2011-11-30
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Bieg Rzeźnika 2011czyliDRUGAczęśćokoło15stronicowegowpisuosprawachwszelakichznimzwiązanych (czytano: 3101 razy)
Od ostatniego wpisu na temat Rzeźnika minęło dokładnie 5 miesięcy , ale dzisiaj coś mnie napadło i postanowiłem dokończyć opowiadanie o moich przeżyciach .
Aby jakoś się nawiązać skopiowałem ostatnie zdanie z poprzedniego wpisu i wkleiłem tutaj.
A było to tak:
„……..Z namaszczeniem uniosłem szklanicę, wyszedłem na zewnątrz, usiadłem na ławeczce i kołysząc się delikatnie oraz rozkoszując błogą ciszą, zanurzyłem usta w białej , delikatnej piance, a po chwili w zimnym, orzeźwiającym napoju.....”
Następnego dnia, pierwsze, co mnie uderzyło po przebudzeniu, to...drzwi od szafki, które z wielkim hukiem spadły na moją głowę...
A tak całkiem poważnie, to było zupełnie coś innego.
TO BYŁA...CISZA.
Dawno nie słyszana, fantastyczna, wspaniała, rewelacyjna, obezwładniająca wręcz cisza.
Rozkoszowałem się nią kilka minut, do chwili, kiedy nie zmąciła jej rozmowa przechodzących nieopodal ludzi.
Wstałem, zacząłem zastanawiać się co zrobić dalej, z tak pięknie rozpoczętym dniem.
Wojtek ( mój partner, i aby nie było wątpliwości dodam – biegowy)nie dawał znaku życia, i jeść się chciało, więc postanowiłem odwiedzić Natalię i Ewę, które stacjonowały gdzieś w okolicy Cisnej.
Kiedy umówiony telefonicznie zbierałem się do wyjazdu zadzwonił Wojtek.
Okazało się ,że cała jadąca ekipa utknęła gdzieś w Sanoku z powodu awarii samochodu.
Nie można było zostawić chłopaków bez pomocy, więc chociaż po wczorajszej kilkunastogodzinnej podróży miałem chwilowy wstręt do samochodu, a w perspektywie śniadanie w towarzystwie uroczych dziewczyn, to bez chwili zwłoki wsiadłem w auto i przy dźwiękach Led Zeppelin podążyłem krętą drogą do oddalonego ok. 60 km Sanoka.
Tylu procesji na Boże Ciało, to ja w życiu nie zaliczyłem.
Chyba z 15 ich było po drodze. Będzie na kilka lat.
Znalazłem ekipę bez problemów i po przeładunku pakunków, ruszyliśmy w drogę powrotną.
Benek z Tarzim pozostali na miejscu a Martyna, Beata i Wojtek pojechali ze mną.
Pomimo późnej pory postanowiłem zaatakować jednak to śniadanie u dziewczyn i już po chwili znalazłem się w uroczym miejscu, jakim niewątpliwie była ich kwatera.
Było tam jeszcze ciszej niż w Cisnej.
Jako, że Natalia jeszcze przez chwilę prowadziła ważną rozmowę, mogłem się tą ciszą do woli rozkoszować.
Czas upływał nam na miłych pogawędkach, ale nie zapomnieliśmy po co tu naprawdę przyjechaliśmy, więc po pewnym czasie gadaliśmy już tylko – jak w to w męsko-damskim towarzystwie bywa – o jednym, czyli o…Rzeźniku (i nie była to bynajmniej rozmowa o ogromnym facecie w zakrwawionym fartuchu z wielkim toporem w ręku).
Kiedy po pewnym czasie wracałem do Cisnej, nie mogłem oczywiście nie spotkać znajomych.
I tak, już przy pierwszych zabudowaniach zauważyłem idące dwie pary jaskrawo-żółtych butów, z których wystawali …Marysia i Darek.
Jak to zwykle w towarzystwie Marysi bywa, rozmowa się nie kleiła….., ponieważ co chwilę rozpoznawali ją znajomi i każdy chciał pogadać.
Nawet w dalekich Bieszczadach Marysia ma tłumy wielbicieli.
Troszkę wody w Wołosatym już upłynęło od czasu Biegu Rzeźnika, więc aby nie zmyślać zbytnio, pominę co robiłem cały dzień, choć był on bardzo bogaty, szczególnie w spotkania towarzyskie.
Wieczorem udaliśmy się na odprawę, na której poinformowano nas – między innymi - , że jutro ma padać i ma być burza , no ale to już norma na takich biegach , wiec przyjąłem ją ze spokojem.
Pozostawiliśmy jeszcze ubrania w workach na tzw. przepaki, i po jeszcze jednym owocnym w wydarzenia spotkaniu towarzyskim udaliśmy się z Wojtkiem na kwaterę, aby przygotować wszystko do jutrzejszego biegu.
Dość krótko, ale konkretnie omówiliśmy taktykę.
Główne założenia to:
- biegniemy na 12 godz. wg sporządzonej wcześniej rozpiski czasowej.
- biegniemy zgodnie z założeniami, ale jak się nie uda to…trudno
- nikt nie ma pretensji do partnera w razie niemocy drugiego
- liczymy się z tym, że jeden z nas może nagle i znienacka wypaść z gry
Na koniec stwierdziliśmy rzecz oczywistą (choć jak się później okazało nie dla wszystkich), że „choćbyniewiemco”, to biegniemy/idziemy do końca RAZEM.
Pokrzepieni tą rozmową i łykiem przygotowanej wcześniej tajemniczo wyglądającej mikstury położyliśmy się spać, by już po chwili…wstać
Tak, tak – WSTAĆ!!!
Godzina 1.00 nadeszła całkiem niepotrzebnie tak szybko , i trzeba było się zrywać z wyrka.
Jako, że wszystko mieliśmy perfekcyjnie przygotowane poprzedniego dnia, to już po kilku minutach maszerowaliśmy na miejsce zbiórki, skąd autobusy i busy miały nas zawieźć na start do oddalonej o 30 km Komańczy.
Wahałem się jeszcze, czy tak jak w zeszłym roku zabierać ze sobą kije od startu.
Walczyłem od kilku dni z ostateczną decyzją i postanowiłem, że zostawię je pod samochodem w Cisnej.
To był mój pierwszy błąd.
Kierowca autobusu bardzo energicznie i zdecydowanie( wg mnie nawet ZBYT zdecydowanie) poruszał się po krętych, wąskich i ciemnych jeszcze bieszczadzkich drogach, więc zameldowaliśmy się w Komańczy( uwielbiam tę nazwę) na ponad godzinę przed czasem.
Nie nudziłem się.
Uwielbiam ten moment oczekiwania .
Uwielbiam oglądać ludzi oczekujących na start.
Cześć zawodników ukrywa swoje niedające się ukryć emocje.
Z części nieomal eksploduje energia i radość.
Jedni śpią, inni się przechadzają.
Jedni dość głośno rozmawiają, i co pewien czas słychać gromkie wybuchy śmiechu, a inni rozmawiają szeptem.
Dominuje nastrój wyczekiwania.
Ja z dużą dozą przyjemności przechadzałem się „po towarzystwie” , i tu się pośmiałem, tam poszeptałem lecz cały czas …wyczekiwałem.
Wyróżniającym się zawodnikiem , co do sposobu spędzania czasu przed startem, był Jasiek, który niemal przez godzinę dość intensywnie się rozgrzewał wykonując czasami intrygujące i przykuwające wzrok ewolucje :)
W końcu nadszedł TEN CZAS!
Lufa zagrzmiała i punktualnie o 3.00, tłum spragnionych już biegu zawodników ruszył na trasę….
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Marysieńka (2011-11-30,15:19): Nareszcie..:)) dario_7 (2011-11-30,15:28): No w końcu!!! :)))) ... Niemniej pragnę zaznaczyć, że moje "oczoje*ne" buciki były koloru zielonego... Radziu, kurna - wiadomo już kiedy będzie trzecia część???... :P Marysieńka (2011-11-30,15:41): Co do moich "zaj....tnie" rażących moich nowych bucików....jako nówki spisywały się rewelacyjnie....i długo takie zaj...ste zółte się nie ostały:))) Marysieńka (2011-11-30,15:47): Chyba nie będziemy musieli czekać kolejne 5 miesięcy co??? :))) mamusiajakubaijasia (2011-11-30,16:30): To Ty żyjesz?! Boże mój! Jakże się cieszę:))) Truskawa (2011-11-30,16:43): Jakie tam "nareszcie" i "no w końcu"! Przecież Radziu jeszcze nie skończył. Teraz będziemy kolejnych pięć miesięcy czekać na resztę relacji, któa pojawi się akurat w okolicach kolejnego Rzeźnika. :))) Ale na szczęście na te wpisy warto czekać. ( procesje mnie rozwaliły :))) Truskawa (2011-11-30,16:45): Brakuje mi menu z Cisnej. Z tego śniadania u Natalii i Ewy. :)) A Komańcza mi się z Komanczami kojarzy więc też lubię. :) jacdzi (2011-11-30,17:35): Dlugo kazales nam czekac na kolejna czesc opowiadania. No i dobrze ze dodales ze W jest partnerem biegowym, bo wlochate mysli napedzaly wyobraznie. adamus (2011-11-30,20:33): Jak to mawiał klasyk; radość jest w dążeniu, nie w spełnieniu!! Idąc tym tropem na kolejny, równie fajny wpis Radka mogę czekać nawet 5 miesięcy:))) Kedar Letre (2011-11-30,22:57): Zielone czy żółte - jeden pies. Najważniejsze ,że po oczach dawały:))) No i do mety Was zaniosły, na której to już tylko z Was bił blask:) Kedar Letre (2011-11-30,22:58): 5 miesięcy nie. Chyba nie:)) Kedar Letre (2011-11-30,22:59): Żyję , żyję, tylko co to za życie?! Kedar Letre (2011-11-30,23:01): Mnie też te procesje wtedy rozwaliły:)) A co do menu , to była...kawa:) Kedar Letre (2011-11-30,23:03): Może i długo ,Jacku, ale jaka to frajda jeszcze raz to wszystko sobie przypominać i przeżywać na nowo Kedar Letre (2011-11-30,23:05): Obiecuję Mirek, że w tym roku na pewno opowieści o Rzeźniku zakończę:)) mamusiajakubaijasia (2011-12-01,05:18): Kalendarzowym czy szkolnym? (Bo to jednak pewna różnica ;) euro40 (2011-12-01,09:15): Czytam - pięknie i barwnie opisujesz naturę i ludzi. Cieszę się - bo lubię czytać opowieści przygodowe. Wspominam - bo Bieszczady to harcerstwo, a harcerstwo to moja młodość. Brawo Jarek :) adamus (2011-12-01,20:19): Tak jeszcze wracając do Biesów: http://www.youtube.com/watch?v=qtnjkNyXO5Q ewulka (2011-12-04,19:10): I cd nastąpi za 5 miesiecy ha ha Kedar Letre (2011-12-05,14:40): I tu się Ewa mylisz:) Już za chwilę go wklepię>
|