2017-12-12
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| W kupie siła! (czytano: 634 razy)
Kolejny start w Wildze Orient ... na pewno nie ostatni!
Tym razem udało się wyciągnąć aż dwie znajome. Chętnych było nawet więcej, ale jak to zwykle bywa, grono startowe wyraźnie malało w miarę zmniejszenia się czasu pozostałego do startu. Tym razem biegła/szła z nami zatwardziała nie-biegaczka, ciekaw byłem, jak to się skończy. ;)
Dotarliśmy do Koźla zgodnie z planem – trochę po ósmej. Pogoda była świetna, gdy dojeżdżaliśmy na miejsce, słońce pięknie przed nami wschodziło, temperatura też było niemal idealna (koło zera). Samochodów przy drodze w Koźlu masa, nie wiedziałem, czemu, skoro mieliśmy parkować na boisku. Dopiero koło niego zorientowałem się, że zamiast boiska jest wielkie pole błota. A w domu wieczorem się zorientowałem, że w przeddzień organizator o tym poinformował i prosił o parkowanie przy drodze. Brak FB ma swoje negatywne strony czasem... Zaparkowaliśmy daleko pod lasem i ruszyliśmy do bazy. Odebraliśmy pakiety startowe i powoli przygotowywaliśmy się do startu.
Ok. 8:45 dostaliśmy mapy, jedną główną i dwie do BnO. Punktów 26, sporo, ale dawało się je sensownie ułożyć w kolejność zaliczeniową, jedynie z dwoma punktami (12 i 26) miałem problem, ale wspólnie z dziewczynami ustaliliśmy całościowy plan. Około dziewiątej był start (przeoczyłem ten moment), ruszyliśmy bez rozgrzewki, bo mieliśmy zacząć na luzie.
Zaczęliśmy od jedynki, tuż przy bazie, nie było żadnych problemów, bo jak zwykle przy pierwszym PK jest tłoczno. Później ruszyliśmy trochę na azymut do dwójki, też się udało bez większego problemu (bo mniejszy problem był). Stamtąd polecieliśmy na dziesiątkę, tu już staraliśmy się biec, bo droga była prosta i ładna. Na szczęście forma niebiegającej koleżanki okazała się całkiem dobra. Punkt znaleziony bez problemu, wróciliśmy do drogi i skierowaliśmy się trochę naokoło na dziewiątkę.
Przy mostku (!) nie zauważyłem kanału pod mostkiem (!!) i poleciałem bardzo nie tam, gdzie trzeba. Na szczęście dziewczyny czuwały i po paru minutach zasugerowały, że źle poprowadziłem. Wróciliśmy do kanału (całkiem duży, nie wiem, jak udało mi się go przeoczyć) i skierowaliśmy się na południe. Chwilę później byliśmy przy dziewiątce i nawróciliśmy do mostku.
Na ósemkę pobiegliśmy wariantem drogowym, choć drogi w tym terenie były mocno zabłocone. Po drodze mieliśmy drobne problemy techniczne (rozwalony plecak), ale poza tym trafiliśmy w okolice PK łatwo. Właśnie, w okolice. Punkt okazał się być po drugiej stronie kanału. Mogliśmy albo wpław, albo naokoło przez mostek. Wybraliśmy wariant suchy, a potem skierowaliśmy się na siódemkę (najbardziej ukryty punkt na mapie, niemal go przeoczyliśmy w bazie przygotowując plan trasy). Dziewczyny pierwsze wypatrzyły punkt, podbiliśmy się i wybraliśmy nieco okrężną, ale bezpieczną drogę do PK3. Znaleźliśmy go całkiem szybko.
Po trójce był trudny moment przejścia na dużą mapę. Tym razem nie było tak łatwo, bo skala mocno różna, ale w końcu udało się wszystko dopasować i ruszyliśmy na PK23. Biegliśmy sporo, wszyscy jeszcze dawali radę. Co jakiś czas mijaliśmy innych startujących, bywało też sporo tropów, ale zwierzaków jak dotąd żadnych nie widzieliśmy (małe rozczarowanie względem zeszłej edycji). Wnioskowaliśmy, że po wczorajszym polowaniu może są bardziej skryte.
Punkt znaleźliśmy dość łatwo, później dotarliśmy z powrotem do drogi i skierowaliśmy się na NW ku PK25. I tam była ciekawa akcja. Troszkę szybciej skręciliśmy z przecinki w prostą prowadzącą do punktu, niż mi to z mapy i tempa wynikało, bo i ścieżka była, i ludzi sporo. Dotarliśmy na miejsce, a tam pogłoski o brakującym perforatorze itp. Rozglądaliśmy się uważnie, nic nie ma, zrobiliśmy zdjęcia, i niby można ruszyć dalej, ale coś mi nie pasowało. Podbiegłem do młodnika i skierowałem się na wschód. Faktycznie skręt ścieżki idącej wzdłuż niego nie był widoczny, choć powinien był być, z czego wywnioskowałem, że punkt nie miał być tam, gdzie wszyscy go szukali. Pobiegłem i w końcu dotarłem do jakiejś malutkiej ścieżki z prawej. Skręciłem, wszedłem na polankę, patrzę - a tam PK25! Ha! Podbiłem się, po chwili dotarły dziewczyny, zrobiły to samo, i ruszyliśmy na zachód ku PK26. Mijaliśmy parę osób idących kierunku punktu, czyli pewnie nie byliśmy jedyni, którzy go znaleźli.
Na PK26 bez większego problemu dotarliśmy wariantem drogowym. Po drodze okazało się, że punktów wcale nie jest 26. Podliczyłem punkty na mapie, potem te na karcie startowej – i dwukrotnie wyszło 23. Ulżyło nam, bo już się obawialiśmy, że może gdzieś na mapie jakiś punkt przeoczyliśmy.
Lecąc z PK26 dziewczyny zaczęły wyrażać zaniepokojenie swym samopoczuciem, forma im zaczęła dokuczać. Ale nie poddawały się. Motywowałem je szansą na podium, działało to aż do samego końca.
W okolice PK11 dotarliśmy bez problemu. Ale szukaliśmy go wszędzie, tylko nie tam, gdzie trzeba. Co śmieszne, parę razy przechodziliśmy koło punktu w odległości kilku metrów, może nawet bliżej... Cóż, czasem i tak bywa. gdy organizator umie sobie zażartować z uczestnika. ;)
Przy jedenastce zrobiliśmy sobie przerwę, pojedliśmy, popiliśmy itp., a potem dobiegliśmy do drogi i ruszyliśmy drogowo ku dziewiętnastce. Punkt znaleźliśmy bez problemu, trochę ludzi się tam kręciło. Łatwo trafiliśmy też chwilę później do PK18.
Stąd do dwunastki był dłuuugi przebieg, na przemian biegliśmy i szliśmy, rozmawiając o różnych głupotach, a czasem w ogóle delektując się okalającym nas lasem. Naprawdę pogoda dopisała! Tylko gdzie te zwierzaki?...
Przy PK12, który łatwo było znaleźć, mieliśmy kolejną krótką przerwą, a od niego musieliśmy dobiec do trzynastki. Mapa mówiła, że między punktami jest jakiś podmokły teren, ale chciałem sprawdzić, czy jest przebieżny. Niestety nie był, i to bardzo nie był... Musieliśmy go okrążyć, na szczęście nie zajęło to dużo czasu i trzynastkę osiągnęliśmy z marszu, też dzięki tłumom. Stamtąd ruszyliśmy do szesnastki, tam już było nieco trudniej, bo trzeba było trochę po mokradłach połazić. Jakoś udało się znaleźć suche przejście po przewalonych konarach, ale bywały groźne momenty.
Dobieg do PK21 był łatwy, postanowiłem spróbować pobiec na azymut i podziałało, dobiegliśmy do kanału tylko kilkanaście metrów na południe od punktu. Podbiliśmy się i ruszyliśmy do kolejnego punktu, który sprawił nam problemy – do dwudziestki.
Znów poprowadziłem na azymut, ale tym razem się nie udało. Dobiegliśmy w pobliże terenów podmokłych, i zdecydowaliśmy się pójść na wschód, co było błędem, tym bardziej, że dwójka uczestników, z którymi co jakiś czas się mijaliśmy od startu, szła na zachód. Okrążyliśmy mokradła, szukaliśmy ambony, ścieżki, czegokolwiek – nic... Zmysł orientacji pchał ku zachodowi, ale tak nieśmiało się posuwaliśmy, powoli, uważnie się rozglądając. Nagle zza drzew wyłoniła się ambona, która powinna była być jakieś 150 metrów za nami. Dziwne... Ale pomogło w lokalizacji, stamtąd trafienie na PK20 było już łatwe.
Droga do PK24 to był długi przebieg, dość łatwy, jedynym problemem była zmiana mapy, na szczęście obyło się bez problemów. Tylko przy tym punkcie spotkaliśmy stado zwierzyny, ale gatunku nie rozpoznaliśmy.
Dotarcie w okolice PK22 też szybko przyszło, ale z samym punktem się zamieszałem. Na szczęście znów dziewczyny przyszły w sukurs, łatwo go znajdując tam, gdzie ja się go w ogóle nie spodziewałem. Podbici ruszyliśmy po ostatnie trzy PK: czwórki, piątki i szóstki.
Wszystkie były na mapie BnO wspólnej też dla TP10, więc ich znalezienie nie było trudne. Nawet bieganie na azymut poskutkowało. Gdy wybiegliśmy z PK6 na drogą do Koźla, musiałem solidnie motywować dziewczyny, bo meta była blisko i szansa na podium wciąż była duża. Na zmianę biegliśmy i szliśmy, ale konsekwentnie. O 14:32 dotarliśmy do bazy i okazało się, że się udało: obie trafiły ex aequo na trzecie miejsce wśród kobiet, z przewagą trzech i pięciu minut nad kolejnymi paniami. Wynik super cieszący, zwłaszcza dla debiutantki-niebiegaczki. I, jak się wydaje, zachęta do dalszych startów. Już myśli o Śnieżnych Konwaliach. ;)
Schłodziliśmy się, wzięliśmy udział w / sfotografowaliśmy dekorację najlepszych kobiet na TP25, zjedliśmy, dziewczyny wypiły po piwie, pożegnaliśmy (pożegnałem) organizatora i ruszyliśmy w drogę powrotną na pociąg. Który w niedziele nie jeździ – jak się okazało na miejscu... Kolejna z fajnych niespodzianek biegów na orientację.
Ogólnie zaliczam start do udanych: biegło się fajnie, miło, pogoda dopisała, forma też, i udało się osiągnąć sukces z podium. O organizacji nie ma co mówić, Wilga zawsze jest bardzo dobrze przygotowana. Szkoda, że kolejne starty tak daleko.
W najbliższych planach mam Śnieżne Konwalie i Różę Wiatrów, a w kwietniu maraton w Gdańsku. W przyszłym roku chcę zaliczyć gdzieś TP50, pewnie na Szadze lub Oriento. I dwa maratony. To główne cele startowe na 2018. Ale najważniejsze jest, by wrócić porządnie do biegania. Jest całkiem nieźle, ale nie tak, jak jeszcze dwa lata temu. Trochę pracy jeszcze przede mną. Ale radość z biegów jest, głód kilometrów też, a zwłaszcza tęsknota za atmosferą zawodów, więc będzie dobrze. :)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |