Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Przeczytano: 447 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


Maraton Wrocławski
Autor: Grzegorz Tarczyński
Data : 2000-01-01

Do Maratonu Wrocławskiego przygotowywałem się bardzo rzetelnie od trzech miesięcy. W końcu po raz pierwszy w życiu miałem złamać magiczną barierę 4 godzin. Poza tym strasznie zależało mi, żeby nie przegrać z Jurkiem - jedyną osobą (poza mną) z mojej wioski, która biega. Jerzy pokonał mnie w marcu w Sobótce, na kolejną porażkę nie mogłem sobie pozwolić! Do zrealizowania tych celów potrzebowałem tylko jednego warunku – pełnego zachmurzenia i niskiej temperatury – najlepiej poniżej 10 stopni. Jestem raczej ciężkim biegaczem (93kg przed biegiem), strasznie szybko się pocę i odwadniam.

Niestety – warunki pogodowe w dniu biegu nie nastrajały optymistycznie. Mając jeszcze w pamięci zeszłoroczny Maraton Warszawski postanowiłem, że odpuszczam - biegnę (lub idę) tylko po to, aby skończyć (najlepiej poniżej 4:30:00). Tymczasem zrealizowałem oba cele, a czas 3:45:18 wciąż do mnie nie dociera. Przebiegłem 38km (wariant optymistyczny zakładał 35km, a pesymistyczny przy tym słońcu nawet 20km). Niestety więcej nie dało rady. Siadła psychika, dodatkowo 100-150m przed znakiem 38km zaczął łapać mnie skurcz w prawej łydce, więc przynajmniej miałem pretekst aby się zatrzymać.

A jak do tego doszło? Zacząłem spokojnie, na dużym luzie, ale mimo to okazało się że pierwsze 3 km pokonałem w tempie 4:40 – 4:45 na km. Zwolniłem więc, puszczając Jurka do przodu. Kolejne dwa kilometry, to tempo 5:10 – 5:30. Wciąż wszyscy mnie wyprzedzają (chyba już jestem ostatni?). Tak było do 10 km, choć w końcu udało mi się narzucić optymalne tempo 5:00.

Ale po tym 10km duża część osób znacznie zwolniła - chyba przecenili swoje możliwości w takich warunkach. Nigdy nie czułem takiej frajdy - utrzymując swoje tempo udało mi się od 12km do 30km wyprzedzić około 70 osób (mnie wyprzedziły tylko dwie!). Po drodze wyprzedziłem Jurka (na 27km wyglądał nie najlepiej, choć później się pozbierał). Niestety maraton zaczyna się po trzydziestce. Po tym trefnym kilometrze coś się zacięło i dalej walczyłem już tylko ze sobą. Do 35km jeszcze jakoś dotruchtałem, a potem aby tylko jeszcze 1km, itd do tego 38km! Wydaje się, że co to jest - zostało mi raptem 4,2km, ale było to już ponad moje siły. Te ostatnie 4km to już trochę szedłem i kiedy mogłem biegłem. Pomógł mi człowiek, który jechał rowerem po trasie biegu. Miał na bicyklu ponad 300 różnych znaczków (wszędzie, gdzie tylko się dało), więc rower dzwonił mu niemal jak sygnaturka w kościele. Porozmawiałem z nim trochę, po czym zaproponował mi, że mnie "pociągnie". Nie wypadało odmawiać, więc dostosowałem tempo do jego jazdy. Ostatnie 200m na rynku to już finisz pod publikę. Miałem przed sobą dwóch zawodników. Gdy zbliżyłem się do nich - jeden spróbował przyspieszyć - tego mi właśnie było trzeba! Wrzuciłem 5 bieg, szkoda, że facet nie powalczył. Z pobieżnych wyliczeń wynika, że gdybym cały maraton przebiegł w tym tempie, co ostatnie 195m, to zrobiłbym rekord świata (2:03). Więc mój cel na najbliższe miesiące jest już jasno określony: szybkość jest O.K., trzeba pracować nad wytrzymałością.

Na mecie chyba nie wyglądałem najlepiej, bo trzymały mnie pod ręce dwie osoby (czyżbym tak źle wyglądał?, podobno chciałem upaść). No i o całusa od dziewczyny wręczającej medale też musiałem się upominać!!! Ale warto było... Wciąż nie dowierzam, że zająłem 204 lokatę na chyba ok. 530 osób startujących. Jeśli utrzymam progresję (rok temu byłem pod koniec 4 setki) to już za rok... nie, nie będę zapeszał. Sami zobaczycie!

Na koniec kilka słów na temat organizacji. W mojej ocenie była REWELACYJNA! Pomysł na umieszczenie punktów regeneracyjnych (miski z wodą, choć szkoda, że bez gąbek) w innych miejscach niż punkty odżywcze spełnił swoją rolę w tak tropikalnych warunkach idealnie. Pomagały też dzikie punkty odświeżania (dziękuję Panu z prysznicem, wspaniały pomysł). Punkty odżywcze były dobrze zorganizowane i zaopatrzone. Wprawdzie na pizzę na mecie nawet nie spojrzałem, ale IZOSTARa można było pić do woli. Również medale były chyba niespotykane, jak na polskie warunki – duże, ciężkie, ślicznie wykonane! Mam nadzieję, że jakość jaka miała miejsce na Maratonie 1000-lecia Wrocławia będzie już standardem w następnych latach.


Grzegorz Tarczyński

tarczyns@manager.ae.wroc.pl



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał



















 Ostatnio zalogowani
mieszek12a
15:45
Hubert87
15:28
CZARNA STRZAŁA
15:16
szalas
15:05
Maciex
14:35
kos 88
14:17
13
14:11
kryz
14:10
czewis3
14:00
marian
13:40
malkon99
13:13
Rychu67
13:07
chris_cros
12:56
orfeusz1
12:55
zecikos
12:51
martinn1980
12:33
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |