2012-03-05
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Mobilizacja (czytano: 536 razy)
Zaczęło się trzy, cztery a może osiem tygodni temu i miało systematycznie trwać, trwać i trwać ale czym byłaby ta monotonia treningowa gdyby nie została pewnego dnia zachwiana?
Dzierżąc pewnie swój oręż w ręku w postaci pliku kilku karteczek z badaniami udałam się do lekarza sportowego. Kiedy Przemek zadzwonił kilka dni wcześniej z informacją o wynikach myślałam, że sobie ze mnie żartuje... słabe wyniki?
Kto jak kto, ale ja mam mieć słabe wyniki? Anemia? Świetny żart pomyślałam tyle tylko, że on nie żartował..
Z tą jakże "optymistyczną" diagnozą weszłam do gabinetu. Mierzenie, warzenie, wzrok, EKG no i karteczki...Sportowiec nie może mieć anemii wyrokowała niczym sędzina pani, od której zależały moje dalsze plany startowe... Wątróbkę, tatar - je?
Nie lubię - odparłam
Co to znaczy nie lubię? Musisz to jeść jeżeli chcesz biegać
Pewnie zaraz podda mnie kolejnym torturom pomyślałam, a moja wyobraźnia rysowała obrazek pałaszującej tatar co było dla mnie na chwilę obecną czymś abstrakcyjnym.
Wychodząc od lekarza z warunkową zdolnością, Przemek zamienił się w dietetyka, który wyrokował jakie to produkty powinnam spożywać by odbudować krwinkę. Oczywiście wszystkie z mojej listy bllleeee.
Później zdrowie przełożyło się na realizację treningów, które teraz wyglądały jak amplituda lub wzburzone i spienione morze po którym mogłam pływać.
Jak wykonałam solidna pracę....przez kolejne dni musiałam dochodzić do siebie bo mi się w głowie kręciło...
Ale skoro co nas nie zabije to wzmocni, więc może jeszcze się zmobilizuję jak trochę podreperuje te krwinki bo póki co to na jakiś oparach jeżdżę i silnik mi się zaciera.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |