2016-06-13
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Sky is the limit (czytano: 775 razy)
Po drugim kilometrze spojrzałem na zegarek: średnie tempo 3:47. Trochę za szybko. Przed startem zakładałem, że pobiegnę maksymalnie po 3:50, a i to będzie trudno utrzymać. Z jednej strony rozsądek podpowiadał mi, że powinienem zwolnić, z drugiej zaś, czułem, że to mógł być mój dzień.
Trzy tygodnie wcześniej biegłem dychę w Łomiankach. Wtedy po raz pierwszy udało mi się nieznacznie zejść poniżej 39 min. Dałem radę przełamać kolejną barierę, chociaż nie było lekko. Pierwsze oznaki kryzysu pojawiły się już w okolicach 2. czy 3. kilometra. W głowie piętrzyły się myśli, że jestem za słaby, że nie dam rady, że lepiej zwolnić i spokojnie dotruchtać do mety, a o życiówkę powalczyć następnym razem. Starałem się jakoś motywować, myśleć tylko o przebiegnięciu następnego kilometra i mimo wszystko trzymać tempo. Udało się, ale kosztowało mnie to trochę biegowego cierpienia.
Tym razem było inaczej. Miałem spory zapas energii i nie wynikało to z tego, że był to dopiero początek biegu, po prostu wiedziałem, że to była moja chwila. Nie pamiętam, kiedy ostatnio na zawodach kilometry mijały mi tak szybko. Leciałem po życiówkę, a przepełniała mnie taka radość z biegania, jak w czasie jakiegoś urlopowego, spokojnego treningu nad jeziorem albo w górach. Pomyślałem: „skoro wszystko idzie tak dobrze, wszystkie systemy pracują sprawnie, to raczej nie ma sensu nic zmieniać; niech nogi robią swoje”.
Byłem ciekawy w jakim czasie zaliczę pierwszą połowę. Przed zawodami wynik 19:10, a nawet 19:20 na półmetku brałbym w ciemno. Przebiegając przez nakreśloną na asfalcie linię z oznaczeniem 5 km kolejny raz spojrzałem na zegarek. Wyświetlacz pokazywał 19:02. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że 37:xx może paść moim łupem. Trzy lata wcześniej walczyłem o złamanie 40 min, a teraz na wyciągnięcie ręki (nogi) miałem 37. Sky’s the limit.
Mijały kolejne kilometry: szósty, siódmy, a ja konsekwentnie, w równym tempie zmierzałem do mety. Bieg Marszałka w Sulejówku rozgrywany jest na trzech pętlach z finiszem na bieżni. Na trzecim okrążeniu wyprzedzałem coraz liczniejsze grupy wolniejszych biegaczy. Zazwyczaj zostawiali oni dla ścigaczy wewnętrzną stronę szosy wolną i często ich dopingowali. To dodawało sił. Ósmy i dziewiąty kilometr zostały za plecami. Wbiegłem na bieżnię, usłyszałem głos spikera dopingującego finiszujących zawodników, ostatnia prosta, zobaczyłem zegar pokazujący 37 minut i upływające sekundy. Ile to radości daje oglądanie cyferek na zegarze (o ile są to takie cyferki i w takiej kolejności, w jakiej chce się je oglądać). Chwilo trwaj…
Tuż przed metą wyprzedziło mnie jeszcze dwóch biegaczy. Przez moment zastanawiam się, czy pobiec końcówkę w trupa i powalczyć o miejsce. Odpuściłem. Cieszyłem się ze swojego wyniku (i jak się potem okazało oddałem podium w kategorii wiekowej). Gdy przebiegałem przez linię mety, spiker wyczytał moje nazwisko a na zegarze świeciło się 37:52 (netto: 37:48). Czułem ogromną radość i satysfakcję.
Po krótkim odpoczynku, złapaniu oddechu i wypiciu kilku łyków wody wróciłem na trasę popatrzeć jak radzą sobie znajomi, ale przede wszystkim dopingować moją mamę. Mama dała z siebie wszystko. Również nabiegała życiówkę: 55:03 i wywalczyła pierwsze miejsce w K-60. Brawo!
Zrobiłem kolejny krok w stronę maratonu poniżej 3 godzin. Na lato została mi jeszcze leśna dyszka w Chojnowie (ale to już będzie takie wakacyjne hasanie po lesie), potem wezmę na warsztat półmaraton i na tym dystansie również będę musiał wykuć trochę lepszy wynik. Być może skuszę się na jeszcze jedną szybką dychę… Nie wiem, zobaczymy…
Foto: Dycha w Łomiankach
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Jarek42 (2016-06-14,06:59): Przy biciu rekordów życiowych trzeba końcówkę iść na zapalenie płuc. Wtedy rekord będzie o kilka sekund lepszy.
Pamiętam jak pierwszy raz pobiegłem poniżej 3 godzin w maratonie. Tak byłem zadowolony, że na końcówce już nie przycisnąłem. A mogłem. snipster (2016-06-14,09:05): no nieźle Panie Dzieju... ;) z tego to 2:56 można atakować ;)P Joseph (2016-06-14,23:56): Aha, Snipi ma rację, choć akurat ja sam jestem negatywnym przykładem przełożeń wyników z krótkich dystansów na długie... Uszanowania dla Mamy. Szczerze podziwiam :) Shodan (2016-06-15,01:43): Jarek - racja. Kilka sekund było do zdjęcia z wyniku. Pamiętam jak parę lat temu, w tym samym biegu, finiszowe kółko po bieżni poleciałem na maxa, aż się ziemia trzęsła ;) tym razem tego zabrakło. Shodan (2016-06-15,01:48): Snipi, Joseph - sprawdziłem kalkulatory od razu po biegu ;) Na razie się nie podpalam. W sierpniu i wrześniu pobiegnę ze dwie połówki i jeżeli będzie dobrze, to pomyślę o ambitniejszym planie na maraton. Uszanowania dla mamy oczywiście przekażę :) Sam jestem pod wrażeniem jej "kariery" biegowej :)
|