2013-04-11
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Kilka sekund szczęścia (czytano: 1425 razy)
Do Dębna pojechałam z zamiarem złamania 4h w maratonie. Nawet nie myślałam, że może się tak nie stać. Bałam się głośno mówić o tym co tak naprawdę sobie wymyśliłam :) ale co tam! żyje się raz! Chciałam się sprawdzić. Sprawdzić w jakiej jestem formie i kiedy słabnie mi głowa i kiedy komunikacja między ciałem a moim osobistym ośrodkiem dowodzenia ‘wysiada’.
Chciałam żeby tym razem było inaczej. Żeby nikt mnie nie musiał prowadzić i żebym sama sobie umiała poradzić. Bardzo współczułam Anetce, że w Poznaniu na mnie trafiła, że ją poganiałam i sprawiłam, że musiała znosić trudy trasy i moje pokrzykiwania… Postanowiłam nikomu więcej nie wyrządzać takiej traumy :)
Start w maratonie celebruję już dwa dni wcześniej. Nareszcie nauczyłam się jeść. Opracowałam sobie jadłospis przedstartowy, przećwiczyłam przed dużymi treningami i małymi startami w marcu. Najważniejsze, żeby nie wylądować w niebieskiej budce :) jak we Wrocławiu. Potrafię już regulować pracę jelit i zjeść tak, by nie obciążać żołądka i mieć power.
Tego dnia wszystko zapowiadało się wspaniale. Od rana słoneczko. Emi – Kibic Doskonały – obleciała rano część trasy :) wróciła i mówi: biegniecie na krótko będzie fajnie :) Jej wyraz twarzy mówił jeszcze jedno: żałuję, że nie biegnę z wami…. Musiała odpuścić skoro za tydzień przypnie nr startowy w Wiedniu.
Na starcie zgubiłam się. Specjalnie. Chciałam być sama. Zupełnie inaczej niż zawsze. Z nikim się na nic nie umawiałam. Miałam swoją opaskę na ręku: plan, który miałam zamiar konsekwentnie realizować kilometr po kilometrze :) 42 małe kropki a na końcu jedna wielka kropa: meta.
Pierwsza dycha miała wyjść w czasie 54:25. Nie było to coś szczególnie ciężkiego bo przećwiczyłam to na treningach. Co prawda treningi te nigdy nie miały więcej niż 31 km i nigdy nie wiedziałam jak to będzie na 38 km… ale tego nie wie nikt jak będzie w dniu maratonu. Czy się nie obawiałam, że to będzie za szybko ? oczywiście, że tak. Tylko, że kto nie ryzykuje ten nie ma…, że lepiej żałować za grzechy ni za stracone okazje… itd. itd… więc postawiłam wszystko na jedną kartę, rzuciłam się na głęboką wodę i dzięki temu wiem, że trzeba jeszcze co nieco dopracować.
Nie ubiegłam nawet pierwszego kilometra a moja samotność się już skończyła… mój Piter mnie dogonił :) Przybiegł w koszulce szpikowej :) i mi tymi długimi nogami rytm rozbijał… On rwał do przodu a ja cały czas hamowałam nas. Wolniej wolniej wolniej… Pierwsze 3 km miały być po 5:30 następne po 5:25 i tak Az do 14 km. Po 14 km mieliśmy ponad 2 minuty zapasu. Przeraziło mnie to trochę bo obiecałam sobie zacząć wolniej. Tłumaczyłam sobie: przecież cały czas hamowałaś, nie leciałaś na wariata… no i strach minął. Po na 15stym kilometrze nogi automatycznie weszły na tempo 5:20 i nadal było przyjemnie.
Dwie miejskie pętle się skończyły i zaczął się prawdziwy bieg maratoński , 9 km wyprowadzał nas za miasto i dalej to już od wioski do wioski. Teren w miarę przyjemny. Wiatru przed którym mnie ostrzegano nie było. Super. Punkty odżywiania były bardzo często, dokładnie wtedy kiedy ich potrzebowałam. Zaczęłam pić dopiero na 21wszym km – wcześniej nie czułam pragnienia, z resztą nawet na tym 21szym tez nie – ale napiłam się z rozsądku… bo chyba nie da się przebiec 42 km bez picia w słońcu.
A bieg był bardzo przyjemny :) ramionka delikatnie grzało słonko, powietrze rześkie – dobrze się oddychało – nie czułam zimna ani skwaru. Było tak w sam raz. Kibice pomagali oklaskami. W dekolcie pod nr startowym miałam ukrytą spiżarnię :) podjadałam sobie śmiejżelki co jakiś czas – ssąc delikatnie i gryząc dokładnie – bałam się kolki i zamulenia żołądka. Po 12 km zjadłam jedną porcje carbonex – też przećwiczyłam to na treningach :) Ciemne okulary na nosie, jedna słuchaweczka w uchu zapodanie przyjemne kawałki, a drugie ucho posłyszało, że się grupka za mną stworzyła… Piotrek jak biegł i się do mnie nie odzywał - był do zniesienia. Przed startem powiedziałam mu, ze nie będę gadać… nie przejął się tym zbytnio… Jak mu powiedziałam, żeby zajął się sobą – obraził się. I dobrze. Nie będzie mi tu gadał. I wyrwał do przodu raz on wyprzedzał raz ja i tak się mijaliśmy … ale jak zaczęło mnie wkurzać jego tupanie - zaczęłam używać już dwóch słuchawek. Na którymś z punktów brygada, która była za mną zaczęła się odłączać i mnie wyprzedzać. Po 28 km zrobiłam posumowanie. Powinnam mieć czas: 2:30:35 a miałam 2:29:18. Od 29tego km wg mojego planu wchodzi się na tempo 5:14 [i tak do mety] jednak nogi powoli przestawały mnie słuchać…
Czułam się bardzo dobrze, serduszko biło równo, nie było zadyszki, nie bolały mnie plecy ani ramiona, głowa tez ok. – nie było oznak odwodnienia. Jednak nogi stały się ciężkie. Zaczęłam analizować. Czy przyspieszać czy może zostać w tym tempie i za 5 km podjąć decyzję. Postanowiłam się troszkę zregenerować. Zjadłam pomarańcze, popiłam słodką herbatką starałam się wejść w jakiś rytm… szukałam swojego tempa. Czułam, że 3:45 jest zagrożone. Żadna tragedia, przecież to wiosenny sprawdzian formy – taka konkretna lekcja biegu maratońskiego.
Po 32 km powinnam mieć: 2:51:41 a miałam: 2:51:50 …. I chyba od tej pory zaczęło się sypać. 33ci km jakoś jeszcze jakoś wytrzymałam w tempie 5:26 ale kiedy na 34 wbiegliśmy na ostatnia długą prostą z wiatrem to już nie widziałam sensu walczyć teraz by umierać potem… Nie przypuszczałam, że kiedyś to powiem: chciałam mieć obok siebie Matląga. Żeby mnie zagadał, że zmotywował, żeby żeby żeby… kurka! Mieli myśleć – chyba na chwilę przestali – oni są w Poznaniu… pewnie już się na Starym nawadniają po przebiegniętej połóweczce – Luiza! Michał! – wzywam Was – zacznijcie o mnie myśleć! Obiecaliście! Minął 35 km – podsumowanie: strata 2:10. Tragedii nie będzie. Może się uda na 3:50. I biegłam jak mogłam. W połowie 38 km ostatni kubek herbatki i go do mety. Dziwne, wszystko na górze było ok., ani nie bolała głowa, ani plecy, brzuch ok., kolki nie było… czyżby przeziębienie sprzed tygodnia dawało znać o sobie ?
Minął 38 km, potem 39. Wbiegłam do Dębna. Od razu inaczej. Ludzie, tu są ludzie. Trasa bardziej zakręcona. Już przestałam zerkać na Michała garmina – nogi szły bo im kazałam, bolały ale jakoś dawały radę. Czułam, że jest wolniej – ale jakoś tak energia wróciła. Chyba znów są ze mną. Potem odebrałam sms wysyłanego dokładnie 0 14:30 czyli dokładnie na 38/39 km. Pamiętam jak to ja motywowałam Anetkę w październiku… zmotywować samego siebie to trudniejsze zadanie. Wiedziałam, że nie można rezygnować, że nie wolno się poddawać, że zawsze mogło być gorzej. We Wrocławiu na 39 km siedziałam w ciemnym toytoyu :) a tu … nie ma takiej sytuacji. Korzystaj z tego Aga. Więc biegłam. Kiedy planowałam w Poznaniu ten bieg – ta końcówka wydawała się łatwiejsza… jednak nie takie to proste… Pitera już obok mnie nie było:) i dobrze, bo jeszcze bym go zabiła.
Kocham maraton – nie będę biegła z miną cierpiętnicy… więc się wyprostowałam, rozluźniłam ramiona, zmieniłam odrobinę technikę biegu… ale stopy… stopy bolały już bardzo. Starałam się o tym zapomnieć. Jednak 40sty km kończył się brukiem… czas na podsumowanie… postanowiłam go nie robić. Bo i po co. Życiówka będzie bankowo. Teraz tylko biegnij i ciesz się tymi kilometrami. Na treningach nie biegasz 41szego i 42giego km. Teraz masz swoje 5 min.
Na końcu 41 km wyjęłam słuchawki z uszu. Chciałam wszystko słyszeć. Chciałam słyszeć oklaski Kibiców i wrzawę mety oraz głos Komentatora z głośników... 41 i pół… to już teraz… już ich słychać … widać jak inni przede mną wbiegają przez czerwoną bramę … popraw gacie, obciągnik bluzkę, wyprostuj się … już z daleka widać zegar, widać kibiców. W oddali widziałam Pitera, jak się ogląda za siebie i się nie rozpędza… Czemu Ty Gupku nie finiszujesz?! wrzało we mnie! Mam nadzieję, że na mnie nie czeka… tylko nie to… nienawidzę takiej litości… Nie czekaj na mnie! Uciekaj. Dogoniłam go. I biegł ze mną razem, równo i miarowo. Tzn dał się dogonić. Bankowo. Wcale nie uciekał. Nie lubię tak.
Pamiętam jak podczas pierwszego mojego maratonu wbiegałam na metę i … pamiętam też spojrzenia ludzi… widać było, że im mnie żal, że chyba nie wyglądam zbyt świeżo… a teraz… w Dębnie oni wszyscy klaskali! To wyglądało tak jakby oni wszyscy na mnie tam czekali. Wszyscy się uśmiechali i klaskali. To było bardzo przyjemne. 20 metrów do mety! No nie ! nie wierzę! Zeniu! Co On tu robi. Przecież o 9tej rano niósł baloniki w Poznaniu na 1:50… ?! no tak, tam start był o 9tej a tu o 11stej dochodzi 15sta… zdążył! Przyjechał na finisz Guni…
Wbiegłam radośnie, zapomniałam o zmęczeniu i bólu, który chciał mną zawładnąć , zapomniałam o wietrze na 35 km … i nagle zrobiło się …tak lekko, jak bym biegła 2 kilometr a nie 42gi. Szkoda, że ta chwila trwa tylko kilka sekund.
Wynik: 3:52:03 netto
I co teraz ? teraz czas na wyciągnięcie wniosków:
Więcej długich [tych powyżej 25 km] wybiegań. Może ciut wolniej zacząć – bo nogi po 32 odmówiły bo zbyt się zakwasiłam ? czas pokaże :) Puszcza na mnie czeka :)
Na zdjęciu mój finisz w Dębnie :)
p.s. Dębno jest magiczne. Tego maratonu nie można, nie wolno porównywać z innymi. Mam nadzieję, że za rok uda mi się tam wrócić.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Aga Es (2013-04-11,19:55): Aga,moje serdeczne gratulacje.Jak zwykle czyta się na jednym wdechu i podziwia się. Podziwia. Jeszcze raz gratulacje! sojer (2013-04-11,20:01): Bardzo sympatyczny ten finisz :) Radosny, uśmiechnięty, wyluzowany :) Marysieńka (2013-04-11,20:29): Wielkie, wielkie gratki:)) snipster (2013-04-11,21:19): takie przeżycia tylko w Dębnie :) Stolica Maratonów Polskich :) alchemik (2013-04-11,22:42): Gratuluje SUPER wyniku,a w Dębnie jest magia i niech tak zostanie. Namorek (2013-04-11,23:23): Gratulacje !!!
Osobiście zrezygnowałem z wybiegań powyżej 30 km . Powodują zbyt dużą degradację organizmu - mikrourazy . Lepiej biegać 20-tki lecz w szybszym tempie (20 sekund wolniej od zakładanego tempa maratońskiego) i wzmocnić mięśnie nóg - lekka siłownia .Jeszcze raz gratuluję :-) adamus (2013-04-12,07:02): Mistrzyni pozowania!!! Gerappa :)))) andbo (2013-04-12,13:50): Serdeczne gratulacje!! Na razie tylko marzę o "złamaniu" 4h, ale ciężko pracuję i może się uda. Jeszcze raz wielki "szacun" i ...Lublin zaprasza! snail (2013-04-13,12:07): Aga, w tym roku już się raczej na maraton nie zgramy. Ale w przyszłym postaram się żebyś miała moje towarzystwo w końcówce skoro tak tego pragniesz ;-)) Mr.Matti (2013-04-14,06:26): Świetna relacja, piękne fotki i serdeczne, biegowe GRATULACJE !! Bardzo dobry wynik :)
|