2014-03-06
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Młodzieńcze natręctwo albo efekt psów Pawłowa (czyli co nam w uszach dźwięczy) (czytano: 994 razy)
Podczas dzisiejszego treningu biegowego zapuściłem na swoim odtwarzaczu Black Sabbath i pognałem na Barbarkę. Dość długo już tego nie słuchałem. Ostatnio brzęczał mi w uszach Iggy Pop, nieco wcześniej Ozzy, ale Sabbatów parę miesięcy już nie katowałem. Muszę przyznać - czysta przyjemność, bez względu na to czy śpiewał Ozzy czy Ronnie (późniejszych jakoś nie bardzo). Ponieważ mam wrzuconych w odtwarzacz kilka płyt, chyba zaczęło się od Master Od Reality, ale gdzieś w połowie treningu rozpoczęła się Mob Rules z Dio i właśnie gdy leciał tytułowy kawałek, dokładnie prawie w jego połowie odczułem pewien mentalny dyskomfort, który cofnął mnie pamięcią o jakieś 30 lat.
Były to dziwne czasy. PRL już po stanie wojennym. W kraju zaczęła prężnie rozwijać się rockowa scena, ale nas ciągnęło do czegoś, co jeszcze uchwytne nie było - kapel zachodnich znanych tylko z przemycanych z zachodu płyt lub z audycji radiowych RoRo typu "Metalowe Tortury" czy listy przebojów LP3. Już nie pamiętam jakim cudem wpadła mi w ręce Mob Rules, było to z pewnością chwilowe, skorzystałem więc z okazji by zgrać szybko płytę na kasetę magnetofonową ORWO C-60 na moim (raczej mego starszego rodzeństwa) Grundigu. Dogrywałem z pewnością do czegoś innego w taki sposób, że część płyty nagrałem na jednej stronie, drugą musiałem przerzucić na następną. Linia podziału przebiegała właśnie na utworze The Mob Rules. Efekt sprawdziłem już po oddaniu płyty i co się okazało? Ostatni utwór na pierwszej stronie nagrał się nawet nie w połowie. Trwający 3 min. 15 sek. kawałek kończył się u mnie na ok. 1,20. Nie miałem już okazji ponownie go nagrać, tak zostało i tak go zapamiętałem. A ponieważ dość mocno eksploatowałem taśmę solidnie wryło mi się to w pamięć, do tego stopnia, że już wiele lat później, już w dobie CD, gdy nabyłem drogą kupna płytę, odsłuchując ją nigdy nie byłem zadowolony i zawsze czułem pewien dyskomfort, kiedy po 1 min. i 20 sek. utwór się nie kończył i dalej leciały kolejne akordy.
Wszystko to wróciło znów dziś, gdy człapiąc przez leśne ścieżki Barbarki, gdzieś na ósmym kilometrze utwór nie skończył się w zapamiętanym przeze mnie czasie. Na moment wróciły wspomnienia, lekka złość na Black Sabbath, że nagrał dłuższy kawałek niż zapamiętałem, zaciążyły nieco nogi, jakoś zrobiło się bardziej piaszczyście i pod górkę. Była to jednak tylko dłuższa chwila - dokładnie 1 min. 55 sek., a potem nastąpiło przyspieszenie, gdy w słuchawkach zabrzmiały pierwsze bardzo rytmiczne takty Country Girl. Wieśniaczki górą! I pognałem do domu.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |