2015-03-17
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 37th Zurich Marato Barcelona (czytano: 882 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: funofrun.bloog.pl/id,347096434,title,Barcelona-Marathon,index.html
37th Zurich Marato Barcelona
Maraton w Barcelonie pojawił się w moim kalendarzu startów dość niespodziewanie, można powiedzieć, że za pięć dwunasta. Na miesiąc przed startem rozmawiałem z Marcinem, który reprezentuje marke Asics (Asics Frontrunners) i umówiliśmy się, że w Barcelonie poprowadzę go na wynik jaki będzie chciał pobiec. Oznaczało to dla mnie mocne przetarcie w roli „pacemaker” po raz drugi w mojej karierze biegacza.
Wszystko szło zgodnie z planem aż do czwartku tuż przed startem, kiedy to zauważyłem, że nie mam potwierdzenia rezerwacji lotu. Zaczęło się nerwowe szukanie biletów, ale wiadomo, dwa dni przed wylotem ceny są kosmiczne. To nie był jednak koniec moich problemów. Kiedy po kilku godzinach szukania znalazłem odpowiedni bilet, który pozwalał na wylot w sobotę a powrót w niedzielę zaraz po biegu, okazało się, że nie mam przy sobie kart kredytowych (zostawiłem portfel w pracy). Musiałem czekać do rana z zakupem. Co się okazało, rano bilety jeszcze troszke potaniały (60 zł). To jednak nie koniec problemów. Próby zakupu kończyły się niepowodzeniem. Odrzuciło mi wszystkie 3 karty kredytowe, a do tego zablokowałem jedną z nich. Zadzwoniłem do obsługi klienta i kiedy myślałem, że sytuacja jest opanowana system weryfikacji się zawieszał. Pomyślałem, że to jasny znak aby nie jechać do Barcelony. W tym czasie zdażyło się coś dziwnego, kiedy nacisnąłem przycisk „wstecz” zdażył się chyba cud, bo pojawiło się potwierdzenie rezerwacji biletu. Szybko wydrukowałem je i pozostało mi tylko zarezerwowanie hotelu. Udało mi się znaleźć mały pokój na La Rambla i byłem gotowy do wyjazdu. Kalendarz był bardzo napięty, bo leciałem na początek do Paryża, gdzie czekała mnie zmiana terminalu (miałem tylko 60 min), a później Barcelona, gdzie pojawiłem się w sobotę o godzinie 18. Pakiet odebrał za mnie Marcin, co zmniejszyło troszkę mój stres. Wylot miałem w niedziele o 15:10 to nie miałem za dużo czasu żeby wyjechać z centrum Barcelony (start maratonu był o 8:30 rano). Co bym nie robił to maraton musiałem pobiec szybko, ale taki był plan i liczyłem, że o 12:30 powinienem wyjechac na lotnisko.
Moje zadanie było proste, poprowadzić Marcina zgodnie z rozpiską. Na tym celu się skoncetrowałem. Zapoznałem się dobrze z trasą biegu, punktami odżywczymi, co jest dostępne i gdzie, co można zjeść i się napić w czasie biegu, jakie są zakręty, trudne punkty na trasie i co najważniejsze jakie czekają nas podbiegi. Plan i międzyczasy Marcinowi rozpisał JacekBiega, dlatego ja musiałem zapamiętać o jakim czasie, gdzie mamy się pojawić. Główne założenie biegu to pokonanie pierwszych 25 km w tempie 4:26 min/km, czyli przy stałym biegu czas na mecie powinien byc 3:07 h. Każda sekunda urwana na mecie to tylko plus i tego się trzymałem.
Od samego początku biegliśmy bardzo dobrze. Pierwszy kilometr był wolny, ale to normalka (4:36 min). Na pierwszym punkcie pomiarowym (5 km) mieliśmy tylko 9 sekund straty. Byłem bardzo zadowolony, bo nie szarpaliśmy tempa, a ja co jakiś czas spowalniałem Marcina, żeby nie wyrywał się do przodu. Na 10 km mieliśmy już 21 sekund zapasu, z czego nie byłem zadowolony, ale z drugiej strony nie czuliśmy się zmęczeni. Kolejne 5 km było troszke wolniejsze, ale dalej trzymaliśmy się planu. Na półmetku pojawiliśmy się w 1:32:57, czyli 35 sekund wcześniej niż zakładała rozpiska trenera. Teraz pozostało utrzymać to tempo do 25 km, a poźniej przyspieszyć ile się da choć bez fajerwerków. Na 25 km zegar pokazał 1:49:33, co oznaczało prawie 1,5 minuty zapasu. Było super, to był dobry znak i od tego momentu zaczeliśmy przyspieszać. Dalej musiałem stopować Marcina, żeby nie rwał tempa, bo czasami wchodziliśmy na poziom 4:10 min/km, co było ryzykowne przed 30 km.
Moim zadaniem na trasie nie było tylko pilnowanie tempa, ale również całe zaplecze dla Marcina. Na punktach podawałem mu wszystko co potrzebował, a w trudnych momentach wspierałem radą i motywowałem do walki. Według mnie były to komfortowe warunki dla Marcina, bo nie musiał się martwić o zabieranie czegokolwiek ze stołów, tylko spokojnie w niezakłóconym tempie przebiegał przez wszystkie punkty. Ja przed każdym przyspieszałem i zabierałem co się da ze stołów.
Wracając do biegu, na odcinku 30 – 35 km biegło nam się najwolniej, ale to jest taka specyfika maratonu, nie mieliśmy zadnej „ściany”, ale nie były to też pełne obroty. Najważniejsze, że nie traciliśmy czasu i udało nam się przetrzymać ten okres. Na 35 km byliśmy po 2:33:07 co oznaczało ponad 2 minuty zapasu na czas końcowy 3:07 h. Jak powiedziałem o tym Marcinowi to chyba podbudował się tym mocno, gdyż kolejne 5 km pokonaliśmy w ekspresowym tempie bo poniżej 21 min. Jak na ten etap biegu to bardzo dobre tempo. Na 40 km nasz zapas był już ponad 3 minutowy. Zostało nam tylko spokojne odliczanie ostatnich metrów. Na 1200 m przed metą krzyczałem do Marcina, że zostały mu 3 mocne 400 m biegi na agrykoli. Od tego momentu wszystko było już w jego nogach, mozna powiedzieć jego „show”, jak dużo urwie z tych 3:07 h. Na ostatnich 500 m przyspieszył dość mocno, a ja już go nie ścigałem. Moje zadanie zostało zrealizowne chyba w 200 %. Marcin poprawił życiówkę o ponad 11 min. Na mecie zameldował się w 3:02:57, a ja 3:03:11. Pierwszą część pobiegliśmy zgodnie z planem, choć kilkanaście sekund szybciej. Druga część rónież wyszła nam szybciej. To był piękny „negative split”: 1:33 h i 1:30 h. Jestem bardzo zadowolony, bo widziałem radość na twarzy Marcina. Sam pokonałem maraton w mocnym tempie, a do tego zapewniłem Marcinowi pełen serwis. Od podawania picia, poprzez kontrole tempa, hamowanie tam gdzie trzeba, wspieranie i motywowanie w chwilach słabości. Chyba już więcej nie mogłem zrobić. Dla mnie było to super doświadczenie z jednoczesnym mocnym przetarciem przed kolejnym startem. Oficjalnie jest to również moja życiówka, bo najlepszy wynik mam z międzyczasu na 50 km, dlatego cieszę się z kolejnego sukcesu na swoim koncie.
Organizacyjnie maraton wypadł dużo lepiej niż podczas mojego startu w 2011 roku i jest bardzo prawdopodobne, że pojadę tam w kolejnych latach. Według mnie bardzo dobrze zorganizowana impreza, dużo kibiców na całej trasie co nie spotyka się często.
Gratuluje Marcinowi i ciesze się, że mi zaufał, bo widziałem że chciał wyrwać kilka razy mocno do przodu na szczęscie udało się to wszystko pozbierać razem i jest sukces dla nas obu. Oby więcej takich startów. To była duża przyjemność dla mnie.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |