2013-02-18
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Medale = Wspomnienia (czytano: 1821 razy)
Każdy z nas biega z jakiegoś powodu.
Jedni dla zdrowia, inni bo rzucili palenie i szukają nowego substytutu nałogu, kolejni żeby zgubić parę kilo. Są tacy co biegają dla wyników, poprawiają swoje rekordy życiowe. Części z nich udaje się osiągać wyniki pozwalające na rywalizację najpierw w kategoriach wiekowych a następnie w open.
Są tacy co biegają wyłącznie dla przyjemności i do czasów nie przywiązują najmniejszej uwagi.
Całej reszcie pozostaje biegać i rywalizować z zawodnikami osiągającymi podobne rezultaty. Pozostaje walczyć z samym sobą, ze swoimi ograniczeniami, próbując zdobyć swój własny Everest.
Są też tacy co biegają dla medali…
Do tej pory nie przywiązywałem szczególnej uwagi do medali które wieszano mi na szyi jak wbiegałem na metę. Zazwyczaj po odsapnięciu ściągałem go, oglądałem i chowałem do kieszeni. Po powrocie do domu oglądałem go ponownie i jak każdy kolejny lądował w szufladzie.
Wczoraj szukałem szpachelka i pomyliłem szuflady. Stwierdziłem że dużo musiało się tych medali uzbierać bo waga szuflady była spora.
Wyciągnąłem medale, wróciły wspomnienia.
Poukładałem je chronologicznie i zacząłem wracać do tych dni, start po starcie.
Pierwszy medal w kształcie serduszka WOŚP dostałem za bieg w Mogilnie na 3km. Wtedy zaczynałem swoją przygodę z bieganiem. Byłem pełen nadziei że wyniki na poziomie kadry Polski są przeze mnie do osiągnięcia. Pamiętam że ustawiłem się na pierwszej linii razem z późniejszymi zwycięzcami, ruszyliśmy równo, tyle że ja wytrzymałem to tempo przez 200 metrów i całą resztę trasy byłem zagotowany. Ot taki ambitny początek.
Drugi medal był za Bieg Zamkowy. Dystans 10km luty minusowa temperatura, miejscami rozbiegany śnieg przez szybszych biegaczy, było bardzo ciężko ale bieg miał swój klimat. Na zawodach byłem razem z kolegami Władkiem i Piotrem a cała podróż minęła na rozmowach o bieganiu i planach na kolejne starty.
Do Trzemeszna pojechałem po trzeci medal, dystans 15km. Startowałem wówczas z kontuzją. Wynik 1:30:07 był i tak najlżejszą karą bo stopa bolała po tym starcie ponad miesiąc. Kolejna lekcja życia
W międzyczasie startowałem w pól maratonach nad Kanałem Bydgoskim. Moim celem było pobiec poniżej dwóch godzin. W grudniu nabiegałem wynik 2:06, w styczniu 2:01, za trzecim razem się udało i osiągnąłem wynik 1:58 i to bez treningu i jakiegokolwiek biegania przez kilka tygodni (kontuzja). Medali co prawda nad kanałem wtedy nie dawali ale mam pamiątkowe kubki z tych zawodów które służą mi do tej pory.
Kolejny start to był półmaraton w Bydgoszczy, samym centrum bo na ul. Gdańskiej, wynik 1:52 był dla mnie wówczas czymś niesamowitym ponieważ życiówka została pobita o ponad 6 minut.
Tydzień później był bieg Samorządowy w Łubiance, dystans 15km który pokonałem razem z kolegą Michałem. W czasie tego biegu mieliśmy niejednokrotnie kryzys ale jeden drugiemu pomagał pozbyć się słabych chwil. Na metę wbiegliśmy razem, w geście szczęścia i zadowolenia unosząc razem ręce co zostało uwiecznione przez Wasyla w jego albumie pt „Pasja biegania”.
Kolejny tydzień i kolejny półmaraton Kruszwica- Inowrocław. W planie było złamanie 1:50 co się udało. Przez cały dystans prowadził mnie kolega Piotr który hamował moje zapędy sprinterskie. Od samego początku biegliśmy równym tempem które wyznaczał Garmin Piotra. Dużo się działo na trasie poza samym bieganiem dyskusje (w pierwszej połowie trasy), kawały, z Piotrem nie szło się nudzić
Kolejne starty w Kwidzyniu i Bydgoszczy i życiówka na 10km w Unisławiu rodzinnej miejscowości mojej mamy. Inaczej nie dało się dobry wynik musiał być 45:55.
Pod koniec sierpnia kolega Jurek zorganizował I Flisak Cross. W tym biegu byłem wysoko sklasyfikowany bo na 15 miejscu z ponad 50 startujących. Pamiętam jak wystartowałem razem z Piotrem i po 4km stwierdziłem że skoro biegnę jego tempem to jest chyba za szybko i zaraz spuchnę. Odpuściłem ale niepotrzebnie bo po kolejnym kilometrze wróciłem do poprzedniego tempa co zaowocowało 15 miejscem w generalce. Bieg ten organizował nasz kolega z biegowych ścieżek Jurek który odszedł od nas w 2011 roku. A jeszcze trzy miesiące wcześniej biegliśmy obok siebie na zawodach w Kwidzyniu i zamieniliśmy kilka słów na trasie. Pokój jego duszy.
Moją kolejną blachą był medal z Półmaratonu Philipsa w Pile(srebrny prostokątny) gdzie nabiegałem wynik 1:42:12 co do dzisiaj uważam za swój najlepszy wynik ze wszystkich zawodów. Prowadził mnie kolega Grzegorz, ultra maratończyk który przebiegł w biegu 48 godzinnym 319km dzięki czemu zajął drugie miejsce w OPEN. Na trasie półmaratonu miałem kryzys w okolicahc15 kilometra, Grzesiu cały czas mnie motywował i popędzał, z czasem wydaje mi się że to on ten wynik zrobił a nie ja, ja bym poległ dużo wcześniej. Pamiętam że po biegu pierwszy raz w życiu byłem tak wyeksploatowany że bałem się prowadzić samochód z powrotem do Bydgoszczy. Ale wróciliśmy cali i zdrowi.
Tydzień później była dycha w Mogilnie chciałem pobiec szybko ale na starcie wolniejsi zawodnicy zablokowali trasę. Postanowiłem na bieżni przeskoczyć krawężnik od wewnętrznej i minąć kilka osób, niestety wylądowałem nogą prosto na krawężnik przez co skręciłem kostkę. Przez 400 metrów poruszałem się spacerkiem mając nadzieję że ból ustąpi. Na szczęście ustąpił. Miałem plan żeby złamać 45 minut ale na pierwszym kilometrze bardzo dużo straciłem ale podniosłem rękawicę i ponownie dałem z siebie wszystko wynik 45:45 okazał się nową życiówką.
Niestety skręcenie nogi dało znać o sobie trochę później. Dzień przed startem w Kole gdzie był plan połamania 44 minut. Skręciłem staw kolanowy, pokruszyły się chrząstki w kolanie, miałem ok. 10 punkcji i wstrzykiwany kwas hialuronowy, co wykluczyło mnie z biegania na pół roku. Dokładnie pół roku bo po 6 miesiącach zrobiłem pierwszy trening a miesiąc później pobiegłem 10km w Kwidzyniu czerpiąc radość biegania z każdego metra, centymetra, milimetra. Wbiegłem na metę ze łzami w oczach bo spełniło się moje marzenie wróciłem do biegania.
Kilka miesięcy wcześniej spełniło się moje największe marzenie. Razem z Karoliną będziemy mieli dziecko, w dodatku troszkę później dowiedziałem się że będzie to córeczka
Postanowiłem pomimo braku przygotowania pobiec maraton czy w sumie pokonać jego dystans. Biegłem półtora miesiąca po powrocie po kontuzji, bez żadnego przygotowania pokonałem dystans maratonu w 5 godzin i 26 minut. Był to nocny maraton a w ten dzień wcześniej i dzień poprzedni wykopałem ok. 100 metrów kanalizacji, a pół godziny przed startem umyłem się i zjadłem 4 kiełbasy z grilla. Większość popuka się w czoło po co mi to było. Biegłem dla mojej córeczki żeby i malutka i jej mama zdrowo przebrnęły poród. To nie był bieg, to była walka z bólem, ale walka z sercem pełnym nadziei i miłości.
Michalinka urodziła się pod koniec września. Życie przywitało ją w bardzo brutalny sposób. Komplikacje spowodowały że tydzień leżała intensywnej terapii, później były rehabilitacje cztery razy dziennie ale na szczęście wszystko udało się wyprostować i Misia jest pełną radości zdrową dziewczynką. W tamtym okresie nie było czasu na jakiekolwiek treningi. Wystartowałem w jednych zawodach za namową żony 11km w Łubiance. Przez cały czas biegnąc miałem przed oczami moje kobietki.
Na wiosnę kolejnego roku wystartowałem w Maniackiej na 10km. Przygotowywałem się do tego startu praktycznie całą zimę. Wychodziłem o 4 rano na trening czasami przy – 17 stopniach.
Pojechałem na zawody i co? Pierwszy gorący dzień w roku +25 w cieniu… zaraz w jakim cieniu, nie było żadnego cienia. Plan był pobiec poniżej upragnionych 45 minut, wyszło 47:30. Kolejna lekcja pokory.
Okazało się że kontuzja powraca, mam luźne kawałki chrząstki w kolanie, trzeba operować pierwszy termin operacji koniec marca, później przełożono na połowę sierpnia.
Nie trenowałem w tym czasie po pierwsze w głowie nastawiłem się na operację po drugie byłem zniechęcony tym ile włożyłem pracy w trening pod maniacką i że nic z tego nie wyszło. Nie biegałem do maja kiedy to pobiegłem kolejny bieg Samorządowy w Łubiance na dystansie 15km.
W tym biegu prowadziłem debiutującego w zawodach sportowych Roberta. Robert miał dwa mocne kryzysy które razem pokonaliśmy, pierwszy raz stanąłem nie jako prowadzany tylko jako prowadzący. Biegliśmy na 1:30 , udało się nabiegać niecałe 1:29. Pamiętam radość Roberta najpierw jak wbiegał na metę i po chwili jak dostał swój pierwszy medal.
Ostatni medal jest z kolejnego biegu w Kwidzyniu do którego uwielbiam wracać. Pojechaliśmy tam w czwórkę Robert, Piotr, Grzesiu i ja. Grzesiu poprowadził Roberta na 56 minut, natomiast mój etatowy pacemaker Piotr postanowił mi towarzyszyć i próbować pobić życiówkę (zaraz jak to przecież nie biegałem przez ostatnie dwa miesiące ). Osiągnąłem wynik 46:20 bez jakiegokolwiek treningu, samo się nasuwa że skoro po dwumiesięcznej przerwie osiągnąłem taki wynik to na maniackiej najprawdopodobniej zaważyła upalna pogoda i byłem gotowy na połamanie 45 minut. Kolejna pożyteczna lekcja- nigdy się nie poddawaj i nie odpuszczaj.
Tak naprawdę zupełnie ostatni medal nie był zdobyty przez przebiegnięcie dystansu, byłem organizatorem biegu z łapką. Był to jeden z najszczęśliwszych dni mojego życia. Udało się zorganizować biegowe zawody i jeszcze pomóc zwierzakom.
Tydzień później była operacja kolana. Po niej wiadomo odpoczynek, rehabilitacja, walka o wstawanie, poruszanie się, chodzenie, coraz szybsze chodzenie, jeszcze szybsze chodzenie… w końcu bieganie
Truchtam sobie od listopada, medalu na razie żadnego nie zdobyłem. Najbliższy pewnie otrzymam za GP z biegiem natury będzie mi on przypominał kolejną walkę o powrót do mojej miłości –biegania.
…biegam dla medali
Bo medale poza tym że są kawałkiem blachy, drewna bądź gliny są pełne wspomnień.
Wiążą się z nimi duże emocje i te pozytywne i te mniej fajne ale na pewno moje i po części mojej rodziny i przyjaciół.
Pora na kolejne wspomnienia z 2013 roku oby jak najlepsze…
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu bartus75 (2013-02-18,14:17): może wpadł ktoś kiedyś na pomysł by oddać te blaszki do skupu ? a pieniążki na szczytny cel .. powoli mnie drażnią te ciężkie szuflady sojer (2013-02-18,15:27): Bardzo sympatyczny wpis. Faktycznie, te kawałki blachy to niezły kawał historii i wspomnień :) kasjer (2013-02-18,18:53): Tak sobie myślałem co by moje medale zapakować kiedyś do kuferka i zakpoać. A za 500 lat sensacja archeologiczna!;) Kocham swoje medale i tyle w temacie. Bo tak ja dla Ciebie Michale każdy medal to wspomnienie. Truskawa (2013-02-18,19:30): Nie mam niestety żadnego stosunkuj emocjonalnego do moich medali. Jak do tej pory żaden nie zalega mi jakoś szczególnie na sercu. Może on po prostu jeszcze przede mną? Czytało się bardzo fajnie. michu77 (2013-02-19,15:56): ...bardziej od historii medali, zainteresował mnie opis Twoich perypetii zdrowotnych... Dobrze że się wszystko jakoś ułożyło, i mam nadzieję, że to już koniec kontuzji, kłopotów ;p sojer (2013-02-19,23:19): A w Łubiance w tym roku startujesz? Ja, o ile nie zadebiutuję na muzycznej ćwiartce w Pile to uczynię to w samorządowcach 3 maja w Łubiance. eol (2013-02-19,23:28): Mam problem, jak medale eksponować; - bo we wiadrze, jak teraz to chyba głupio.....
|