2022-04-03
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Relacja z Maratonu w Bratysławie (Słowacja) (czytano: 43 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://www.facebook.com/profile.php?id=100032307533328
Do Bratysławy wybraliśmy się w piątek rano pociągiem z Warszawy. Koszt to ok.
180 zł. w obie strony za osobę. Oczywiście cena biletu zależy od tego, o ile
wcześniej się go kupi. My zrobiliśmy to ok. 1 miesiąc wcześniej w promocyjnej, ale
bezzwrotnej ofercie. Czas podróży to ok. 8,5 godziny. Wygoda podróży zależy jak
zwykle najbardziej od współpasażerów, którzy podróżują w tym samym wagonie.
Na odcinku od Warszawy do Katowic podróż była dość głośna ze względu na grupę
ok. 25 facetów jadących na wieczór kawalerski. Oczywiście im dłużej podróż trwała
tym było głośniej, a to ze względu na to, że głośność rosła wprost proporcjonalnie
do ilości wypitego przez nich alkoholu. Na szczęście w Katowicach wysiedli i
podróż zrobiła się spokojniejsza. Pozdro Panowie! Mam nadzieję, że dobrze się
bawiliście cały weekend i wszyscy jakoś przeżyli 😜
W Bratysławie byliśmy wczesnym wieczorem i zdążyliśmy jeszcze odebrać pakiet
startowy, żeby nie zawracać sobie już tym głowy w sobotę. Potem kolacja,
wieczorny spacer po starym mieście i spać. Już od kilku dni czułem, że bierze mnie
jakieś przeziębienie i wspomagałem się witaminami, polopiryną itp., ale sobotni
poranek był mega słaby pod tym względem. Czułem się osłabiony i zatkany
katarem... Mocno zwątpiłem w swoje maratońskie bieganie, które miało być
nazajutrz. Oczywiście ani przez chwilę nie pojawiła się myśl o rezygnacji, ale o tym,
że bardzo mnie to wymęczy, a i wynik raczej dobry nie będzie. Pomyślałem: „no
cóż, jakoś to będzie, będę martwił się jutro”. Całą sobotę poświęciliśmy na
zwiedzanie miasta i planowanie, gdzie by tu mnie łapać na zawodach na trasie.
Pogoda była dość słaba (ok. 5 stopni i wiatr), ale jak się okazało, i tak dużo lepsza
niż w Polsce, gdzie spadł śnieg.
Pokręciliśmy się po mieście, pozwiedzaliśmy i tak minął cały dzień. Bratysława nie
jest zbyt atrakcyjnym turystycznie miastem, jednakże Starówka i zamek na wzgórzu
są warte zwiedzenia. Bardzo zaskoczyło nas to, jak puste w weekend są tam ulice.
Dużo pozamykanych knajpek lub otwartych dosłownie tylko na kilka godzin
wczesno wieczornych. Wieczorem udaliśmy się na pasta party w okolice startu i
zjedliśmy serwowany tam makaron. Był dość smaczny, ale już warunki do jego
spożycia - niezbyt (większość stolików na zewnątrz namiotu). Wieczorem w hotelu
„rozkminka” nad dalszą kibicowską trasą Ani oraz „jak się ubrać na zawody…?” 😉
Ja oczywiście cały czas zatkany, więc na noc ibuprom zatoki, 2 polopiryny i
witamina C. Start maratonu w niedzielę o 9:00, więc można było się wyspać, zjeść
śniadanie i na spokojnie udać się na strat, który był oddalony o ok. 1,5 km od hotelu.
Obudziłem się i stwierdziłem, że czuję się dużo lepiej, niż w sobotę. Wprawdzie do
ideału trochę jeszcze brakowało, ale nie było tragedii. Tak czy inaczej, wielką
niewiadomą było to, jak ułoży mi się ten bieg, bo nie wiedziałem, ile sił wyssało ze
mnie to kilkudniowe przeziębienie.
Pogoda nie była idealna. Pomimo świecącego słońca temperatura rano wynosiła 2
stopnie i był duży wiatr. Podjąłem decyzję, że biegnę w legginsach, cienkiej
koszulce na długi rękaw i ciepłej bluzie na długi rękaw oraz rękawiczkach.
Wychodząc do plecaka wrzuciłem jeszcze na wszelki wypadek krótkie spodenki. I
dobrze, że to zrobiłem, bo w trakcie rozgrzewki zmiana decyzji, że biegnę jednak w
krótkich, a bluzę, jak będzie za ciepło, oddam Ani gdzieś na trasie. Po rozgrzewce
udaliśmy się na start, który był puszczany strefami co 3 minuty, w zależności od
deklarowanego podczas rejestracji przewidywanego czasu. Dzięki temu nie było
dużego ścisku, pomimo że start był wspólny dla maratonu, półmaratonu i sztafet.
Trasa była dość kręta, więc raz było z wiatrem, raz było pod wiatr. Często się to
zmieniało przez liczne zawrotki i zmiany kierunku biegu. Oczywiście tam, gdzie
było z wiatrem i na słońcu było gorąco, a tam gdzie było pod wiatr od razu robiło się
zimno. Na 8 km pierwsze spotkanie Ani na trasie i decyzja o zdjęciu bluzy, bo
jednak za wiatrem i na słońcu było dla mnie za ciepło i szybko się przegrzewałem.
Pierwsze 4 kilometry biegłem bardzo zachowawczo nie wiedząc, jak organizm
będzie się zachowywał przez przeziębienie. Po 4 km stwierdziłem, że nie jest źle i
przyspieszyłem. Na trasie sporo było spontanicznych oraz kilka zorganizowanych
grup kibiców (głównie bębniarze). Maraton to 2 okrążenia. Na drugim okrążeniu
liczba biegaczy pomniejszyła się o półmaratończyków. Duża część trasy wiodła
alejkami spacerowymi nad rzeką. Pod względem widokowym było to atrakcyjne, ale
przez to dość mocno wiało. Pozostała część trasy biegła zamkniętymi ulicami
miasta. Ania na trasie kilkakrotnie mnie „łapała” i podawała żele energetyczne.
Bufet z wodą, izotonikami, owocami i słodyczami co ok. 5 km. Dobrze zaopatrzone
i sprawnie działające. Do 30 km biegło mi się naprawdę żwawo (nawet z szansą
życiówkę), ale od 31 km poczułem już zmęczenie i ból nóg. No i od tego momentu
zwolniłem o ok. 30-40 sekund na kilometrze. Najtrudniejszym i najbardziej
wyczerpującym momentem w mojej ocenie było wbieganie na most pod koniec
każdego okrążenia. Takim wbiegnięć było 4, bo tym samym mostem był powrót. Na
drugim okrążeniu usłyszałem od Ani, że to tylko mała górka. Musiałem jej
wytłumaczyć, że nie mówi się takich rzeczy maratończykowi na 38 km trasy, bo
wtedy nawet mała górka jest duża… 😉
Po czwartym i ostatnim zbiegnięciu z mostu ostatni kilometr do mety, a na odcinku
kilkuset metrów wśród dużej ilości kibiców. I wtedy wstąpiły we mnie jakieś
dodatkowe pokłady energii, bo jak się okazało tempo miałem wtedy poniżej 4
min./km i w dodatkowej klasyfikacji na pomiarze odcinkowym finiszu zająłem w
kategorii mężczyzn 43 miejsce 🙂
W klasyfikacji generalnej zająłem 222 miejsce na 508 startujących maratończyków.
Polaków biegło 19 (w tej klasyfikacji byłem 😎. Na trasie rodacy, zarówno
zawodnicy, jak i kibice (oprócz Ani), byli niewidoczni.
Na mecie uzupełnienie płynów, kilka fotek, potem po odbiór koszulki finiszera i na
pizzę, która okazała się spalona, ale przynajmniej nie musieliśmy przez to za nią
płacić… 😉
Podsumowując… Pomimo, że sama Bratysława nie jest wyjątkowo ciekawym
miastem, to udział w maratonie był atrakcyjny, dobrze zorganizowany i od początku
do końca odczuwało się to, że bierze się udział w dużej biegowej imprezie.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |