2015-05-07
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Hamburg Marathon - 26.04.2015 (czytano: 3568 razy)
Chwilę czasu minęło od maratonu w Hamburgu ale dopiero teraz znalazłem chwilę by spisać swoje spostrzeżenia na temat tego startu.
Zastanawiając się nad formą tego wpisu doszedłem do wniosku, że najpierw opiszę sam bieg, a w kolejnym wpisie cykl przygotowań do niego tak by w przyszłości mieć tutaj podgląd do tego - wszakże po to pisze te wszystkie rzeczy w tym miejscu od 2006 roku :)
Do Hamburga udałem się nocnym autobusem (PolskiBus - Warszawa - Belin - 9 h podróży) w czwartek wieczorem by rano w piątek być w stolicy Niemiec. Taka forma podróży nie należy do najwygodniejszych - szczególnie przed maratonem - jednak innego wyjścia nie miałem ale o tym później. Całodzienne chodzenie po Berlinie i nocleg by rano znowu autobusem udać się do Hamburga (3,5 h podróży).
Hotel w odległości ok 2 km od startu/mety/biura zawodów. Szału nie robił mimo, że jego cena była dosyć wysoka. Ale zawsze to wygodniej mieszkać blisko startu biegu. Odbiór pakietów i można było czekać na start. W biurze zawodów odebrałem również opaskę z orientacyjnymi czasami co 5 km na czas 2:35. Miało to być moją motywacją na trasie.
Cały tydzień zastanawiałem się nad strategią biegu na ten dzień. Konsultowałem to z wieloma zawodnikami i wydawało mi się z treningów, że czas 2:35 jest do osiągnięcia tylko w przypadku gdy wszystko idealnie zagra tego dnia. Czułem się mocny. Rekord życiowy w półmaratonie dwa tygodnie wcześniej oraz wszystkie treningi do maratonu wskazywały, że jest lepiej niż było rok wcześniej w Bostonie. Ciekawe jest to, że ostatnie 3 dni przed biegiem stresują mnie. Stresuje mnie to czy jestem przygotowany na osiągniecie celu...
W końcu postanawiam rozpocząć pierwszą część w czasie 1:18:00, a później w razie czego próbować przyśpieszyć.
Szybko poszedłem spać (ok 20:30). Hostel w St. Pauli - imprezowej dzielnicy Hamburga był dosyć głośny bo goście to głównie uczestnicy wieczorów panieńskich i kawalerskich więc w nocu budziłem się kilka razy ale nie było co się mazać.
Rano lekkie śniadanie (banan i dwie kromki chleba z dżemem). Nie chciałem popełnić błędu z Poznania gdzie zbyt obfite śniadanie spowodowało kolkę od 3 k do 17 km (tak mi się wydaje).
Krótki bieg na start gdzie spotykam się ze Szmajchelem, Robertem i Owocem z którymi mam biec. Krótka rozgrzewka i meldujemy się w strefie A (najbliżej elity). Mam numer 1062 co oznacza, że oprócz elity mam 62 rekord życiowy z całej stawki 15000 biegaczy. Jestem spokojny. Lekka mżawka, zero wiatru i dosyć chłodno. Lubię taką pogodę. W strefie spotykamy Adama Chudzickiego. Owoc deklaruje, że będzie chciał biec ze mną i Szmajchelem. Ja deklaruje czas 1:18 na półmetku. Szmajchel chce minimalnie wolniej ale uzgadniamy, że wszystko wyjdzie na trasie.
Punktualnie o 9:00 startujemy. Stoimy w pierwszej linii obok pasa zajętego przez elitę. W Rotterdamie do linii biegłem 10 s, w Bostonie 9 s. Tutaj mam luksus.
Ruszamy. Od razu kontroluje Garmina. Biegnie spory tłum. Ciężko utrzymać koncentracje i kontrole nad tempem. Zakładałem, że powinniśmy pobiec po 3:42 każdy kilometr do półmetka.
Pierwszy kilometr 3:44 drugi 3:42, trzeci 3:49.. zaczyna mnie to niepokoić ale przecież to dopiero początek. Biegniemy w trójkę. Zawsze to lepiej.
Pierwsze 5 km było za wolno.
5 km - 18:49 (3:46)
Już tutaj zacząłem tracić. Próbuje podkręcić tempo. Owoc na ok 7 km komentuje, że mega szarpie tempo. Wydaje mi się jednak, że biegnę równo. Garmin to potwierdza. Pogoda idealna toteż spokojnie się biegnie. na ok 8 km doganiamy grupkę zawodników liczącą może 8-10 osób. Patrzę na zegarek a tu średnie tempo 3:46. Znowu za wolno ;/ Postanawiam ruszyć sam. Przyjechałem realizować marzenia... Słyszę Szmajchela jak mówi, że w grupie łatwiej więc mam pewność, że oni nie pobiegną ze mną.
10 km - 37:22 - 18:33 (3:43)
Znowu trochę straciłem. Już wiem, że będzie ciężko zrealizować cel. Musze przyśpieszyć jednak teoria jest łatwiejsza od praktyki. Kolejne kilometry wychodzą minimalnie poniżej planu (3:35; 3:38; 3:41; 3:40: 3:39). To trochę motywuje. Jednak cały czas biegnę sam mijając zawodników.
15 km - 55:42 - 18:20 (3:40)
Wbiegamy do tunelu. Zasięg momentalnie zostaje zgubiony więc ciężko kontrolować tempo. Kontroluje za to tętno. Wskazuje 162 uderzenia. Jest dobrze bo to poniżej progu. Wiem, że tak mogę biec długo.
Po wybiegnięciu z tunelu łapie kolejny wolny kilometr (3:49) raczej z winy zgubionego zasięgu. Kolejne już bardzo równo (3:35; 3:40: 3:39; 3:39; 3:39). Na 17 km czyli mniej więcej po godzinie biegu jem pierwszy żel Vitargo. Z doświadczenia wiem, że przy tym tempie biegu zaczynają działać po ok 4-5 km.
20 km - 1:13:57 - 18:15 (3:39)
Półmetek mijam w czasie 1:17:58 czyli dokładnie 2 s za szybko (!!!) od planu kilkanaście sekund za dużą grupą biegaczy z kilkoma kobietami w ekipie. Nie chce podejmować decyzji o dołączeniu do grupy. Widzę, że doganiam ich systematycznie co oznacza, że oni zwalniają. Czuje się bardzo dobrze i postanawiam trzymać się planu. Przyspieszam bo wiem, że teraz by złamać 2:35 muszę biec po 3:38-3:39. Na mojej opasce widzę, że cały czas mam stratę do tego czasu.
Kolejne kilometry 3:39; 3:40: 3:38: 3:40. Niewiele mi to daje ale trzymam tempo na czas 2:35-2:36.
25 km - 1:32:21 - 18:24 (3:40)
Doganiam grupę, którą zostawiam po kilkunastu sekundach. Zaczynam widzieć pierwsze cierpienia współtowarzyszy. Mijam pierwsze kobiety, które przesadziły z prędkością. Czuje pewność siebie. Widzę po zegarku, że mam cały czas szansę.
W maratonie lubię mieć wszystko pod kontrolą. Lubię realizować taktykę. Podczas biegu nie ma stresu. Jest chłodna kalkulacja.
Łapie jakiegoś zawodnika, który jako jedyny biegnie w moim tempie. Razem pokonujemy 4 km. (3:40; 3:39; 3:39; 3:38; 3:39). Ciągle za wolno... Odrabiam stratę ale nie aż tak jak tego potrzebuje, a zbliżam się do najtrudniejszego odcinka. Zawodnik mnie puszcza. Na 22 km biorę drugi żel Vitarg0. Zgodnie z planem.
30 km - 1:50:41 - 18:20 (3:40)
Do mety trochę ponad 12 km i ostatnia szansa na atak. Cały czas tętno ok 163 uderzeń czyli cały czas poniżej progu. Przyśpieszam. 3:36; 3:37; 3:37 - to motywuje ale robi się coraz ciężej. Normalna sprawa w maratonie ale dopóki nie ma sygnałów do zwolnienia trzeba atakować. 3:38; 3:39. Trochę udało się odrobić. Na 32 km biorę trzeci i ostatni już żel Vitargo (akurat trafił mi się ulubiony o smaku coli :]). Zacznie działać w okolicach 37 km.
35 km - 2:08:53 - 18:12 (3:38)
Cały czas widzę, że brakuje mi do złamania 2:35, a robi się ciężko. Marzeniem jest 2:35 a wiem, że 2:35:15 nie będzie miał takiej wartości jak 2:34:**. Kolejne kilometry szybko ale ciągle za wolno. 3:37; 3:38; 3:39. Potrzebuje jakiegoś bodźca. Na 37 km biegnę koło dużej grupy kibiców na odległości kilkuset metrów. Wyciągam ręce w ich stronę aby pomogli dopingiem. Mijam spore grupy pojedynczych zawodników umierających na tym najtrudniejszym odcinku. Pomaga.
40 km - 2:27:04 - 18:11 (3:38)
Moja magiczna karta pokazuje mi, że brakuje mi 8 s !!! do złamania 2:35. Paradoks sytuacyjny. Masz coraz mniej sił. Brakuje Ci tak niewiele. 8 s?? Można policzyć to na trening i zobaczyć jaka to odległość. Żadna!!! Będę widział jak zmienia się zegar z 2:34 na 2:35. To tak jak widok w Poznaniu gdzie nabiegałem 1:14:05 i wdziałem na ostatnich metrach zmianę z upragnionych 1:13:**. Dołujące doświadczenie!
Pamiętam też doświadczenia znajomych np. Marcin Kęsy, który na ostatnich dwóch kilometrach we Frankfurcie stracił minuty, a nie sekundy.
Niefart, że po 40 km jest lekki podbieg i punkt odżywczy. Biorę ostatni kubek wody i mknę w kierunku mety. Patrzę na zegarek pokazujący tempo 3:36-3:35. Trochę za wolno tym bardziej, że GPS pokazuje mi ok 150 m więcej.
41 km - 3:35 odrobiłem 4 sekundy!
Tłum ludzi. Mijam kolejnych zawodników wśród których wyglądam jak sprinter. Ostatni kilometr więc już nie kalkuluje tylko wypatruje mety z daleka.
Widzę zegar. Wskazuje 2:34:30. Kontroluje odległość i już wiem, że się uda!!! Widzę upływające sekundy i krzyczę!!!
To o co walczyłem w ostatnich kilku miesiącach naglę staje się faktem. Podnoszę ręce i już wiem, że moja życiówka teraz wynosi 2:34:52.
Coś nieprawdopodobnego i uczucie jak w Bostonie. Leżę na ziemi z zakrytą rękoma twarzą. Nie jestem zmęczony tylko zadowolony, że się udało. 2:34:52!!!!
Czekam na mecie wypatrując Szmajchela, Owoca, Adama i Roberta. Szmajchel życiówka, Robert życiówka, a Adam z Owocem trochę poumierali.
To był mój trzeci maraton. Trzeci raz poszło bezboleśnie. Trzeci raz zrealizowałem swój cel, który zaplanowałem kilka miesięcy wcześniej. Trzeci raz pobiegłem druga część dystansu szybciej niż pierwszą. W Hamburgu (1:17:58 - 1:16:56).
Zrobiłem kolejny krok do bariery 2:30 w maratonie. Ten wynik wymagać będzie jeszcze sporej ilości pracy ale wiem, że w ciągu najbliższych dwóch lat będę chciał się do niego zbliżyć.
O godzinie 20:00 jesteśmy już w pociągu do Frankfurtu nad Menem. Potem jeszcze 4 przesiadki i o 10:30 następnego dnia jeżdżę już na nartach na Hintertux w Austrii by odpocząć trochę psychicznie bo fizycznie raczej nie.
Nie ma czasu na odpoczynek bo szykują się kolejne starty. 3 maja biegałem 10 km w Wiączyniu Dolny. Poszło słabo bo zmęczenie nartami i maratonem oraz kolejna kilkunastogodzinną podróżą dało w kość ale i tak dobiegłem na 5 miejscu.
W sobotę (9.05.2015) po wielu latach przerwy wystartuje w Gdyni na 10 km niestety będąc dzień po weselu więc cudów się nie spodziewam :)
Potem dzień po dniu dwa półmaratony (Hajnówka i Białystok) i powolne szykowanie się do Rzeźnika w parze ze Szmajchelem.
Raczej już w tym roku nie będę próbował swoich sił na królewskim dystansie.
I na koniec jeszcze link do mojego maratonu na Endomondo. W części trasy mój pulsometr się przekręcił i wskazywał dane powyżej mojego maksymalnego tętna ale jeśli odrzuci się tę pomyłkę to widać, że wskazania były perfekcyjne poniżej progu.
Nie wiadomo dlaczego mój czas brutto różni się od czasu netto aż o 8 s startując w pierwszej linii. Prawdopodobnie przez 6 s falstart elity biegu.
https://www.endomondo.com/workouts/514714855/27364
Wynik wybiegany w Hamburgu przesunął mnie na 5 miejsce all-time biegaczy z Torunia. Co prawda nie jest on aktualizowany od 2012 roku ale w tym czasie nikt nie pobiegł szybciej.
Link do rankingu:
http://www.bieganie.torun.pl/wp-content/uploads/2013/03/rank_1980do2012.pdf
Progresja wyników:
2013 - Rotterdam (kwiecień) - 2:42:15
2014 - Boston (kwiecień) - 2:38:45
2015 - Hamburg (kwiecień) - 2:34:52
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Krzysiek_biega (2015-05-10,10:19): Ja osobiście Bostonu nie uznaje jako rekordu życiowego trzymając się przepisów IAAF. Co do rankingu to jest aktualizowany z tym że są uwzględniane osoby z całego, byłego woj toruńskiego. Pamiętam rok kiedy pobiegłem 2:28 w Budapeszcie i byłem dopiero trzeci w Toruniu. W tym roku 2:34 może dać Tobie zwycięstwo benek (2015-05-10,22:20): Nie masz racji. Ranking nie był aktualizowany, można go jedynie skonfrontować z rocznymi rankingami 2013 i 2014 by potwierdzić fakt, że nie było lepszych wyników. Oczywiście Autorstwa Z. Gęsickiego. Co do Bostonu możesz mieć swoje zdanie oparte na powtarzanych przez nieobecnych w Bostonie zawodnikach, że trasa jest łatwiejsza, z górki itd... Polecam posłuchać jednak grupy osób, która tam startowała by dowiedzieć się, że trasa jest trudniejsza nic po płaskich trasach (polecam - Sobańska, Panfil, Krzyścin). Krzysiek_biega (2015-05-11,09:49): Piotrze, Panfil w Bostonie pobiegła 2:24 i na żadnej innej trasie nie pobiegła szybciej, więc nie będę dyskutował kto ma racje. Wystarczy że będzie wiatr w plecy ... wiem jaka tam jest trasa, ale wyniki z punktu A do punktu B zawsze będą jako nieoficjalne. Na moje to możesz uznać życiówki z Krynicy i też powiesz że trasa była trudna bo mimo że z górki to było pod wiatr... Ja kiedyś uzyskałem wynik 2:30 na maratonie w Rytrze, ale gdyby to był mój najlepszy wynik to nie uznałbym jako rekord życiowy gdyż mimo bardzo trudnej trasy z licznymi wzniesieniami to trasa nie spełnia kryteriów i tyle w temacie michu77 (2015-05-11,10:00): Nieźle się czytało... gratki Benek!!! :P benek (2015-05-11,10:41): Całe szczęście rekord życiowy mam z Hamburga :) tam trasa spełnia wszystkie wymogi atestu. tarzi (2015-05-12,14:41): Zapominałeś dodać w progresji wyników: POZNAŃ (2008) - 30km benek (2015-05-12,15:00): bo tutaj pokazana była progresja startów na maraton, a nie 30 km :)
|