2011-12-23
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| PODSUMOWANIE 2011 (czytano: 684 razy)
Koniec roku - koniec sezonu. Czas zamknąć jakimś podsumowniem mijający sezon. Pomału zaczynam się zastanawiać, który to już... W tamtym roku nie było tego problemu - kończyłem I sezon (nie licząc ułamka roku 2009, kiedy to jesienią wszystko się zaczęło). A w tym już problem - nigdy nie byłem biegły z matematyki...
Zamykam sezon nr 2. Ostatnim biegiem będzie dyszka w Trzebnicy - biegnę ją na luzie, bez ścigania, jak w tamtym roku. Będzie to jedyny taki bieg (oprócz typowo rodzinnych: Mila Olimpijska i Mikołajowy) w którym się nie napinam na wynik i ściganie. Ale też nie biegnę "truchcikiem" - biegnę w tempie progowym. Ten bieg ma mnie nastroić pozytywnie do kolejnego sezonu startowego, który zaczynam już w kolejny weekend - trzeba mocno wystartować w ZimNaRze...
Więc podsumowanie czas zacząć.
Na początku sezonu prowadziłem skrupulatnie dziennik treningowy, przerwałem notowanie w maju. Notowałem tam zarówno moje treningi z dystansami, czasami, rodzajami akcentów, jak też i zawody - również dystans, czas i zajęte miejsce... Szkoda że przerwałem, obiecuję sobie dziennik prowadzić od nowego roku...
A przerwałem, gdyż praca + rodzina + treningi = CIĘŻKI ŻYWOT AMATORA, więc nie nadążałem z zapisywaniem postępów, a nie chciałem niczego uszczknąć z tych 3 wymienionych w równaniu wartości.
Jak wyglądał plan treningowy?
Trenowałem cały rok wg ogólnego schematu: 4-5 jednostek treningowych w tygodniu. Na początku sezonu, jeszcze zimą, w związku z ZimNaRem bazowałem na własnych odczuciach treningowych i ustalałem akcenty pod moją dyspozycję na zawodach. Potem zainteresowałem się planami trenera Nagórka, znalezionymi na tym portalu, konkretnie pod maraton, który w tym sezonie był na początku moim głównym celem. Miałem wystartować w Jelczu (po raz pierwszy zbliżyć sie do 3 godzin) a potem złamać mocno 3 godz. we Wrocławiu. W międzyczasie hobbystycznie zaliczyć maraton górski (Góry Stołowe).
Po maratonie w Jelczu zacząłem inne plany Nagórka - tym razem pod 10 km, chcąc poprawić szybkość - kusiła mnie perspektywa dobrej lokaty w Otwartych Mistrzostwach Wrocławia.
Aż pewnego dnia spotkałem jednego z mocniejszych wrocławskich biegaczy, startującego rzadko, ale skutecznie w ciekawszych lokalnych zawodach, który skierował moje zainteresowania w kierunku szkoły Danielsa. Najpierw w necie, potem w książce, wyszperałem informacje o metodach, nauczyłem się korzystać z tabel i wdrożyłem plan treningowy.
I tu nastąpił nagły skok jakościowy, jeszcze większy niż w moim I sezonie, kiedy nieoczekiwanie pod koniec sezonu zacząłem zdobywać lokaty z przodu stawki biegowej...
W wakacje rozstałem się z zamiarami dotyczącymi biegania maratonów - nie bez wahania, wizja 3 godzin nadal we mnie drzemie - cały wysiłek treningowy skupiłem na dystansach 5-15 km, czyli szybkość i wytrzymałość. Maraton poczeka, rozwijam to, co dane mi jest jeszcze rozwinąć mimo prawie 38 lat na karku - szybkość.
Metoda Danielsa, głównie dzięki biegom progowym (wcześniej ich nigdy nie stosowałem, coś pośredniego między 2 i 3 zakresem) wycisnęła ze mnie średnie tempo grubo poniżej 3:30/km nawet w biegu na 10 km - wcześniej o tym nie marzyłem. Moje tempo startowe spokojnie zaczyna się od 3:05-3:10 i mogę takie utrzymać bez utraty kontroli nad resztą dystansu przez 1-2 km, co pozwoliło mi na zmianę taktyki rozgrywania wyścigów. Kiedyś było: najpierw dość mocny start aby wskoczyć w grupę docelową, potem walka o utrzymanie optymalnego tempa, na końcu walka o miejsce. Obecnie - mocny start, odskok od grupy, po 5-7 minutach ustalenie optymalnego tempa i zachowanie mocnego finiszu. W dystansach do 10 km zaczęło dobrze działać, wiosną opracuję taktykę na połówkę.
Oprócz biegów w tempie progowym doszły interwały (nieco mocniejsze od "progów", dystans do 1 km) oraz powtórzenia ("repetitions") robione na 400-metrowym stadionie z szutrową bieżnią (biegi 200 i 400 m na dłuższym wypoczynku, służące poprawie jakości mojego biegu, czysto techniczne, ale dające potężne zmęczenie).
W tygodniu robię do 5 treningów, 3 treningi to spokojne rozbieganie (tempo 4:30-4:50), 2 treningi to akcenty ("repetitions" i progowe lub interwały, w zależności od momentu cyklu). Nie biegam bardzo długich rozbiegań, okazały się zbędne do moich obecnych celów. Średnio na jednym treningu spokojnym robię 10-15 km, akcenty to może z 8 km. Tygodniowo - ok. 60 km. Oczywiście zdarza mi się biegać dłuższe "wycieczki, ale to naprawdę rzadko.
Trenując w ten sposób zacząłem odczuwać że organizm bardzo dobrze się adaptuje do wzmacnianych bodźców (bazując na tabelach i biorąc pod uwagę ostatnie wyniki zawodów na bieżąco ustalam obciążenia treningowe - wskaźnikiem jest współczynik VDOT, na razie notuję ciągły wzrost). Akcent-przerwa-akcent-przerwa działa dobrze, staram się przystępować do mocnych treningów zregenerowany. W sezonie nie doświadczyłem żadnej kontuzji ani nie odczułem przetrenowania, również żadne infekcje nie pokrzyżowały mi planów.
W nadchodzącym sezonie nadal będę się trzymał wypracowanego schematu, bo działa.
Statystyki:
odbytych jednostek treningowych (szacunkowo, poza krótkim roztrenowaniem jesiennym nie robiłem przerw) - ok. 200
Kilometrów treningowych - ok. 2500 (do maja z dzienniczka, potem już tylko statystyka...)
Upadki i wzloty sportowe:
W sezonie 2011 brałem udział w ok. 30 imprezach biegowych (głównie zima-wiosna oraz jesień, lato było ubogie).
Z 3 zawodów jestem niezadowolony i postrzegam je jako klęski, ale w efekcie bardzo pomogły mi w poprawie dalszych wyników:
1) maraton w Jelczu, koniec kwietnia 2011r.- przystąpiłem do niego jako pewniak na złamanie 3h, czułem się tam faworytem, bo taki wynik na bank dawał "pudło" - w końcu przez kilka miesięcy się szykowałem... Spokojny start, a potem podkręcanie tempa powyżej tego na jakie pracowałem - i po 26 km wiedziałem już że 3h jeszcze nie teraz... To może chociaż 3:05, potem 3:10, 3:15... 3:25 - a wiem teraz, że mogło być duużo lepiej. Zawiodła taktyka biegu i pewność. Dodatkowo źle rozplanowałem odżywianie (pojenie). Zająłem daleką 28 lokatę.
2) Szczytnicka Piątka - bieg na 5 km w ramach OMW, czerwiec. Tu także czułem się faworytem, 3 miesiące wcześniej uzyskałem świetne 2. miejsce w I biegu cyklu, więc liczyłem na utrzymanie tej pozycji. Było bardzo gorąco, mimo tego że bieg odbywał się w parku. Start był przesuwany w nieskończoność, gdzieś się w międzyczasie wypaliłem. Po starcie ruszyłem w czołówce, zabójczym wtedy jeszcze tempem 3:16/km i z kilometra na kilometr zacząłem wypadać z czołówki, a potem nawet z 1. dziesiątki... Straciłem również miejsce na podium w kategorii m-30, na którym mi zależało... Po tym biegu zreformowałem trochę taktykę - start dostosowałem do swoich aktualnych możliwości, po nim spokojnie mogłem rozwinąć właściwą do dalszego biegu prędkość bez wypalenia swoich zasobów. Odkułem się w Żmigrodzie i Oławie na biegach na 10 km.
3) Bieg kontrolny na 30 km w ramach programu "I Ty Możesz Zostać Maratończykiem" - biegałem z nimi gościnnie i podczas pierwszego sprawdzianu na 30 km zająłem bez problemu 2. miejsce, za Tomaszem Sobczykiem. Za drugim razem nie było zwycięzcy poprzedniego sprawdzianu, więc automatycznie zostałęm pretendentem do objęcia prowadzenia. I tak też myśląc wyluzowany i spokojny poszedłem na ten bieg. I tu okazało się, że będzie trudniej - niesamowity upał powodował, że dla uzyskania mojej prędkości maratońskiej potrzebuję hektolitrów wylanego potu, dodatkowo nie byłem dobrze zaopatrzony w paliwo mięśniowe na te 30 km (wróciłem dopiero co z urlopu w górach, a dzień wcześniej wyskoczyliśmy rodzinnie w okoliczne czeskie górki). Moja taktyka "wielbłąda", czyli picie przed biegiem i nie korzystanie z punktów na trasie spowodowała bardzo silne zamulenie po 21 km, nagle jakby mnie ktoś złapał na lasso... W pewnym momencie ustąpiłem prowadzenie koledze, po paru km dotarłem ledwo-ledwo do punktu odżywczego, niestety odwodnienie postąpiło już na tyle, że nie udało się po napojeniu izotonikiem przywrócić wcześniejszej mocy - posiedziałem chwilę, w tym czasie przebiegło kilku innych zawodników. Ruszyłem na ostatnie 6 km aby ich dogonić i powalczyć choćby o 3. miejsce, niestety sił już wiele nie było. W efekcie dobiegłem 6, z czasem słabszym o kilka minut od poprzedniego sprawdzianu... A byłem takim pewniakiem... Ten bieg na dobre mnie odciągnął od planów maratońskich, postanowiłem skupić się tylko i wyłącznie na dystansach średnich. Uświadomił mi, że dobry wynik w bieganiu długodystansowym (powyżej półmaratonu) jest bardzo kapryśny, często drobiazgi (ale znaczące) potrafią rozwalić długie miesiące przygotowań. Skala włożonej pracy w przygotowanie czasem nijak się ma do efektu... Potem dłuższe dochodzenie do formy, wrażenia jak po zderzeniu z ciężarówką... Nie wiem czy to jest zdrowe.
I z tym postanowieniem zostaję nadal.
A teraz sukcesy, nie wszystkie, tylko osobiście ważne:
- III miejsce w generalce ZimNaRa (nagrodą był nieszczęsny maraton w Jelczu) - cieszyłem się zwłaszcza z tego, że przeszedłem cały wieloetapowy cykl, walcząc ciężko o wynik, biegnąc nawet w trakcie 1-dniowej tzw. "grypy" żołądkowej
- wicemistrzostwo Wrocławia w kat. m-30 - Otwarte Mistrzostwa Wrocławia (w poprzednim sezonie byłem 5.) - ten cykl starałem się pobiec jak najlepiej, celem od początku było wejście na podium, mimo klęski na jednym z biegów (Szczytnicka Piątka), udało się wejść na "pudło"
- II miejsce OPEN na "Osobowickiej Ósemce" - pierwszy bieg, w którym mimo że nie byłem faworytem, prowadziłem prawie cały dystans - dopiero ostatnie 500 m należało do bardzo mocnego kolegi, który odebrał mi w końcu 1. miejsce - a było naprawdę blisko, zabrakło tylko woli na końcówce (siła była, ale stłumiło ją zdziwienie, że to ja prowadzę). Ten bieg był pewnym przełomem (jak równo rok temu ten sam bieg) - zszedłem poniżej 3:30/km.
- Bieg o Lampkę Górniczą W Lubinie - niby niepełna "dycha", ale to nieistotne. Bieg w mocnej obsadzie, bardzo liczny, znalazłem się w ok. 20 miejsca. Ważność tego biegu polega na tym, że zweryfikowałem sobie cel na przyszły rok - miałem łamać 35 minut na "dychę", ale po tym biegu nie ma już tej granicy - chcę złamać 33 minuty... Nigdy wcześniej bym nie uwierzył.
Udany sezon zakończyłem ku uciesze moich dzieci 2 pucharami, 4 stauetkami i nieokreśloną bliżej ilością medali (w tym medale za miejsca).
Mam nadzieję, że kolejny będzie równie dynamicznie wzrostowy - mimo wieku... Podobno forma rośnie tylko do 35. roku życia (tak pisze np. poczytny magazyn RW), wygląda na to, że natura u mnie coś z metryką pomyliła - ciągle mam wrażenie, że skończyłem 26 lat - ale skoro potrafi płatać figle wkładając płeć żeńską do męskiego ciała i odwrotnie, to w moim wypadku wsadziła dwudziestokilkulatka do ciała prawie-czterdziestolatka :) Albo to kolejny mit biegowy do rozkminienia przez kolegę raFaul"a.
Życzę wszystkim również udanego Nowego Roku Biegowego 2012, a także Wesołych Świąt!
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |