2011-08-15
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 30-07-2011 - Biegowa Korona Himalajów (Maraton Cho Oyu) Pierwszy start w zawodach po 20 latach (czytano: 674 razy)
Witam
Minęło ponad dwa tygodnie od mojego pierwszego startu w zawodach po 20-letniej przerwie. Mam prawie 38 lat i postanowiłem zrealizować swoje marzenie - stanąć na podium w biegu długodystansowym.
Już widzę te uśmieszki na twarzach i wasze słowa w myślach: "chłopie teraz ci się zachciało, trzeba było działać jak byłeś młodszy o te 20 a nawet więcej lat". Jeszcze rok temu skłonny byłbym takim osobom przyznać rację, ale nie dzisiaj!
Właściwie co mnie skłoniło do tego by zrealizować swoje marzenie? Czynników z pewnością było wiele, ale wspomnę o czterech, które miały największy wpływ na moją decyzję: 1) od dzieciństwa lubiłem biegać i chciałem wygrać jakieś zawody w biegach, 2) przeczytałem kiedyś książkę Richarda Carlsona pt. "Zapomnij o kłopotach zasmakuj w banknotach", z której pamiętam szczególnie jeden fragment: "Recepta na sukces brzmi dość nieskomplikowanie, ale w istocie taka właśnie jest: Po prostu zacznij. Postaw pierwszy krok, potem kolejny i następny. Nie spoglądaj się zbyt daleko w przyszłość nie oglądaj się zbyt daleko za siebie. Koncentruj się na chwili obecnej tak bardzo, jak tylko potrafisz. Jeśli zastosujesz się do tego prostego planu z zaskoczeniem odkryjesz, ile z czasem możesz osiągnąć", 3) jak na ironie bajka "Ratatuj" (dobrze zanan młodszemu pokoleniu), która z bieganiem niewiele ma wspólnego jest bowiem o gotowaniu, jednak ideę w niej zawartą - gotować każdy może - można odnieść do każdej dziedziny naszego życia, ja zatem twierdzę, że biegać każdy może i wreszcie 4) bezpośredni wpływ mojego kolegi z pracy Krzysia Puchały, który niemal mnie "przymusił" do zapisania się na "VII Bieg Katorżnika", o którym jeszcze napiszę nieco później.
Oto krótka historia moich doświadczeń w bieganiu. W szkole podstawowej ze względu na moją wątłą posturę rzadko byłem brany pod uwagę w zawodach. Wówczas sam za bardzo w siebie nie wierzyłem. Pamiętam tylko jedne zawody, w których brałem udział. Były to biegi sztafetowe. Ja byłem na ostatnim odcinku. Niestety moi poprzednicy nie byli w stanie dorównać rywalom i kiedy nadeszła moja kolej świadomość, że nie biegnę po nagrodę pozbawiła mnie zapału i radości z udziału. Następne zawody jakie pamiętam to bieg przełajowy na 3000 metrów w szkole średniej. Każdy mógł wziąć udział więc oczywiście zapisałem się. Było to wiosną 1989 roku. Na początku miały być dwie kategorie wiekowe: klasy I-II oraz III-V. Startowaliśmy wszyscy razem i ... i byłem I w swojej kategorii wiekowej, ale ... ale zabrakło szczęścia bowiem ostatecznie organizator z niewiadomych dla mnie do dzisiaj przyczyn z dwóch kategorii zrobił jedną, a w takim układzie byłem dopiero piąty, a zatem poza podium. Z jednej strony czułem się pokrzywdzony, ale z drugiej czułem, że mam w sobie potencjał na długie dystanse. Szkoda, że wtedy nikt z nauczycieli tego nie widział. Być może znowu nie zachęcała do tego moja wątła postura, a może fakt, że szkoła nie była sportowa a rolnicza. Koniec końców miałem jeszcze jedną szansę w zawodach dwa lata później (1991) także w dystansie 3000. Niestety znowu miałem pecha. Cały czas przygotowywałem się biegu na długi dystans. Ponieważ mój bieg miał być jako jeden z ostatnich, a koledzy naciskali, żeby jechać już do domu, nauczyciel poszedł na kompromis. Co prawda pozwolił mi wziąć udział w biegach, ale na dystans 800 metrów i ... jak się zapewne domyślacie byłem ostatni! Mało brakowało abym nie dobiegł do mety bowiem nie potrafiłem na takim dystansie rozłożyć odpowiednio sił. Publiczność także nie była przyjazna wołając do mnie: "U-GAN-GA". Rzeczywiście patrząc na takiego chudzielca jak ja brakowało tylko zmienić kolor skóry na czarny i wysłać gościa do Afryki. Tak to właśnie zakończyły się moje starty w oficjalnych zawodach.
Mimo wszystko nie zniechęciło mnie to do samego biegania. Niecały rok później odnowiłem kontakty z kolego moim przyjacielem ze Szkoły Muzycznej Andrzejem Głuszek. Oboje mieliśmy elektroniczne organy i często wspólnie graliśmy. Kolega oczywiście był dużo lepiej zbudowany ode mnie i często wspominałem, że też chciałbym mieć lepszą sylwetkę. Od słowa do słowa postanowiliśmy ćwiczyć kulturystykę. Cóż moja sylwetka niewiele się poprawiła, ale po niedługim czasie powróciłem do biegania. Zaczęliśmy od 5 km. Potem co kilka tygodni zwiększaliśmy dystans. Latem 1992 biegaliśmy już po 25 km. Najlepszy czas na tym dystansie to 1g45min (jak dotąd jest to mój rekord życiowy zarówno jeśli chodzi o sam dystans jak i czas na tym dystansie). Niestety brak doświadczenia i odpowiedniego doradcy (trenera) niewłaściwy trening doprowadził, że naderwałem (szczęście, że nie zerwałem) ścięgno w kostce i musiałem zapomnieć nie tylko o treningach w bieganiu, ale o jakimkolwiek wysiłku nogi przez 2 miesiące. Właśnie wtedy moje bieganie i udział w zawodach zostało wyparte do strefy iluzji. Jednak nie na zawsze...
Minęło 20 lat. Mój kolega z pracy Krzysiek Puchała w ubiegłym roku (2010) wystartował w Maratonie Komandosa. Jest on wysoki i dobrze zbudowany. Chociaż praktycznie nie ćwiczył bieg ukończył i co ważniejsze nie był ostatni (za co darzę go ogromnym szacunkiem). Uparł się, żeby razem z nim zapisał się na VII Bieg Katorżnika. Po jakimś czasie zgodziłem się i po uregulowaniu należności zapisałem się. Pomyślałem, że te 7-12 km to przecież dystans, który mogę pokonać. Później dowiedziałem się jak ciężki to bieg (a jak było naprawdę to jeszcze napiszę później). Zapisy były w marcu 2011 i od razy przystąpiłem do działania. Ponieważ znam już trochę siebie wiedziałem, że potrzebuję kogoś, kto będzie wiernie mi towarzyszył i pomagał w treningach. Znam tylko jedną taką osobę. To Andrzej Głuszek. Odnowiłem ponownie z nim kontakty i przedstawiłem jak się sprawy mają. Andrzej bez wahania zgodził się na treningi ze mną.
Umawialiśmy się co tydzień w sobotę rano z nielicznymi zmianami na niedzielę. Biegaliśmy po 10 kilometrów przez kilka miesięcy sukcesywnie poprawiając wynik. Na początku lata Andrzej wyjechał na urlop i wstyd się przyznać, ale moja natura szybko dała o sobie znać. Dwa treningi z kolei sobie odpuściłem. Na szczęście wcześniej zacząłem się interesować biegami w maratonach i zapisałem się na takie zawody w Katowicach, które były 30-07-2011. Był to Maraton Cho Oyu na Biegowej Koronie Himalajów. Pomyślałem sobie, że to niezły test przed Biegiem Katorżnika. Założenie miałem takie aby spróbować przebiec cały dystans, ale przede wszystkim zobaczyć jaki czas mam po przebiegnięciu dystansu zbliżonego do tego na Biegu Katorżnika. Całego maratonu nie przebiegłem. Ale udało mi się ukończyć półmaraton (21290m) w czasie 2:06:25 co po takiej długiej przerwie uważam za niezłe osiągnięcie. A co z moim testem? Po trzech okrążeniach czyli dystansie ponad 12 km mój czas wynosił 1:03:30 i wydawał się bardzo dobry.
Chociaż cieszyłem się z wyniku jaki osiągnąłem bardzo boleśnie odczułem wysiłek na dystansie ponad dwukrotnie dłuższym niż na moich dotychczasowych treningach. Tym razem jednak nie mam zamiaru rezygnować z biegania. Raczej będę wyciągał wnioski do dalszej pracy aby osiągnąć kiedyś sukces.
Biegać każdy może! Wielu łatwo przyzna mi rację. Ale niewielu wie, że zwyciężyć może tylko wtedy jeśli nie podda się po porażce!
O mojej największej porażce przeczytasz w następnym wpisie.
Zapraszam :-)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |