2014-06-30
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Bieg Koguta czyli kukuryku? (czytano: 851 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://www.tduszynski.eu.interia.pl
To moje kuku, wyszło trochę bez ryku ; / w Biegu Koguta w Oławie…
Start w Oławie to etap przygotowań, zmian w treningach, dosyć drastycznych (ludzie, biegałem dotąd 2 razy w tygodniu i to tak, żeby się nie spocić ; ) ), ale przede wszystkim z celownikiem na Maraton Warszawski. Po drodze pewnie będzie jeszcze jakiś półmaraton i jedna, może dwie 10-tki. Chociaż przyznam, że adrenalina startowa i sam wyjazd na zawody przypomniał mi moją większą aktywność startową sprzed kilku lat. Stąd, kto wie… może poszukam innych biegów w okolicy?
Ale od początku.
PRZYGOTOWANIA:
(nie tyle do tego startu, co do startu wrześniowego – to tak, jakbym się tłumaczył… no, może trochę)
Trenuję teraz 3 czasem 4 razy w tygodniu. 1 bieg OBW1 - czyli wolny, 2 bieg - WB2 czyli już w wysokim zakresie tętna z utrzymaniem takiego samego tempa na każdym kilometrze. 3 bieg to cross, po wzgórzach strzelińskich, 4 bieg - wycieczka biegowa, taka do 15 km.
Tydzień temu przeszedłem na zamianę dwóch biegów z tych, które powyżej wymieniłem na: 1) interwały - 5 x 1km w tempie 4:30 i 2) BNP - czyli bieg z narastającą prędkością.
Dwa tygodnie temu zrobiłem test na 10 km- wyszło 47 minut. (W tym dniu dobrze się czułem, albo stoper się zepsuł?). Tydzień temu zrobiłem 8 km w 36 minut (z kilkoma podbiegami, trasa trudna). Do Oławy jechałem, w sumie, pozytywnie nastawiony.
O SAMYM BIEGU:
Organizacja bez zarzutu, odbiór pakietów i chipów bez zakłóceń. Dojazd, parking, także. Obawiałem się tłoku, wszak zgłoszeń było blisko 1500, płatność nie przelewem (podziwiam organizatorów, że zdecydowali się na inne rozwiązanie), a na miejscu, przy odbiorze numeru startowego. Poszło gładko. Na starcie stanęło ponad 1100 zawodników.
Postraszyło deszczem, a potem, bieg się zaczął!
START:
Stanąłem trochę z tyłu, a tak nieśmiało, dawno w 10-tce nie biegałem. Chwila minęła, zanim przekroczyłem linię startu i zacząłem biec…
1-3 KM:
O dziwo, bez bólu… Chociaż tempo trochę inne od założonego - 5:15, 5:15, 5:10…
Nie mogłem znaleźć swojego rytmu. Tym bardziej, że owczy pęd, któremu nie chciałem się poddać trochę mnie zdeprymował. Toż, wszyscy mnie wyprzedzali, miałem wrażenie, że czuję na sobie oddech tych, którzy startowali z kijkami (zawody Nordic Walking organizowane w ramach tych zawodów). Puls za wysoki. Miałem nadzieję, że to tylko adrenalina… Nie czułem jednak świeżości w nogach i powera… Oj, nie twój dzień Tomek, pomyślałem.
4-6 KM:
Dobra, czas wziąć się w garść. Zapachy okoliczne (kurcze nie wiem czy gazownia, oczyszczalnia ścieków i cukrownia? były w pobliżu, ale trochę mnie zemdliło ; ) sprawiły, że zabrakło mi tchu w płucach. Oczywiście to nie zarzut, to tylko okoliczności przyrody!
Wybiegliśmy w stronę łąk i okolicznych pól. Tutaj powietrze było nagrzane dosyć mocno, miałem nadzieję, że zacznie zaraz padać… I wtedy uświadomiłem sobie, że znów szukam wymówek! Zapachy, gorąco, zimno, nierówno, pocę się, puls nie taki…. Złej baletnicy, jak to mówią. Zgroza!
Te przemyślenia sprawiły, że zacząłem biec. Wreszcie to ja wyprzedzałem. Wyprzedzałem większość tych, którzy na początku ruszyli do przodu, jakby mieli z górki, a ja pod Rysy co najmniej. Wreszcie stałe tempo, wreszcie równy oddech… wreszcie puls taki jak… (a daj spokój z pulsem).
W sumie i tak, bez rewelacji. Na 6k miałem równo 30 min. Średnia 5:00. Zakładałem 4:50… Ech… Przynajmniej pokropiło.
6-10 KM:
Cóż. Mijam dalej… Ci, których wyprzedzam, próbują znów przyspieszyć i biec obok mnie. Zapomniałem już o takich kwiatkach, tracę rytm, bo znów przyspieszam wydaje mi się, że odpuściłem… ale w końcu ci, którzy biegną obok, odpadają.
Mijam dziewczynę z rozwianym włosem. Młoda, nawet bardzo. Wyprzedza mnie na kilka metrów, zwalnia, wyprzedzam ją znowu, znów daje dyla… Kurcze, Tomek wszystko cię rozprasza, gdzie Twoje skupienie, gdzie radość z biegu? No nie, znów ktoś mi sapie nad uchem…
Przyznaję, jakiś mało pozytywnie do świata byłem nastawiony tego dnia. Sam innemu biegaczowi powiedziałbym: „jak ci inni biegacze przeszkadzają, to po co biegasz w zawodach?”.
Okej, myślę. Głęboki wdech, jeden i drugi my friend… Przeczyść płuca i umysł. Coraz bliżej końca.
Mijam kolejnych zawodników, zbliżamy się do Oławy, wbiegamy do miasta, za chwilę meta w rynku.
Wydaje mi się, że biegnę szybko. Spojrzenie na zegarek na 9 KM. No, nie… Z Pendolino zrobiła się lokomotywa parowa z dużym przebiegiem. Słabnę na ostatnich 400 metrach. A przecież, kurcze, końcówki zawsze miałem rewelacyjne. (tak, wszystkie ;) )
Wbiegam na metę w czasie 48:55. Zakładane minimum poniżej 49:00, więc niby minimum zrobione. Ale gdzie te nieśmiałe 47:00 czyli blisko oficjalnej życiówki (zamierzchłe czasy ;/ )?
Spotykam biegaczy ze Strzelina. Trenera mojej córki z Taekwandoo (czy jak się to tam pisze ; ) ) i Szymona, który zrobił rewelacyjny czas 37:56 zajmując 31 miejsce… (kurcze, to musi być Power biec w czołówce…). Zaczynam się podłamywać…
A potem z żoną, która też biegła, ruszyliśmy do domu, gdzie te 48:55 do teraz chodzi mi po głowie.
Tym mało optymistycznym… Nie, no. Dam radę. Jutro kolejny trening! Jak nic 47:00 pęknie!
A SAME ZAWODY?
Warto. Fajny medal, koszulka w pakiecie i przede wszystkim przyjemny bieg z dobrą trasą! Tym bardziej, że wpisowe tylko 20 zł! Warto pojechać do Oławy! Nawet dla tego, wrrr…, minimum.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Kot1976 (2014-06-30,14:07): Duszno było, momentami oddychać się nie dało, więc o jakieś życiowe występy ciężko. A skoro plan minumimum wypełniony, zaś sam bieg był tylko elementem przygotowań, nie celem, to jest dobrze. :-) Pozdrawiam. Dusza (2014-06-30,14:13): Dzięki, za pocieszenie ;) Więc też startowałeś ! Kot1976 (2014-06-30,14:40): Startowałem, miałem podobne założenia czasowe (47 minut) i też się nie udało. Ale miał to być bieg treningowy, więc na mecie podśpiewywałem sobie jak kibice rodzimej reprezentacji w kopaną: "nic się nie stało". :-D
|