2017-03-12
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Trzydziesty ósmy, dziewiąty i czterdziesty z czterdziestu, czyli życie jak pudełko czekoladek. (czytano: 1190 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: @olimpinskiwielkibieg
Powiedzenie, że dawno mnie tu nie było nie wchodzi w grę, bo nawet "dawno" ma swoje granice. Świat mnie porwał i przez dłuuugi czas nie wypuszczał ze swoich ramion. Czułem się, jak pasażer pędzącego pociągu, który przez okno obserwuje sceny z własnego życia. Zupełnie tak, jakbym w nim nie uczestniczył, tylko trwał... obok.
Powód bycia obok był w zasadzie jeden, i to wokół niego zaczął od nowa kręcić się cały mój świat. Jeden, ale jaki!!! Ponad czterokilogramowy! Syn, taka Mała-Szynka. Urodził się pod koniec sierpnia zeszłego roku i z dniem jego pojawienia się na świecie wszystko inne zaczęło wydawać mi się takie mało istotne. Ale nie na tyle nieważne, aby rozpoczętych rzeczy nie doprowadzać do końca!!!
Od narodzin Małej-Szynki i z nastaniem nowych, czy raczej powrotem starych, wieczornych rytuałów trudno było mi znaleźć czas na treningi i starty, nie mówiąc o pisaniu. Kursowałem pomiędzy pracą a domem, szkołą Testującej-Cierpliwość-Ojca-Nastolatki a domem, sklepem a domem, przychodnią a pracą i tak w koło Macieju. Samo szczęście. Sportowy wynik tego okresu nie był zły - przebiegłem jeden maraton w Witunii, na pierwszym Maratonie Puszczy Bydgoskiej zająłem pierwsze miejsce w swojej kategorii wiekowej (wprawdzie było nas tylu, ile miejsc na podium, no ale ja byłem najszybszy;-), w Sierakowie na II Maratonie Puszczy Noteckiej grzałem od startu do mety pomimo wymagających warunków terenowych i atmosferycznych, w Katowicach na Silesii zszedłem poniżej trzech godzin i pięćdziesięciu minut, a na Maratonie ks. Popiełuszki dyskutowałem całą trasę... I wszystko w zasadzie tydzień po tygodniu!
Dzień czterdziestych urodzin zbliżał się jednak nieubłaganie. Był dziewiąty dzień października, a na moim liczniku trzydzieści siedem królewskich dystansów (nie licząc pieszego maratonu na 56 km w Sielpii Wielkiej koło Końskich). Pomimo przesunięcia daty zobowiązania o trzy dni było to nie lada wyzwanie, ale skoro w tytule wpisu wymieniłem numery maratonów aż po czterdziesty, to znaczy, że się udało!
V Maraton Kampinoski - 4:09:09
Pomimo zamkniętej listy startowej skontaktowałem się z organizatorem i przeprosiłem za próbę zgłoszenia po terminie. Wyjaśniłem, że próbując zaliczyć wszystkie maratony biegam tydzień po tygodniu i liczę się z możliwością wystąpienia kontuzji. Opłacanie startowego z dużym wyprzedzeniem to dla mnie ryzyko inwestycji (sporej przy tej ilości biegów) - powiedziałem i... zostałem zaproszony do Dziekanowa. Zapytałem jeszcze o to w jaki sposób dokonać opłaty startowej i w odpowiedzi usłyszałem, że to prezent urodzinowy. Dziękuję!!!
Start w Kampinosie zapamiętam nie tylko ze względu na fantastyczną trasę, którą można nazwać ścieżką dydaktyczną, nie z uwagi na lasy, od których się uzależniam i w których przebywać uwielbiam, ale również z powodu obiadu, na który zatrzymaliśmy się z Tatą w karczmie w okolicach Wyszogrodu. Syty byłem po przystawkach, polecam!
Trzydzieści osiem.
Nie mogłem czekać do weekendu z dwoma ostatnimi maratonami, więc w czwartek, 20 października, kiedy rzeczywiście przypadały moje czterdzieste urodziny, wziąłem urlop i po odwiezieniu Nastoletniego-Dziecięcia do szkoły przygotowałem sobie zestaw, jak na wymarzonym punkcie odżywczym. Przy drzwiach wejściowych ustawiłem taboret, a na nim czekoladę, banany i pomarańcze, herbatniki oraz dzbanek herbaty z dużą ilością soku z cytryny i miodem. Była dziesiąta przed południem, gdy zacząłem swój domowy maraton, który na roboczo nazwałem od słów ulubionego bohatera
"I Just Felt Like Running" Home Maraton 2016 - 4:41:34
Dziesięć okrążeń po wymagającym terenie. W deszczu, a że w deszczu, to po jakimś czasie również i w błocie. Nie było łatwo, ale mobilizowała mnie do wysiłku Najlepsza-z-Żon i Mała-Szynka... no i pośrednio również Nastoletnia-Testerka-Ojcowskiej-Cierpliwości, gdyż zazwyczaj jak się dziecko ze wsi do szkoły zawiezie, to później to samo dziecko należy odebrać. Przynajmniej u nas są takie standardy...
Biegając jak chomik w klatce twierdziłem, że trasa - wzorem Maratonu Kanału Bydgoskiego, na którym również biega się liczące cztery tysiące dwieście metrów pętle, nadaje się wyśmienicie do organizowania małej lokalnej imprezy. Myśl zaczęła dojrzewać, aż... ale o tym w Postscriptum;-)
Zaczęło do mnie docierać, że realizacja Czterdziestu na czterdziestkę zmierzała ku finałowi i miejsce dotychczasowego entuzjazmu zaczął przysłaniać niedosyt i żal. Niedosyt, bo czułem, że biegam dobrze, że nie wykorzystałem wszystkich możliwości, które były mi przez te czterdzieści lat życia dane, że wielokrotnie wbiegałem w ścieżkę bez wyjścia i rakiem musiałem się z niej wycofywać, albo biegłem zupełnie na przełaj i to w głębokim śniegu, ale w końcu przecież dobiegłem, prawda? I to w jakim stylu! Życie jest jak pudełko czekoladek - myślałem, a w głowie... a w głowie kołatała pewna myśl.
Do Torunia pojechałem sam, bo pogoda do spacerów z dzieckiem zupełnie się nie nadawała. Gdybym nie biegał wcale pewnie uznałbym aurę za oknem za ekstremalną i nawet spacer z "psą" ograniczyłbym do pięciu minut, ale maratończycy dla miodu doją pszczoły, więc wiatr, chłód i deszcz, to nasza codzienność. Poza tym poprzednią edycję
34 Toruń Marathon: 3:52:22
przebiegłem z zapaleniem gardła, więc teraz mogłem mówić o komfortowych warunkach. Nie będę się rozpisywał na temat tej imprezy, bo wszystko co mógłbym powiedzieć napisał już na swoim blogu Soyer. Rozczarowanie? Naturalnie nie ze swojej postawy - czterdzieści lat minęło, a ja z kilometra na kilometr zwiększałem tempo, by na trzydziestym kilometrze zacząć łykać te zające, które porwał entuzjazm na starcie. Nie z powodu towarzystwa, większość imprezy biegłem z Ewą, koleżanką ze studiów i jej biegowym partnerem. Nie ze względu na miejsce - Toruń kocham, a infrastruktura drogowa pozwoliła imprezę przeprowadzić bez nadmiernej uciążliwości dla mieszkańców. Zawiodły proste sprawy, naprawdę błahe, ale najbardziej widoczne i odczuwalne - oznakowanie trasy, ale przede wszystkim brak solidnego zaplecza. Niestety, niedziela pod koniec października to nie kwietniowy weekend, kiedy biegacze z lubością zalegają grupami gdzie popadnie, żeby chłonąć z atmosfery imprezy. Rozwodziłem się już kiedyś nad wizją toruńskiej imprezy i powtórzę to teraz - Toruń nie powinien iść w "masę" jak Orlen czy Poznań, ale w jakość i charakter, powinien być perełką, jak gotycka starówka, jak wnętrze teatru Horzycy i klimatyczny jak Bydgoskie Przedmieście.
Dobiegłem. Meta nad Wisłą była końcem drogi z przygodami. Albo przygodą z drogami (jak w Zakopanem, kiedy Najlepsza-z-Żon, miast słuchać się męża podążyła za wskazówkami innych człowieków i spóźniła się na metę o jakieś dwie godziny). Gdybym spośród tych czterdziestu, a w zasadzie czterdziestu jeden maratonów miał wybrać najlepsze to... miałbym nie lada problem. To znaczy mam swoich faworytów: Kampinoski - plus za trasę, ale minus za brak zaplecza, podobnie z resztą jak wyżej opisany 34 Toruński; Podhalański - plus za folklor i nie izolowanie zawodników od lokalsów, Cape Wrath - za nieziemskie krajobrazy i serdeczną gościnność Szkotów, Braszów - dzięki któremu stałem się ogromnym miłośnikiem Rumunii, Karpat, Bukaresztu i całego kraju z jego folklorem (i wszędzie wałęsającymi się psami), Popiełuszki (za każdym razem kiedy piszę skróconą nazwę czuję się jakbym popełniał grzech) - za atmosferę, do której dojrzewałem z każdym wspólnie pokonanym metrem. Ale w mojej ocenie na podium zasługują trzy imprezy: Maraton Olęderski - żałuję, że nie zostałem dłużej, ale następnego dnia biegłem Orlen (impreza miała coś z dawnych toruńskich KaMus Maratonów), Maraton Puszczy Noteckiej - za organizacyjny profesjonalizm w wykonaniu amatorów, genialna impreza! No i wreszcie... Maraton Łódzki, dzięki któremu odkryłem to miasto na nowo i... pokochałem.
P.S. Biegając wokół domu zastanawiałem się, jak można nie wykorzystywać takiego potencjału. Nie myślałem tylko o atrakcyjnym terenie, ale również, czy raczej przede wszystkim o swoim talencie organizacyjnym;-) Podobno jeden z najgorszych grzechów, to grzech zaniechania. Moje myśli krążyły wokół Kuby Pobłockiego, który walczy o samodzielność i który był moim wsparciem na wielu imprezach. W przypływach zmęczenia czy bólu myślałem, że to co ja czuję to jego codzienność. Do łez wzrusza mnie determinacja jego rodziców i miłość siostry. Jestem ich wiernym kibicem więc i to oni swoją postawą zainspirowali mnie do organizacji:
Wielki Bieg, 11 czerwca o godzinie 10:00 w Olimpinie k. Bydgoszczy.
Zawodnicy do wyboru będą mieli trzy dystanse: 12 km, półmaraton i maraton. Ilość zawodników będzie ograniczona do niewielkiej grupy (w sumie 30 biegaczy wszystkich dystansów). Powodów takiego ograniczenia jest kilka: pojemność mojego ogródka to jedno, komfort na trasie - drugie. Moją ambicją jest wysoka jakość Wielkiego Biegu i... oryginalny sposób kwalifikowania zawodników do startu.
Bieg będzie w stu procentach charytatywny... może uda się i w dwustu! Kandydat do biegu na wybranym dystansie będzie musiał wziąć udział w licytacji, a do biegu zakwalifikują się tylko ci biegacze, którzy zaproponują za start największe kwoty (na przykład pierwszych pięciu najwyżej licytujących kandydatów na dystansie maratonu). Aby otrzymać pakiet startowy i Wielki Bieg pobiec kandydat będzie musiał zadeklarowaną w licytacji kwotę wpłacić na DOWOLNY cel charytatywny i opublikować na profilu Wielkiego Biegu dowód wpłaty. Ponadto będę zabiegał o sponsorów, którzy zechcieliby zapłacić określoną kwotę (każdą) za każdy przebiegnięty w trakcie Wielkiego Biegu kilometr. Jeżeli uda mi się takiego sponsora/-ów znaleźć, wówczas każda edycja Wielkiego Biegu będzie miała swojego bohatera, na pomoc któremu uzbierane środki ów sponsor/zy przeleje/-ą.
Trasa przynajmniej pierwszych edycji Wielkiego Biegu wieść będzie malowniczymi ścieżkami olimpińskiego lasu i składać się będzie z kilku pętli (ok. 4200 m każda).
Pakiet startowy będzie obejmował medal pamiątkowy, koszulkę. Zawodnikom zapewnię wodę, herbatę i kawę, owoce i herbatniki na punkcie odżywczym, natomiast po Wielkim Biegu ciepły posiłek regeneracyjny (moje legendarne spaghetti!).
Więcej informacji znajdziecie na Facebooku: @olimpinskiwielkibieg a niebawem w kalendarzu na Maratonach Polskich PL.
Pod adresem: https://youtu.be/0P8QlUGJlIQ krótki film z moich tegorocznych maratonów (w sumie 25)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Kamus (2017-03-14,08:28): Bardzo miło,że tak serdecznie wspominasz Kamus Maraton. Może jeszcze kiedyś uda się go aktywować? Ale to już zupełnie inna historia, miejsce i pewnie zawodnicy :)Zdrowia i Serdeczności haruki (2017-03-15,21:24): Kaziu, regularnie widzę na zdjęciach uśmiechnięte twarze uczestników Twojego nowego projektu. Masz w sobie ten naturalny dar, dzięki któremu ludzie lgną do Ciebie.
|