2018-11-16
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| WRESZCIE ROZTRENOWANIE!!! (czytano: 461 razy)
Koniec sezonu. Od tygodnia biegam okazjonalnie po kilka kilometrów, żeby stawy nie zardzewiały. Myślę, że już pora na podsumowanie.
Rok 2018 mogę uznać za udany. Zacznę jednak od tego, co działo się od początku sezonu 2017/18, czyli od jesieni 2017.
Ze względu na schorowany kręgosłup nie mogę robić na treningach podbiegów, skipów, wieloskoków, ciężkich ćwiczeń siłowych. Nie mogę również zbyt dużo biegać po samym betonie jak do tej pory robiłem. Po zbyt mocnych interwałach zawsze jestem w rozsypce. Wymyśliłem sobie taki system. Takie moje założenia.
• Wszystkie wybiegania mają być bardzo wolne, bieganie w równym tempie po 5:30min/km. (tętno mniejsze niż 130bpm) i mają mieć 21km. Dało mi to odpowiedni tygodniowy kilometraż, bez zbytniego przemęczenia organizmu. Dzięki temu miałem siłę na szybsze bieganie we wtorki i soboty. W połowie sezonu na każde zakończenie nudnych i wolnych wybiegań dodałem trzy stumetrowe lekkie przebieżki na odmulenie.
• Jeden raz w tygodniu 10 km BC2 biegane z początku w tempie 4:30min/km. (potem wraz z rozwojem zwiększyłem ich długość do 12km).
• Raz w tygodniu zacząłem biegać zawody parkrun 5km biegane żywo i z zaangażowaniem. Po zawodach dobiegiwanie (doczłapywanie po lesie) tempem 5:30min/km do wartości 21km.
• Raz w tygodniu wycieczka biegowa (coś więcej niż 21km, ale nadal tempem 5:30min/km) . W maksymalnie dobrej formie zdarzało mi się przeczłapać maraton (42km). A w ciepłe dni tempo średnie z całego maratonu wychodziło mi nawet po 4:58min/km.
• Raz w tygodniu basen i sauna. (obowiązkowo)
• Raz w tygodniu jeden dzień niebiegowy w celu regeneracji. Ten dzień po basenie, a przed zawodami parkrun. Daje mi to super – regenerację.
• W połowie sezonu, przed startami górskimi na jednym z wolnych wybiegań w poniedziałki dodałem trzy bardzo powolne lekkie podbiegi/zbiegi o długości 1000m. Tak, by razem wyszło, jak zwykle 21km.
• Do tego wszystkiego lekka gimnastyka, dla utrzymania kręgosłupa.
• W upalne dni, gdy na zewnątrz było ponad 30 st.C, biegałem z camelbakiem i piłem ogromne ilości wody.
• Przed każdym treningiem wypijałem 2 szklanki wody. Po treningu tak samo.
• Dieta w większości węglowodanowa.
Od początku.
W listopadzie 2017 wpadłem na pomysł biegania treningowego pięciokilometrowych parkrunów. Teraz oceniam, że był to strzał w dziesiątkę. Po pierwszym starcie byłem 10 ty z czasem 19:38min, ale już na końcu roku 2017 udało mi się pierwszy raz w życiu wygrać parkrun. Było to dla mnie mega szczęście. Do końca sezonu 2017/18 wygrałem ich 8. W styczniu wygrałem parkruna w którym biegło ponad 100 osób i zrobiłem życiówkę. Zbliżyłem się do złamania 18 minut. (dokładnie 18:05). Kiedy moja forma stale rosła i rosła zdarzyło się coś okropnego. W ciemnym lesie podczas przymrozku na stromym zbiegu i na oblodzonym korzeniu wykręciłem prawą stopę i boleśnie ją skręciłem. Coś w niej chrupnęło, a noga spuchła. Nawet usłyszałem to chrupnięcie na własne uszy. Jak idiota, zamiast wrócić pieszo, albo taksówką do domu dokończyłem trening. Do wymaganego 21km. W sumie do końca nie wiedziałem, czy to co mi się przytrafiło jest poważne, czy nie. Było poważne i szybko nie przeszło. Przez najbliższy tydzień próbowałem różnych rzeczy, mniej i bardziej rozsądnych, ale ostatecznie skończyło się to niebieganiem i bardzo poważną opuchlizną i siniakiem. Najpierw opuchlizna przeszła, ale wróciła i to ze zdwojoną siłą. Musiałem odpuścić start w biegu ultra (TUT). Skręcona stopa dawała mi popalić i zastopowała mnie na dłuższy czas.
W marcu przetarłem się w Poznaniu na Maniackiej Rekordowej Dyszce. Nie nabiegałem tam wiele. Zaledwie 38:35. Tydzień później nastąpił start w Gdynia Onico Półmaratonie i tam stało się coś zaskakującego. Skontuzjowana stopa nadal była wiotka i niepewna, a w głowie brakowało woli walki. Tego dnia był cholerny mróz i przenikliwy wiatr. Wystartowałem w kurtce i kapturze na głowie. Odczuwalna temperatura wynosiła -10st.C. Rzeczywista -2st.C. Nie wiem jak, ale nabiegałem tam nową życiówkę. 1:22:40h. Po 8 latach! Łał. Na mecie prawie się popłakałem ze szczęścia. Mimo przerwy mój trening okazał się skuteczny i przyniósł poprawę.
Na początku kwietnia w 38min pobiegłem 10km w Gnieźnie (Bieg Europejski), a w połowie kwietnia maraton. Maraton Gdański! Tutaj też zaskoczyłem samego siebie. Nie czułem się przygotowany na maraton, a rok temu skończyłem go w karetce pogotowia, więc bałem się Gdańska. Zamierzałem to tylko przebiec. Tempem po 4:30min/km. Pierwszy kilometr tak właśnie zacząłem, ale potem stopniowo przyśpieszałem i wbiłem się w tempo 4:15. Biegło mi się dobrze i równo, a otoczenie biegowe poruszało się w tym samym tempie, więc do połowy biegłem z jakąś grupą. Potem dołączyłem do innej grupy, której wszyscy kibicowali Adam, Adam…! To była grupa byłego mistrza olimpijskiego w wiosłowaniu i byłego ministra sportu Adama Korola. Biegli na 3h, ale nie dali rady. Grupę baloników na 3h stale miałem przed sobą. Grupa oczywiście biegła za szybko i na ostatnich kilometrach umarła. Ja ją dogoniłem i wyprzedziłem. Dobiegłem do mety w 2:58:26. Mimo tego, że skręcona stopa dawała mi znać o sobie jeszcze do września, przebiegłem zamierzone biegi górskie ultra. (lekarz powiedział, że do kompletnego wyleczenia zerwanych wiązadeł potrzebny jest bity rok czasu) W maju wróciłem do parkrunów. W połowie maja ponownie wygrałem jeden z nich i poprawiłem swoją życiówkę na 5km. Wyprzedziłem wszystkich i nabiegałem 17:42min. Moja waga startowa była idealna. Miałem jeszcze apetyt poprawić wynik na 15km w Policach, ale zabrakło mi dosłownie 5 sekund. Gdybym wiedział i spojrzał wtedy na zegarek to może by wyszło.
Zaraz po tym pojechałem na Grand Prix Biegów górskich w Zakopanem. Czyli była powtórka z zeszłego roku, ale dzięki mojemu treningowi znacznie poprawiłem wyniki w biegu Marduły i Zamoyskiego. Mardułę o 7 min. A Zamoyskiego (czyli bieg pod górę do Morskiego Oka) poprawiłem o bite 5 minut. Byłoby lepiej, ale na biegu Sokoła 15km nie mogłem ubrać butów Hoka. Dałyby mi one dużą przewagę. Bałem się, że przy zbyt wysokiej podeszwie znów skręcę stopę. Na Mardule pod Myślenickimi Turniami bardzo krzywo stanąłem niedoleczoną stopą. Miałem dynafity, ale to nie wystarczyło. Stało się. Przez 10km już nie biegłem, nie walczyłem, lecz truchtałem. Z obolałą stopą i złymi myślami, co będzie dalej.
14 lipca dzień po moich 46 urodzinach wystartowałem z Ewą w parze w biegu 51km Eiger Ultra Trail w Alpach. Zajęliśmy 6 miejsce w kategorii par mieszanych. Dla nas biegaczy z nizin był to sukces. Mogło być lepiej, ale różnice zdań na trasie między mną i Ewką skutecznie zepsuły biegową współpracę. Wyszło, jak wyszło.
We wrześniu przebiegłem mój docelowy start sezonu, to jest 90 kilometrowy bieg Swiss Peaks Trail w Alpach Szwajcarskich. Przede wszystkim ukończyłem to. 17 godzin w górach na trasie, ale się udało. Dobiegłem cały i zdrowy. Bez ani jednego zadrapania. Zająłem 46miejsce / na 194zawodników. Mogło być lepiej, albo gorzej. W każdym razie biegłem z Ewą, bo tak ustaliliśmy na starcie i tego się trzymałem. Z jednej strony jej obecność mnie dopingowała, a z drugiej hamowała. Nie jest to ważne. Ważne, że dobrze się razem bawiliśmy i że dobiegliśmy. Jak to mówił ś.p. Andrzej Zawada, wyprawy dzielą się na udane i szczęśliwe. Ta była szczęśliwa.
Na koniec sezonu pobiegłem jeszcze zaplanowany na jesień Półmaraton Zielonogórski. Tutaj dość dobrze mi poszło, bo trasa okazała się bardzo górzysta, a wynik 1:23:46 dość bliski życiówki. Zająłem 3 miejsce w kategorii wiekowej.
Na koniec maraton w Toruniu. Ewa miała tu walczyć, bo reklamowali to jako płaską szybką trasę. Ja tak samo. Koniec końców mnie rozbolał kręgosłup, Ewę w przeddzień startu rozbolała głowa i brzuch i wyszło na to , że pojechaliśmy do Torunia nadaremno. Hotel przy starcie zawodów, super warunki, ale zabrakło zdrowia. I identycznie jak wiosną, kiedy na maraton do Gdańska pojechałem sam (Ewa po zajęciu 2 miejsca w TUT doznała wtedy kontuzji) tak i teraz postanowiłem to rozegrać sam. Żeby nie było wstydu. Z tą myślą, że nie wypada tu odwalić lipy stanąłem na linii startu. Szybka trasa okazała się ściemą. Było co prawda płasko, ale maraton ten niewiele miał wspólnego z Toruniem. Trasa wyprowadzona za miasto na wieś. Szczere pole i wiatr skutecznie hamowały zapędy do robienia życiówek przez maratończyków.
Drugą połowę maratonu biegłem nie patrząc na zegarek. Czułem że słabnę i zwalniam, ale to było tylko złudzenie. Zrobiłem to w lekkim Negativ Split. Na mecie pojawiłem się z czasem 2:58:31.
Już po 2 tygodniach roztrenowania pobiegłem jeszcze bieg niepodległości, ale tylko dlatego, ze wcześniej zapłaciłem. Wynik zupełnie nie miał dla mnie znaczenia. Chciałem jedynie, żeby nie wyszło więcej niż 40 min.
Dzięki takiemu treningowi w sezonie 2017/18 udało mi się przebiegać kolejny rok. Trening był czasochłonny, ale mało wymagający. Pozwolił mojemu kręgosłupowi jakoś funkcjonować i dał radość z poprawienia kilku życiówek.
Dużo dały mi obozy treningowe w Murzacichle (Sztafeta Niepodległości Police na 100 rocznicę niepodległości) oraz obóz na Teneryfie (wbiegnięcie na wulkan Pico del Teide i w Alpach (wbieganie różne góry i między innymi czterotysięcznik Weissmies).
Wiem, że taki sposób treningu jest nudny i wcale go nikomu nie polecam. U mnie pozwolił na bieganie mimo wielu zdrowotnych przeszkód, nie spowodował zaczłapania. Dowodem na to są nowe życiówki, a przecież jestem coraz starszy.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |