Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [54]  PRZYJAC. [85]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
zbig
Pamiętnik internetowy
Pamiętnik Marudy.

Zbyszek Kapuściński
Urodzony: 1972-07-13
Miejsce zamieszkania: SZCZECIN
210 / 241


2016-12-28

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Czas podsumowań…czyli jak zostałem podwójnym ironmanem, ultrasem i biegaczem górskim. (czytano: 1730 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: https://www.youtube.com/watch?v=7kLvHXsnhSY

 

Rok 2016 powoli odchodzi do lamusa, więc czas na podsumowania.
Dwa lata 2014 i 2015 były dla mnie beznadziejne, jak 3 i 4 część „Obcego”. Lepiej o nich zapomnieć. Biegałem, ale bez perspektyw na nowe życiówki. Forma spadła, wagi przybyło, a motywacji zabrakło. Trochę się już z tym pogodziłem. Ambicje odeszły w Świat.
Jednak latem 2015 roku wymyśliłem sobie, że spróbuję „ukończyć” triathlon. Bez spiny, na zwykłym trekkingowym rowerze, w piance z Decathlonu z 59 zeta. Jeszcze 2014-tym w lecie stojąc na Wałach Chrobrego i patrząc na te wszystkie foki w Odrze, a potem kolarzy na rowerach, powoli kiełkowała we mnie zazdrość. Dlaczego nie ja? Też chciałbym jak oni! To zawsze coś nowego. Pływać każdy potrafi, na rowerze jeżdżą dzieci w wieku przedszkolnym, a bieganie jest naturalną formą przemieszczania się każdego zdrowego człowieka. Dlaczego by nie spróbować. Zauważyłem, że nawet nie koniecznie trzeba płynąć kraulem. Styl jest dowolny, byle był dla ciebie szybki.
Nie byłbym sobą, gdybym nie potraktował swojego nowego pomysłu na serio. Zacząłem systematycznie chodzić na basen, rower zastąpił mi auto w drodze do pracy. Bieganie utrzymałem na dotychczasowym niskim poziome, ale stabilnie.
Przedtem wystartowałem w Koszalinie w kryterium rowerowym w celu przyzwyczajenia psychiki do rywalizacji rowerowej. Wcześniej nigdy nie startowałem na rowerze, więc trzeba było przyzwyczaić zarówno ciało, jak i duszę do tego typu zmagań.
Nawet nie byłem ostatni :-) (42miejsce na 77 startujących)
Dzień startu, lipiec 2015. Dystans ¼ IM.
Wskoczyłem do Odry. W głowie postanowienie. Całość muszę przepłynąć kraulem, choćby nie wiem co. Wmówiłem sobie, że lepiej to wygląda w oczach widzów :-) I tak moja żaba jest szybsza niż „połamany” kraul, ale czego się nie robi dla lansu ;-) Prawdę mówiąc dziwne są myśli, które powstają w głowach zawodników. Przecież gdy nagle wskoczy do rzeki tysiąc osób w czarnych piankach i jednakowych czepkach, człowiek staje się anonimowy. Nawet znajomi nie mogą dostrzec, „who is who”?
Trąbka do startu i płynę.
Kilka razy w pysk, pięć kopniaków, trzy razy po żebrach i z kraula pozostało tylko marzenie. Do końca płynę żabą. Zżarła mnie panika. Potem wyczytałem w książce – „Mój Pierwszy Triathlon”, że każdy człowiek instynktownie panikuje w wodzie i żeby było inaczej trzeba to w sobie wyćwiczyć. Wytrenować.
(Wszystkie następne moje treningi w basenie, to celowe pływanie kraulem po zatłoczonych torach, żeby przyzwyczaić do sytuacji w triathlonie na zawodach).
Najbardziej się obawiałem przesiadek w strefie. Z pływania na rower i z roweru na bieganie.
Po wyjściu z wody zapomniałem zabrać numeru startowego, bo stale myślałem o tym, żeby przypadkiem nie zapomnieć kasku. (brak kasku i dotknięcie roweru = DNF). No i przed samą matą, sędzina krzyczy:
- Z powrotem po numer. Zostaw pan ten rower i biegnij po swój numer!
Kolejne minuty w plecy.
Po pierwszym okrążeniu przez brak wolontariuszy w miejscu nawrotki (i moją nieznajomość trasy, albo zamyślenie) pomyliłem trasę i pojechałem prosto do strefy. Kolejna strata.
Rower prawie zakończył się zejściem z trasy. Z mojej winy. Przed wyjściem z domu zobaczyłem, że przy rowerze jest przykręcona nóżka, ale żeby ją zdjąć trzeba odkręcić koło. Oczywiście wyszedłem z założenia, że przed samym startem niczego nie można zmieniać. Jednak tym razem zasada nie zadziałała. Podczas jazdy śruba mocująca nóżkę wykręciła się i zaczęła blokować koło. Tzn. tarczę hamulcową. Jechałem tak jakby z wciśniętym do połowy hamulcem stale mając wizje zablokowania się koła i nagłego upadku z roweru. Rower wydawał straszliwe jęki. Po drodze widziałem dwóch zakrwawionych kolarzy i karetkę, więc nie czułem się pewnie.
Przed strefą zmian (rowerową) na znak sędziów zahamowałem przed białą linią i zaraz po tym… kolega jadący za moimi plecami dosłownie wjechał we mnie. Nie zauważył linii. Na szczęście nic nam się nie stało. Wybiegłem na trasę. Temperatura otoczenia wynosiła wtedy już chyba z 37 st. C. Wiem, że nawet wolontariusze wydający wodę mdleli. Starszych przechodniów i zawodników zabierały karetki. Biegnący zamiast biec to szli. Szczególnie przy podbiegach. (nie dotyczyło to zawodowców pro). Mnie pokonanie 10, 5km zajęło aż 50 minut.
Finalnie byłem 205-ty na 306 startujących. Słabo, ale najważniejsze, że nie byłem ostatni, nie utopiłem się i po rowerze kości całe :-)
Tak się zaraziłem triathlonem. Po zawodach siedząc w kafejce Columbus, popijając kawę, lody i takie tam, obserwowałem biedaków zmagających się w tym piekielnym upale z dystansem ½ IM.
Pomyślałem wtedy:
- to dopiero są twardziele!
Kiedyś może spróbuję takiego dystansu. Przed startem w gronie piankowych fok spotkałem kolegę z biegowych tras Sławka, który oznajmił, że dziś leci w ½ IM. Zaimponował mi wtedy. Myślę, że dzięki niemu potem zrobiłem to o czym zaraz napiszę. Zrealizowałem swój wariacki triathlonowy plan 2016.
Potem w 2014-tym wystartowałem jeszcze rozrywkowo w maratonie rowerowym dookoła jeziora Miedwie pod Stargardem. Wyścig w terenie. I oczywiście z przygodami. Mniej więcej w połowie wyścigu odkręciło mi się górne mocowanie siodła i dalej już tylko stale modliłem się, by cało dojechać do mety. Narzędzi nie zabrałem. Byli ludzie z narzędziami, którzy chcieli się poświęcić i zatrzymać, pomóc, ale po krótkim przemyśleniu nie chciałem zostać egoistą. Odmówiłem i wlokłem się na stojąco do mety.
Taki był 2015-ty. Słaby rok. Podobnie jak 2014-ty.
W listopadzie 2015 wymyśliłem sobie nowy cel. Właśnie za sprawą kolegi Sławka, którego spotkałem towarzysko przed Półmaratonem Gryfa. Bardzo nieśmiało wtedy powiedział, że jest trochę zmęczony, bo kilka dni temu ukończył swój pierwszy triathlon na dystansie Ironman.
Pomyślałem – „to jest gość”. Bardzo mi wtedy tym zaimponował!
I to uczucie małej sportowej zazdrości przyświecało mi do połowy 2016roku.
W listopadzie 2015 zastanawiając się nad wyborem triathlonu odkryłem, że w odstępie 2 tygodni odbywają się w Polsce dwa triathlony na dystansie IM. W Bydgoszczy–Borównie i w Malborku. Wtedy pomyślałem, że jeden IM, to dla mnie żaden wyczyn. Wyczynem dla mnie będzie przygotowanie się do jednego ironmana, a potem w ciągu zaledwie 2 tygodni zregenerowanie się (fizyczne i psychiczne) i start w drugim. Zapisałem się na jedne i drugie zawody.
Opowiem jeszcze o jednym zdarzeniu, które było dla mnie dużą motywacją. Podczas zakupu mojej pianki w sklepie triathlonowym pochwaliłem się sprzedawcy (triathloniście), że zamierzam wystartować w IM, a nigdy nie startowałem w ½ IM. Potem dodałem, że będę startował od razu w dwóch w odstępie 14 dni. Odpowiedział, że mogę nie dać rady. Że marne szanse. I to zadziałało na mnie, jak płachta na byka.
- Co, k…wa, ja nie dam rady?!
Po zimowych przygotowaniach w kwietniu wystartowałem w półmaratonie. Czas jak dla mnie bardzo zadowalający. 1:23.56. Niestety nie było życiówki, ale dało mi to do myślenia, że rower, basen i bieganie razem wzięte i traktowane systematycznie usprawniło moje bieganie. Po 2 latach biegowego niebytu zbliżyłem się do życiówki.
Miesiąc później wystartowałem w maratonie. Czas 2:57:08! Znów pół minuty gorzej od życiówki, ale to był jak dla mnie bardzo dobry wynik.
Potem dyszka w upale. Miękki asfalt i morska bryza w Trzebiatowie. Byłem 7-my w open pierwszy w kat. wiekowej.
Następnie start w Polickiej 15. Znów 1 msc. W kat wiekowej. Open 15-ty.
Wystartowałem w Karlinie. Pojechałem tam z zamiarem zrobienia życiówki na 15 km. Tak mocno wbiłem to sobie do głowy, że mimo silnego wiatru urwałem kilka sekund i zrobiłem nową życiówkę. Jednocześnie przetestowałem komfort biegu bez koszulki w upale. Nowy pomysł.
Czyli rok 2016 udany. Najważniejsze, że chociaż to było do przodu.
Startując na 10km w Stargardzie wiedziałem, że nie zrobię życiówki. Zawsze źle mi się tam biegało i już. Nie leży mi ta trasa. Jest to wieczorny i temperatury sympatycznie niskie. Pobiegłem najlepiej, jak potrafiłem. 37:34 min. 35 open i 2 msc. w kat. wiekowej. Nawet jakąś kopertę mi dali :-)
8 dni później pobiegłem Szczeciński Maraton.
Dzień wcześniej kosmiczny upał. W nocy jeszcze było gorąco, ale nad ranem cudownie upał opuścił. Zrobiło się pochmurnie i wietrznie, ale nie gorąco. Umiarkowanie chłodno. Poznałem tę trasę człapiąc ją rok wcześniej. Jest to trudna trasa pofałdowana ze stoczniowymi brukami, ze sławnym już podbiegiem w okolicach mniej więcej trzydziestego któregoś kilometra przy ulicy Rugiańskiej.
Miałem mocne postanowienie lub może marzenie, żeby go przebiec poniżej 3h. Z wielkim niepokojem spoglądałem na słupek termometru i internetowe prognozy pogody. Tuż po starcie załapałem się z dość liczną grupę biegnącą na 3h.
Wiadomo, że nie biegli na 3h, lecz na 2:59:59 ;-)
Grupę prowadził dobry kolega Tomek i wiedziałem, że kto jak kto, ale Tomek biega bardzo równo. Biegło mi się znakomicie. Przed stocznią jednak grupa osłabła i musiałem za wszelką cenę jej uciec. Inaczej nie zmieściłbym się w 3h.
Postanowiłem i uciekłem. 2 kilometry przed metą ktoś z kibiców do mnie krzyknął –„ p i e r w s z a d z i e s i ą t k a”.
To zadziałało na mnie bardzo motywująco. Pomyślałem, że nie oddam nikomu tego 10-go miejsca. Dobiegłem na metę w 02:59:19! Byłem dziesiąty. Łał. :-)
Pełna satysfakcja. Po maratonie znów wrócił upał. Czyli ta pogoda była dla mnie na zamówienie. Jakiś cud?
Dzień później razem z Ewką wyjechaliśmy w Alpy, zdobyć górę Weisshorn. Niestety obfita ilość śniegu i zamknięte schronisko zweryfikowało nasze górskie plany. Celem stała się od lat ukochana przeze mnie przed laty góra Dom de Mischabel 4545m. Byliśmy pierwszymi gośćmi schroniska Dom Hutte, gdyż przy nas helikopter przywiózł obsługę schronu, która je dla nas otworzyła :-)
Oczywiście górę zdobyliśmy w pięknym stylu. Byliśmy nawet pierwszymi zdobywcami w tym sezonie.

Tu można zobaczyć moją ogromną radość, ze zdobycia szczytu:

https://www.youtube.com/watch?v=7kLvHXsnhSY

Dwa zespoły – Grecki i Szwajcarski, które tego dnia chciały na nią wejść odpuściły. Grecy zostali w schronie, a Szwajcarzy wycofali się na pierwszej stromej ściance. Chyba potem tego żałowali.
Po powrocie w doliny przy naszym campingu przebiegała trasa Zermatt Gornergrett Maratonu, więc na drugi dzień w ramach odpoczynku kibicowaliśmy wszystkim biegaczom. Nawet jednemu z Polski.
Potem w ramach górskiego biegania podbiegliśmy pod najpiękniejszą górę świata Matterhorn. Stromo i ciężko, ale widoki tego dnia były wspaniałe. Po tym biegu pozostały mi bardzo miłe wspomnienia.
Po powrocie z Alp zaliczyłem pierwszy w życiu górski bieg. Wielką Pętlę Izerską, a potem jeszcze jeden półmaraton w Chrzypsku Wielkim. W Chrzypsku w kategorii wiekowej wygrałem reklamówkę wędzonej ryby. Nie byle jakiej bo sielawy. Ciekawa nagroda i bardzo smaczna.
W ramach treningów górskich w roku 2016 ponownie (bo już kiedyś to zrobiłem) wbiegłem na Kasprowy Wierch, tym razem od ronda. Czas taki sobie, ale jestem pewien, że na zawodach miałbym lepszy. Chodzą mi te zawody po głowie od dłuższego już czasu.
Dla siebie treningowo przebiegłem trasą Ultramaratonu Karkonoskiego 53 kilometrowy szlak Szklarska P.-Szrenica-Śnieżka-Szrenica- Szklarska P.
Czas bardzo lajtowy trochę poniżej 7h. Tego dnia miałem straszny kryzys i brak sił do podbiegania. W ogóle czułem w sobie jakieś choróbsko, albo przetrenowanie. Przebiegłem to na przetrwanie.
------------------------------------------------------------
W połowie sierpnia nadszedł sądny dzień startu w moim pierwszym IRONMANIE. Miałem ogromnego stresa, gdyż zawody były mistrzostwami polski i limit wynosił 15h. O godzinę krócej niż zazwyczaj w tego typu imprezach.


Pływanie to 4 pętle i po każdej wybiegnięcie z wody i przejście przez matę chipową. Nawet mi to przypasowało, bo na moje kurcze łydek takie wyjście na ląd było super lekarstwem. Niestety po zakończeniu pływania okazało się, że prawy achilles dość mocno krwawi i pod znakiem zapytania stanęła kontynuacja zawodów. Chip, który otrzymałem od organizatora miał tak ostre krawędzie paska, że dosłownie przepiłował mi skórę na wysokości ścięgna. Rana była na tyle głęboka, że bliznę mam do dzisiaj. Przez tę krew w strefie straciłem mnóstwo czasu. Na szczęście wymiana skarpetek na suche zatamowało krwawienie i szybko o tym zapomniałem.
Na rowerze zaczęło padać i już tak do końca imprezy lało. W związku z tym jazda była bardzo ostrożna, bo przecież w planach był jeszcze jeden IRONMAN. Nie mogłem się wywrócić i poocierać. Miałem w pamięci zdarzenie, w którym podczas jednego z treningów rowerowych w górach jeden ze Słowackich kierowców postanowił mnie wyeliminować z dalszej jazdy i treningów i … na prostej pustej drodze, nad ranem potrącił mnie swoim autem.
Tak więc ostrożnie kontynuowałem rower i marzyłem o końcu. 180km w moim wykonaniu bardzo się dłużyło. Czasy z pływania i roweru były katastrofalnie słabe. Nie potrafię pływać, chociaż płynąłem wyłącznie kraulem. Wedle wcześniejszych założeń. Triathlon, to trzy dyscypliny na raz i nie wszystko było stracone. Okazało się, że po rowerze bardzo dużo zawodników zamiast biec idzie. Maszeruje. Więc i w tej dyscyplinie startują ludzie bez przygotowania. Porywający się z motyką na Słońce. Byłem zdegustowany. Ich czasy biegowe były na tyle słabe, że ja stale biegnąc bez stawania i marszu potrafiłem z ostatnich pozycji przeskoczyć na 92 miejsce na 149-ciu startujących. Pobiegłem to słabo, bo jedynie 3:34:45, ale przebiegłem w całości. Oni maszerowali. Nawet wielu z tych, którzy ze mną wygrali maszerowali zamiast biec. Mieli lepsze czasy z pływania i roweru i sumarycznie byli lepsi. Tylko pytanie, czy o to w tym wszystkim chodzi? Czy oni byli prawdziwymi Ironmanami? Chyba bieg ich skutecznie pokonał. Poddali się. Moim zdaniem przegrali, ale to sprawa dyskusyjna.
Mimo tego byłem szczęśliwy. Czas 12:15h Trzymałem dystans do tego wydarzenia, żeby nie popaść w samozadowolenie. Emocje z ukończenia pierwszego swojego IRONMANA schowałem głęboko w kieszeni. Marzyłem o zmieszczeniu się w limicie, a tu tylko dwanaście godzin!
Teraz czekała mnie szybka regeneracja i następny start.
W Malborku pogoda była podobna, z tym że więcej deszczu :-) Do dziś nie wiem, czy to dobrze, czy nie. Z jednej strony lepsze chłodzenie, ale z drugiej wszystko mokre, większe skupienie i ostrożność na rowerze, długi czas przebieranek w strefach zmian.
Przed startem w strefie rowerowej zobaczyłem człowieka w koszulce z Bydgoszczy-Borówna i zapytałem czy też podobnie jak ja robi drugiego Ironmana?
Odpowiedział, że nie że tylko ½ IM.
Zapytał mnie: ile połówek zrobiłem przed swoim Ironmanem. Zdziwił się, gdy odpowiedziałem, że żadnej. Postanowiłem opuścić połówki. Połówkę zostawiłem sobie na 2017 rok. Może do tego czasu poprawię pływanie i rower?
Malbork ukończyłem z czasem 12:25. O 10 minut gorszym niż Bydgoszcz-Borówno. Czas byłby podobny, gdyby nie kibel i toy-toy na trasie. Niestety nasza fizjologia nas ogranicza.
Na mecie siarczysty deszcz, ulewa.
Zostałem podwójnym IRONMANEM. Teraz dopiero mogłem się cieszyć. Udało się zrealizować plan.
Na koniec sezonu 2016 tradycyjnie pobiegłem jeszcze Nocną Ściemę, ale tu niestety dopadł mnie kryzys i spadek tempa biegu. Nabiegałem zaledwie 3:07:31. Wystarczyło na 3 miejsce w kategorii i zwycięstwo naszej drużyny SUBARU POLMOTOR TEAM w klasyfikacji drużynowej.
------------------------------------------------------------
Reasumując.
Sezon 2016 był dla mnie udany. Nie wierzyłem, że mogę powrócić do formy i robić wciąż nowe rzeczy.
Na 2017 rok plan jest jeszcze ambitniejszy, ale to dopiero za rok napiszę, jak coś z tego wyjdzie. Na razie są marzenia, są plany, są sponsorzy i na razie jest zdrowie. Jest po co żyć :-)


Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora


snipster (2016-12-28,22:23): Graty żelazny Harpaganie :) ale w 2017 chyba na Marsa się nie wybierasz? ;)
Jarek42 (2016-12-29,12:11): Też chciałbym zadebiutować w tri.
zbig (2016-12-29,14:39): Nie bać się. Nie przykładać zbyt dużej uwagi do sprzętu. Potrenować i wystartować :-)
zbig (2016-12-29,14:40): Snipi, na Marsie je się tylko ziemniaki, widziałem film "Marsjanin". Nie dałbym rady :-)







 Ostatnio zalogowani
lachu
19:25
Stonechip
19:06
zbig
18:59
CZARNA STRZAŁA
18:56
entony52
18:53
macius73
18:50
tomasso023
18:38
StaryCop
18:30
mirek065
18:25
Leonidas1974
18:24
czewis3
18:19
gieel
18:09
fit_ania
17:45
manjan
17:42
Pawel63
17:40
Admin
17:37
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |