Już niejednokrotnie wypowiadałem się, gdy ktoś ze znajomych mnie pytał o start...
Maratonu "pykać" nie zamierzam, bo "swój pierwszy raz" chcę przeżyć w nieco bardziej cieszących mnie okolicznościach i miejscu, aniżeli w ciemnym lesie w Masywie Chełmca, gdzie szwendałem się już tyle razy, że sam nie wiem ile... ;))) Z maratonem, pomimo nacisku wielu znajomych, wstrzymam się więc do października 2011 (czas i miejsce już wybrane, pozostaje tylko pomalutku dopinać szczególiki, bo rok strzeli jak z procy)... Inni niech sobie biegają maratony gdzie chcą i ile chcą, ale ode mnie wara... Moje życie, mój wybór! ;)))
Z kolei do dystansu 72 km mam takie podejście... Tylko ewentualna kontuzja lub przekroczony limit czasu mogłyby mnie ściągnąć z trasy na tym kilometrze... Albo "setka", albo nie wychodzę z domu... ;) Wyjątkiem byłaby sytuacja, gdyby nie było innego, niż ten, dystansu do wyboru... lub ograniczenia czasowe, jak choćby podczas zbliżającej się sierpniowej "Izerskiej Wyrypy" (100 lub 50 km do wyboru), kiedy to start na "setkę" jest w piątek wieczorem, co mi kompletnie nie pasuje ze względu na pracę... wybrać się wobec tego zamierzam na 50-tkę (start w sobotę rano)...
A od "setki" właśnie się zaczęło... może nie samo bieganie, bo zrobiłem ją wyłącznie marszem, ale wówczas w mojej głowie powstała burza myśli (biegowych rzecz jasna), a potem to już poleciało... ;) Jak w swojej wizytówce wspominałem, biegać chciałem zacząć znacznie wcześniej, ale nie na darmo powstało wiele powiedzeń o "chęciach"... ;))) Potrzebny był do tego jeszcze jakiś impuls... Na trasie ubiegłorocznej "Setki Sudeckiej" wypełnił tą rolę Robercik G. z Krakowa... (pozdrówki chłopie, a dla Kasieńki buziole) ;) Oczywiście po całej imprezie trzeba było jakoś dojść do pełni sił fizycznych, bo jednak 100 km to nie hop-siup, zwłaszcza dla kogoś kto nie był kondycyjnie przygotowany, a na ów dystans wyruszył spontanicznie, podejmując decyzję zaledwie 6 godzin przed startem... ;))) Mistrzostwo w kategorii głupoty należało mi się jak nic, ale organizator nie stanął na wysokości zadania i nie premiował tej kategorii... ;)))
Gdy już po kilku dniach byłem kompletnie zregenerowany, zacząłem śledzić portale biegowe (zarejestrowałem się też na MP) oraz sklepy i fora z obuwiem... Moje pierwsze zakupione butki biegowe wprawiły mnie w rewelacyjny nastrój... wręcz wulkan radości :))) Inaczej było z moja Miśką... "zakup na kilka razy, a potem będą zbierały kurz w przedpokoju..." ;))) Jak to fajnie mieć takie wsparcie i kogoś u boku, kto bardzo w nas wierzy... ;))) Cóż... zaparłem się i biegam po dziś dzień, a butków mam nawet trzy pary... ;))) Przecież nie mogłem pozwolić na to, by ten "mały Robal" miał rację... ;)))
Bieganie stało się moją pasją, którą bije na łeb jedynie miłość do gór, a jak bardzo mnie wciągnęło mogłem przekonać się wówczas, kiedy z powodu kontuzji nie mogłem biegać od grudnia do kwietnia... To był okropny okres... a dla kogoś kto na tyłku nie wysiedzi, wręcz katastrofa... Było, minęło... na szczęście już biegam ;))) Zacząłem w kwietniu... spokojnie rozkręcając się jak lokomotywa (100 km w całym miesiącu na 12 treningów), by w maju zaszaleć już na całego... Ten miesiąc był moim rekordowym, w ogóle... W trakcie 18 treningów (w tym 4 zawody) "przejechałem" 270 km... :) A maj taki deszczowy był... wręcz zniechęcający do jakichkolwiek form wypoczynku aktywnego, ale jak widać nie dałem się wodzić za nos kapryśnej aurze... ;P
Paradoksalnie, ładny, ciepły i słoneczny czerwiec, póki co nie wygląda rewelacyjnie, ale niestety... samym bieganiem człowiek żył nie będzie. Zamiast realizowania, a raczej nie realizowania planu treningowego włóczyłem się ostatnimi czasy po urzędach wszelakich, a to pożera tyle czasu, że potem już tylko czasu na pracę i niewiele na sen pozostawało... ;))) A przecież jest jeszcze żona... normalnie doba powinna mieć co najmniej 48 godzin... ;)))
Tak się złożyło, że na pierwszych 10 dni czerwca miałem zaliczone jedynie 3 treningi, a dopiero potem zacząłem nadrabiać zaległości... Pięknie upłynął mi za to ubiegły weekend, który wedle wcześniejszych planów, miałem spędzić w Rudawie... Cóż... nie wszystko, co się chce, można mieć, więc na szybkiego musiałem jakoś sobie zaplanować aktywny weekend... Uwielbiam spontany! ;) Wystartowałem zatem w sobotnie przedpołudnie w Biegu Wieżyczkowym w Świdnicy na 5,1 km... na swoich "śmieciach", na bardzo sympatycznej trasie po parkowych alejkach... Nie przepadam jednak za takimi krótkim dystansami, bo trzeba szybko gnać do mety zanim wszyscy się zabiorą do domów... ;))) Ja sprinterem nie jestem, dlatego lubię dystanse powyżej "dyszki"... Mimo wszystko najgorzej nie było, a z rezultatu 21:14 jestem zadowolony... Żeby tego było mało, zostałem w trybie natychmiastowym zaciągnięty na listę innego biegu... tego samego dnia ;))) Tego jeszcze nie grali... ;)))
Wraz z "Dębami" Wałbrzych pojechałem (w sumie jako "zapchajdziura" bo brakowało im jednego człowieka do skompletowania drugiego składu) na Sztafetowy Bieg Szlakiem Polskiej Miedzi do Polkowic, gdzie celem było pobiegnięcie 6 x 1800 m. Na miejscu czułem się jak w innym świecie... jak polski "maluch", "kaszlak" itp. wśród bolidów Formuły 1... ;))) Cóż... nie mogłem się już wycofać, bo... ciężko byłoby mi uciec przed pozostałą piątką ze sztafety... tym bardziej, że wszyscy legitymują sie lepszymi życiówkami... ;)))
Biegniemy... Pobiegłem na trzeciej zmianie w fatalnych warunkach... duszno i przy gęstym deszczu, ale i tym razem byłem zadowolony z siebie, że pomimo zakwaszonych nóg (dość duża przerwa pomiędzy biegiem w Świdnicy, a ta sztafetą) i warunków nabiegałem równe 7 minutek na 1,8 km... Jak dla mnie to dobry wynik, a najważniejsze, że nie straciłem pozycji, którą przejąłem, a nawet nieco zwiększyłem przewagę i... na koniec sie okazało, że miałem 4 rezultat w mojej sztafecie, a nie, jak sie spodziewałem... 6, czyli ostatni ;))) Jedynie na 300 m przed metą usłyszałem pewien świst... to trzy "F16" przeleciały koło mnie, ale tego zdublowania nie dało sie uniknąć, bo ja w tym tempie biegam sprinty i przebieżki na stadionie na 100-200 metrów, a nie 1800 m... ;))) Było super! Fajna impreza, a przede wszystkim nowe doświadczenia, bo nigdy wcześniej nie biegałem sztafety, ani też takich szybkich, sprinterskich dystansów na zawodach...
Pomimo tego, że powróciłem do domu ok. 23, musiałem szybko się zregenerować, by następnego dnia zaliczyć dłuższe wybieganie... Odpuścić sobie nie mogłem ;))) W niedzielę z rana obmyśliłem tylko trasę i pojechałem sobie busem do Boguszowa, skąd pobiegłem trasą "Sudeckiej Setki"... nie całej a jedynie do jej 25-ego kilometra (punkt kontrolny na Chełmcu), a potem, juz innym szlakiem, do domku... Biegło mi sie rewelacyjnie i nad wyraz lekko, pomimo trochę wymaltretowanych nóg w dniu poprzednim i dość szybkiego tempa, jak na spokojne wybieganko... ;) W ten sposób 15-ty kilometr osiągnąłem w 1:23, a na Chełmcu zameldowałem się w 2 godziny 35 minut... natomiast z dobiegnięciem do mojego punktu końcowego zrobiłem ostatecznie nieco ponad 32 km... Mój rekord biegu... prawie ciągłego, bo na Chełmcu zrobiłem sobie 10-minutowy odpoczynek na regenerację i rozciąganko po 25 km ciągłego biegu krosowego i prawie 6-kilometrowym podbiegu na górę, w ostatniej fazie... Ale byłem mocny tego dnia...! ;) A weekendem i wynikami jakoś sobie zrekompensowałem Rudawę... Owszem, szkoda, że nie mogłem spotkać znajomych "mordek" ale "co sie odwlecze to nie uciecze"... Pozdrawiam wszystkich znajomych, co w Rudawie biegli (wiem o Maryśce, Roberciku G., Dariuszku D., Mateuszku G. i Mireczku D.), pełzali, czyli "grupa ostatniej minuty"... pełen podziwu jestem, że tak wolno mozna półmaraton zrobić...;)))) i w organizacji pomagali (Szadoczek). Do zobaczyska kiedyś tam...
Rozpisałem się, a tu na trening "trza" pomykać... ;) Dzisiaj godzinka lekuchno, a jutro kolejna wycieczka biegowa w moje rewiry... ;))) Nie wiem, czy ktoś do mnie jeszcze dołączy, ale i tak nie mogę się doczekać, bo to będzie wyprawa w tereny mojego dzieciństwa... Niegdyś brykałem po tych polach i łąkach nie przywiązując wagi do tego, ile kilometrów i czasu nabiegałem, choć czasem trzeba było nawet "sprintować", uciekając co sił w nogach z czereśniowych sadów przed właścicielami... ;))) Tym razem powracam tam ze stoickim spokojem i z nadzieją, że z owych czasów nikt mnie juz nie pamięta... ;)))
Tyle tego... Idę pobiegać!
P.S. Na zdjęciu... wspomnień czar ;)
Na mecie Sudeckiej Setki 2009... regenerujemy się... Robo G., Kasiek Ś., Jaro K., Kuba M. i Szlaku Ż. ;)))
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora szlaku13 (2010-06-19,16:36): Ale tego wymaga ustawa o ochronie danych osobowych... ;)))
Pisałbym o Tobie to byłoby... Truskawa W. ;))) szlaku13 (2010-06-19,17:12): Teraz najbardziej lubię "połówki" ;))) szlaku13 (2010-06-19,19:36): Sama oceń, co byś wolała... :))) Marysieńka (2010-06-22,16:32): Obiecuję, że kiedyś dołączę, na pewno dołączę się:)))) szlaku13 (2010-06-22,16:54): A do czego konkretnie Maryś? ;) Gosiia (2010-07-06,11:08): Rozwijasz powoli to swoje pisanie. Powinieneś zacząć pisać relacje procesów sądowych ( ale nadal w tym swoim charakterystycznym stylu ) - mogłoby być sporo śmiechu ;)).
I nie z Krakowa, tylko z Nowej Huty!
Mieszkam w pięknym, renesansowym mieście, a nie w średniowiecznej wiosce, która próbuje podłączyć się do nas, by grzać się w cieple Nowohuckiego blasku ;D
|