2014-05-19
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Cracovia Maraton - już po :) (czytano: 4359 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://www.tduszynski.eu.interia.pl
Już po Cracovia Maraton. Relacja dosyć szczegółowa, przynajmniej, jak na mnie ;)
Tydzień startowy:
Grypa żołądkowa. Odjazd totalny - od wtorku do piątku styl "żywego trupa". Odwodnienie i strata około 3 kg, niestety tych dosyć ważnych. W pewnym momencie zastanawiałem się czy warto jechać. Rekordów jednak bić nie zamierzałem i po zachętach żony, która kilka dni wcześniej także przeszła podobną gehennę pojechaliśmy.
Dzień przed startem:
Kraków - bardzo lubię to miasto. Może kojarzy mi się z legendami, bajkami, Smokiem Wawelskim, Lajkonikiem… ale to dosyć miłe skojarzenia. Ok. Kraków kojarzy mi się jeszcze z wycieczką szkolną z czasów ogólniaka. Nocnymi imprezami, które kończyliśmy w "Piwnicy pod baranami", z której wypraszał nas bardzo miły pan dzwoniąc dzwoneczkiem : ) (Oczywiście był to pan Skrzynecki) i powrotem ulicami Krakowa do jednej ze szkół, w której mieliśmy nocleg. Po drodze eskortowała nas policyjna nyska… Skargi mieszkańców na zbyt głośny śpiew ;) Nie zapakowali nas do nysy bo wszyscy byśmy się tam nie zmieścili, a może po prostu byli mili ;)
Zwiedzanie ekstra, zwłaszcza dzielnica - Kazimierz.
START:
Dzień wcześniej zjadłem wreszcie porządny obiad (miła odmiana po sucharkach), wreszcie się nawodniłem i w sumie czułem, że maraton przebiegnę. Od początku nie miałem zamiaru porywać się na wynik, postanowiłem pobiec z głową.
KM 1-10 zacząłem wolno. Nawet bardzo. Oczywiście tak, jak miesiąc wcześniej w Dębnie już na pierwszych kilometrach pojawił się znajomy ból w pachwinie, którego nie mogę się pozbyć od bardzo dawna. Przygotowałem się na to, pytanie pozostawało jedno, minie tak jak zawsze około 9 km czy będzie towarzyszył do końca nasilając się z każdym kilometrem.
Pamiętałem by się nie odwodnić, postanowiłem zwrócić uwagę na nawadnianie i jedzenie na trasie. Początkowo wszystko szło bez większych reperkusji.
Ból minął około 9 km. Już sam nie wiem czy ten ból nie tworzy się w mojej głowie, może to jakaś cholerna autosugestia?
10 km… coś zaczyna się dziać z żołądkiem.
KM 10-20
Niestety, zaczynają się dziwne ukłucia w kichach i skurcze. Od 10 kilometra nie jestem w stanie nic zjeść. Baton energetyczny po dwóch gryzach poleciał do kosza w sposób zaiste malowniczy. Tego rzutu nie powstydziłby się Marcin Gortat. Gorzej, że nawet kilka łyków wody czy energetyka powodowało odruch hmmm który musiałem zwalczyć. Około dwudziestki czułem, że teraz wszystko będzie rozgrywać się w głowie…
KM 20-30
Tempo wolne. Najwolniejsze z dotychczasowych maratonów (Cracovia numer 7). Zawsze jednak w połowie czułem przypływ sił. Tak było także teraz. Złapałem właściwy rytm. Reperkusje żołądkowe zepchnąłem do podświadomości, tak jakbym mógł odłożyć je na inną półkę. Zajmowałem myśli czymś innym, rozważeniem jakichś dziwnych spraw. Taki mechanizm obronny, który jak się okazało przez 5 km sprawił, że byłem gdzieś zupełnie indziej.
Wciąż nie mogłem nic zjeść, piłem ostrożnie, małymi łykami, walcząc ze sobą :/
Około 30 km zaczynały łapać mnie kurcze w łydki. Po raz pierwszy w życiu. Jeśli miałem problemy podczas biegów, to z pachwiną lub czworogłowymi. Teraz dały o sobie znać łydki.
KM 30-38
Nawet drobne podbiegi wydawały się wypiętrzać do wysokości Everestu. Łydki odmawiały posłuszeństwa. Wniosek grypa żołądkowa- zdaje się brak magnezu i odwodnienie.
Trochę zagotowała mi się czaszka od słońca. Choć warunki można uznać za bardzo dobre do biegania - „Czasem słońce, czasem deszcz”. Akurat deszcz mi pomógł, na 35 km woda służyła mi już nie tyle do picia, co oblewania głowy, karku, pleców i przy okazji mniej szlachetnej części pleców ;) To mnie otrzeźwiło, zwłaszcza na 38 km.
KM 38-40,5
Wtedy wstąpił we mnie duch - „Daleko jeszcze?”, „dłużej tak nie mogę, niech to się skończy”. A żeby miało się skończyć jak najszybciej, musiałem przyspieszyć. I przyspieszyłem. Wbrew łydkom, uczuciu kamienia w żołądku, osłabieniu. To dziwne, że człowiek potrafi wykrzesać z siebie siły w momencie, gdy wydawałoby się już ich nie ma.
KM 40,5-FINISZ
W tym momencie poczułem, że potrzebuję bodźca, by utrzymać tempo.
To był impuls. Biegłem obok chłopaka, który utrzymywał podobne tempo, a widziałem, że stać go na większe. Zapytałem krótko:
- Podciągniemy się do mety?
Uśmiech skinienie głową i dupa w troki.
Przyspieszaliśmy coraz bardziej. Przestawienie się oficjalne, wymiana uprzejmości:
Kolega pyta:
-Skąd jesteś?
- Wrocław, a dokładnie Strzelin - odpowiadam.
- Ja też Wrocław! - wyczuwalna radość w głosie.
- No, proszę!
- Dwa dni temu skończyła mi się jelitówka - mówi - Walczę ze sobą. Ciężko.
Zaśmiałem się.
- Mamy takie same doświadczenia, jeszcze przedwczoraj zdychałem. Pewnie coś krąży po Dolnym Śląsku ;)
Już znaleźliśmy nić porozumienia.
Wtedy zdałem sobie sprawę, że mimo iż mijamy coraz więcej ludzi gadamy dosyć swobodnie. Przyspieszyliśmy!
Na metę wbiegliśmy obaj. Podziękowaliśmy sobie. Słaniałem się na nogach…
Przeglądnąłem międzyczasy - od pierwszego pomiaru do mety wyminąłem blisko 900 osób. Na ostatnich kilometrach prawie 100. To nie był mój dzień, ale jestem zadowolony : )
ZAKOŃĆZENIE:
Odbiór medalu. Chwila na uspokojenie żołądka i oczekiwanie na żonę, która także biegła.
Na żonę czekałem przy linii Mety. To było ciekawe doświadczenie oglądać wbiegających, niektórych zmęczonych, wycieńczonych, innych uśmiechniętych, jakby dopiero przed chwilą zaczęli swój maraton. Ludzi, którzy czekali na swoich „prywatnych bohaterów": mężów, żony, córki, synów, babcie i dziadków. Z kwiatami, maskotkami, z buziakami czy męskim uściśnięciem prawicy. Tylu ludzi tyle historii i batalia ponad pięciogodzinna, która zasługuje na uznanie.
Wkurza mnie poprawność, a właściwie niepoprawność polityczna tych święcie oburzonych, którzy są przeciwni wydłużaniu czasu dla tych słabszych kończących maraton. Zwłaszcza w przypadku Dębna i tzw. Korony maratonów polskich. Chcieliby wyeliminować tych słabszych i uczynić kolejny medal ekskluzywnym. Co im daje podstawę do oceny, że ich wysiłek jest bardziej wartościowy od wysiłku tych, którzy biegną i po 6 h maraton? Ich walka poświęcenie i determinacja są znaczniejsze? Bardziej elitarne? Znacie historię tych, którzy podejmują wyzwanie? Przykre…
ORGANIZACJA I OCENA OGÓLNA:
BRAWO!
Pakiet startowy i cena za start - współczynnik idealny. Koszulka super! Biegłem w niej maraton. Po raz pierwszu użyłem do biegu nie swojej sprawdzonej koszulki a tej, która dostałem w pakiecie startowym i nie żałuję. To wyznacznik jakości i do tego super smok na koszulce. Projekt ekstra. Podobnie z medalem, pakietem energetycznym, przed i po i w trakcie. Także bez problemu w biurze organizacyjnym.
Wielki plus za umiejętność zmiany trasy w ostatnim momencie, co związane było z zalaniem części terenów przez Wisłę.
Subiektywna ocena: 10 +
Warto pobiec w Krakowie, także dla widoków ;) Start i Meta na rynku! To jest to!
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu lopezzoo (2014-05-19,23:02): Gratulacje sam walczyłem z ostrym przeziębieniem, bólem gardła, kaszlem i katarem, powodzenia następnym razem:)
paulo (2014-05-20,13:35): przez chwilę poczułem, jakbym sam biegł :) Prawie tak jak bym siebie widział na moich maratonach poznańskich :) Gratuluję! Dusza (2014-05-20,13:57): A, dziękuję :) Ja bardzo miło wspominam Poznań :) Alclass (2014-05-21,07:33): Gratulacje! Grypa żołądkowa dotarła na Dolny Śląsk z Kujaw. Moje trzy dni tańca z kiszkami były tydzień przed maratonem. Co do ograniczenia czasu biegów maratońskich to zgadzam się z tobą. Patrząc na ludzi, którzy przybiegają po 5 godzinach mam wrażenie, że dali z siebie dużo więcej niż ci z czasem 3 godziny. Mogę powiedzieć ze swojego doświadczenia, że mój pierwszy maraton był najcięższy, najbardziej wymagający, gdzie musiałem pokonać najwięcej pod każdym względem.
Do zobaczenia na trasie!
|