| Przeczytano: 556/1564644 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
ING Night Luxembourg Marathon | Autor: Sławomir Smoliński | Data : 2018-05-18 | Gdy decydowałem się na start w maleńkim Luksemburgu nie wiedziałem o tym, że 5 dni wcześniej ukończę dwupak irlandzki. Głównym powodem dla, którego zdecydowałem się na ten start było zaproszenie nas przez mieszkającą tam od kilku lat kuzynkę mojej żony Basię.
Do księstwa można się dostać samolotem z Polski z przesiadką w Londynie lub bezpośrednio z Berlina. Koszt podróży to około 400 zł w obie strony w obydwu przypadkach. My jednak zdecydowaliśmy się na podróż wysłużonym samochodem, który w dniu wyjazdu odebrałem z warsztatu po drobnym liftingu :) Podróż lądem dawała nam też możliwość przywiezienia dla Basi darów z Polski, w tym cieszących się legendarną sławą polskich pierogów. Czas przejazdu trzeba szacować na ok 10 godzin z tym, że zaletą jest jazda wyłącznie autostradami.
W domu naszych miłych gospodarzy meldujemy się w czwartek po godzinie 22. Szybkie nocne Polaków rozmowy, kolacja z obowiązkowym piwem i winem, i tuż po północy zasypiamy zmęczeni w łóżku. Piątek jest dniem na zwiedzanie państwa, które większości pewnie kojarzy się wyłącznie jako łatwy rywal w jakichkolwiek eliminacjach piłkarskich naszej reprezentacji.
Zwiedzanie było naprawdę ekspresowe ponieważ skorzystaliśmy z citytour i w wagonikach objechaliśmy w niespełna godzinę starą część miasta, które żeby się nikomu nie myliło nosi nazwę państwa :)
Atrakcją tego dnia była jednak wizyta w restauracji steakhouse & tapas Toro Toro, która jest prowadzona przez Hiszpana Albiego. To właśnie dzięki niemu a może nawet bardziej dzięki pierogom i urokowi osobistemu Basi udało się go namówić na wpuszczenie mnie do kuchni, bym mógł podejrzeć proces przygotowywania zamówionych przez nas dań.
Start zorganizowany w ramach projektu 201races.com. Więcej o samym projekcie możecie przeczytać także TUTAJ
Czułem się jak dziecko w wesołym miasteczku, dookoła świat wirował działy się rzeczy, których wcześniej nie widziałem, świat wirował a ja stojąc z otwartymi ustami starałem się zapamiętać z tego jak najwięcej. Na pierwszy ogień poszedł 650 g steak z wołowiny Angus. Kucharz szybko obsmaża go z każdej strony, gdyż ma być lekko krwisty. Następnie na patelni lądują przegrzebki na oliwie z czosnkiem, zalane następnie białym winem a po drugiej stronie blatu w zawrotnym tempie powstaje sałatka z ośmiornic i krewetek. Uśmiechnięci kucharze opowiadają mi o każdym kroku powstawania naszych dań i nim się spostrzegłem dania są gotowe do podania. Biesiada kończy się przed północą, możemy sobie na to pozwolić, gdyż start maratonu zaplanowany jest na 19:00, więc spokojnie odpoczniemy i przetrawimy naszą wyborną kolację.
Sobota płynęła nam bardzo leniwie, późna pobudka, sycące śniadanie, spacer na nieodległe leśne pagórki... Czy wiecie, że najwyższe wzniesienie Luksemburga, Kneiff ma zaledwie 559,8 m n.p.m!!
O 17 wjeżdżamy w okolicę startu, już z daleka słychać odgłosy muzyki i głos spikera, który w trzech językach powtarza różne komunikaty. Wchodzimy w radosny tłum biegaczy, czujemy rosnącą adrenalinę a nasze ciała zaczynają same wibrować w rytm dźwięków, które wdzierają się do naszych głów.
Start! Nie mówimy o tym głośno ale mamy swoje cele i zamierzamy je zrealizować. Od początku niesie nas głośny doping kibiców, którzy licznie przybyli aby wziąć udział w ING Night Luxembourg Marathon. Pierwsza część trasy wytyczona po dosyć płaskim terenie nie zdradzała czekających nas trudów. Tempo poniżej 5:30, uśmiechy na twarzach, wykrzykiwane co chwile przez oblepione przy barierkach tłumy widzów Alez, Alez, Alez, mijamy kolejne orkiestry i didżejów, szkołę samby. Jest głośno, gwarnie i szybko - półmetek, podbieg... krótkie odcięcie, już wiem, że to mój koniec. Macham ręką do Kasi, żeby biegła dalej, widzę, że mimo zgłoszonego kilka kilometrów wcześnie bólu łydki, biegnie lekko nawet na podbiegu.
Zapada zmrok a ja w końcu mogę się skupić na nagrywaniu filmu z tego wydarzenia :) Dzieję się tak dużo, że co chwilę włączam kamerę by nie stracić niczego wartego pokazania, by jak najwięcej utrwalić z tej fiesty. Przebiegamy wąskimi uliczkami miasta, jeśli wcześniej napisałem o tłumach kibiców, to co zobaczyłem teraz zmienia się w wielką pulsującą w różnych rytmach kulę, która niesamowicie motywuje każdego do większego wysiłku. Młodzi i starsi wspólnie biesiadują w licznych knajpkach, tańczą na ulicy i każdy chce przybić piątkę biegaczom.
Coraz więcej podbiegów, długich, krótkich ale zawsze męczących, moje nogi pamiętają, że jest to trzeci maraton wciągu 7 dni, czuję duże wyczerpanie. Na metę wbiegam po 4 godzinach 22 minutach, Kasia czeka na mnie wypoczęta. Nie udaje jej się złamać czwórki ale bije z niej taka siła, że wiem, że gdyby trasa była płaska to zrobiłaby to z łatwością.
Za tydzień kolejne wielkie wyzwanie ale o tym następnym razem... |
| | Autor: Admin, 2018-05-17, 10:10 napisał/-a: Kurcze, będę musiał kolejny kraj nadrobić.... | | | Autor: snipster, 2018-05-17, 12:31 napisał/-a: ile to już lat chodzi mi po głowie ten maraton...
Motyla noga, kurcze pióro, trzeba się tam wybrać :) | | | Autor: t.kraska, 2018-05-17, 22:29 napisał/-a: Byliśmy największą, najgłośniejszą 50 osobową grupą.
Naszym lokalnym opiekunem była Marysia Paczos wielokrotna medalistka lekkoatletycznych mistrzostw Polski na średnich dystansach, a obecnie trenerka kadry "średniaków" Luksemburga.
Nasza koleżanka klubowa Karolina Waśniewska była druga Open - przegrała tylko z jedną Etiopką.
Warto zaliczyć ten głośny maraton, którego frekwencję robią sztafety i półmaraton. | | | Autor: Fidelio, 2018-05-18, 18:53 napisał/-a: Trzeci maraton w ciągu 7 dni?! Czyli biegasz co drugi dzień maraton? Hardcore! | |
| |
|
|