2021-02-28
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Coitus interruptus (czytano: 1848 razy)
Odwołali właśnie maraton w Gdańsku – na półtora miesiąca przed startem! Niby nie odwołali, bo można i hybrydowo w Gdańsku, i wirtualnie uj-wie-gdzie u siebie, ale w przypadku maratonu jakoś mnie to nie przekonuje (choć organizatorom chwała tym razem za elastyczność i wyjście z twarzą z trudnej sytuacji) – przekładam opłatę na rok przyszły. Dwukrotny start przygotowań do maratonu (bo i Poznań poprzedniej jesieni) i ciężkie przygotowania dwukrotnie brutalnie przerwane w połowie informacją o odwołaniu czy przeniesieniu zawodów. Przy okazji okazało się, że i start rezerwowy tego dnia (półmaraton w Poznaniu) skasowany na ten rok (dopóki był rezerwowy – tygodniami nie zaglądałem na jego stronę). Jak tu zrobić (wczoraj) wieczorem BNP, który miał być jednym z najtrudniejszych elementów tego programu, gdy właśnie przed południem przeczytałem o odwołaniu imprez. To już może lepiej zrobić to, na co tak często nie starca czasu: filmowy wieczór z Koleżanką Małżonką i niezłym Montepulciano? Tak zrobiłem i nie żałuję! Mały reset w depresyjnym klimacie…
Dziwne mamy czasy! Tak sądziłem do niedawna, a teraz to już sądzę, że irytujące i to coraz bardziej. Całe szczęście, że za maraton wiosenny w roku 2020 uznałem Supermaraton Balaton, bo przynajmniej wówczas swój główny start miałem za sobą i to w chwili gdy innym już odwoływały się kolejne starty, padały kolejne pół- i maratony. A pamiętamy, że niektóre w dość nawet nieprzyjemnych okolicznościach.
Szkoda tych startów i z tego względu, że to se ne vrati: młodsi się nie stajemy, a biologia dość nieubłaganie upomina się o swoje. O ile młodzi mają jeszcze przed sobą wiele sezonów na kilkukrotne poprawianie wyników, o tyle my – pre-masterzy – aż tak wiele możliwości na nową życiówkę mieć nie będziemy… I tak już drugi sezon mówię sobie, że jeszcze ten jeden, jeszcze te dwa maratony i potem już bieganie czysto rekreacyjne, a nie ciężkie programy przygotowujące do startu marzeń. I jakoś ciągle jeszcze czuję siłę, by raz jeszcze to pociągnąć, by spróbować jeszcze. A coraz trudniej o długie okresy bez kontuzji, coraz ciężej utrzymać wymarzone tempo „tysiączków” czy równe tempo na ostatnim z interwałów… Ale też – jeśli się uda – satysfakcja jakby większa. A więc - uszy do góry: wybrać nowy cel w tej nie do końca jeszcze straconej wiośnie (Białystok!) i… jutro jest nowy poniedziałek. Jak to było z tym półmaratonem na ileś-tam-ileś?..
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |