2010-02-07
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Pościgałam się (czytano: 994 razy)
Pościgałam się dzisiaj :) Po raz pierwszy od dawna po biegu mogłam powiedzieć, że się zajechałam.
Ale po kolei. Toyota Ekomaraton to nowy cykl biegów. Wymyślony przez biegaczy (sądząc po osobach organizujących i po jakości organizacji) dla biegaczy. Cykl czterech biegów w odstępach dwutygodniowych. Pierwszy odbył się 24 stycznia przy ... temperaturze -18 st. Dzisiaj zatem było niemal upalnie - tylko -8.
Toyota Ekomaraton ma kilka zalet, w tym pewne cechy zupełnie unikatowe. Po pierwsze, to chyba pierwszy warszawski bieg odbywający się w Lasku Bródnowskim. Dzięki temu miałam okazję odkryć, że w tej części Warszawy jest tak urokliwy parkolas, wpakowany gdzieś między bloki i centra handlowe. Po drugie - wpisowe. Zgodnie z nazwą - organizatorzy budują świadomosć ekologiczną. W pierwszym biegu wpisowym były plastikowe butelki po napojach (10/os.), teraz - puszki aluminiowe (10/os.), w kolejnych będzie szkło oraz makulatura.
Co jeszcze o samym biegu? Jest kameralny, limit ustalono na 100 osób, potem zwiększono do bodaj 130, ale w pierwszej mroźnej edycji startowało 80 osób, dzisiaj, pewnie z uwagi na ferie, było chyba podobnie. Takie biegi w Warszawie to już rzadkość.
No i najważniejsze. Nagrody. Otóż nagrody są elektryzujące. Zwycięzcy cyklu - mężczyzna i kobieta - w nagrodę mają pojechać na maraton do Monako. Co prawda, maraton odwołano, ostała się połówka i 10 km, ale wyjazd na tydzień do Monako to dopiero coś... Liczą się czasy ze wszystkich edycji.
Nigdy nie zakladałam, że będę walczyć o nagrodę ;-) Raczej bardziej liczę na losowanie dodatkowe - bo dwa pakiety wyjazdowe mają być jeszcze rozlosowane wsrod pozostałych uczestników. W swój plan wpisałam ten cykl jako starty treningowe...
I dwa tygodnie temu w takim treningowym starcie, nie wiedzieć jak, zajęłam drugie miejsce wśród kobiet, przegrywając ze zwyciężczynią o kilkanaście sekund.
Dzisiaj... no cóż, dzisiaj mialam za sobą bardzo słabo przebiegniętą wczoraj Falenicę, bardzo ciężko przepracowany tydzień, kilka niedospanych nocy. I świadomość, że dwie największe rywalki są znacznie mocniejsze ode mnie, jedna specjalnie wraca z gór dzień wcześniej, że mi dołozyć... Wiedziałam też, że żadna z nas nie walczy o zwycięstwo, bo przyjechała jedna zawodniczka, która zostawia nas wszystkie za plecami jak chce. I biegnie bez obciążeń.
Na starcie stanęłam z dziewczynami, minimalnie za nimi. Tak też ruszyłyśmy. Postanowiłam powtórzyć taktykę z poprzedniego biegu, trzymać się ich pleców jak długo dam radę. Pierwszy raz też na bieg w terenie założyłam kolce. Krótkie bo krótkie (6 mm), ale ułatwiały trzymanie się na ubitym śniegu.
Już na pierwszej prostej (a prosta ma z 700 m) popełniłam coś, o czym byłam przekonana niemal do końca biegu, że było błędem taktycznym. Tymczasem okazalo się bardzo dobrym posunięciem. Dwa kółka (po ~3,35 km) biegłyśmy pociągiem - słyszałam pierwszą z dziewczyn tuż za moimi plecami, drugą tuż za nią.
No trudno, myślałam sobie, najwyżej pociągnę, ile dam radę, i odpuszczę. Jak zaczną mocny finisz, to i tak pozamiatane. Ja mam słaby finisz i będę wykończona, dla nich to nie jest jakieś wykańczające tempo, dla mnie - i owszem.
Tymczasem pod koniec drugiego kółka zaczęło się dziać coś dziwnego... Najpierw usłyszałam, że odległość między mną a dziewczynami robi się większa. A właściwie - przestałam je słyszeć tuż za plecami, a potem w ogóle. Akurat przebiegałam obok meto/startu. Mialam przed sobą długą prostą. Przyspieszyłam. Potem musialam się troche wyhamować, bo wiedzialam, że tak szybko 2 km jeszcze nie dobiegnę.
Na drugim kilometrze tej trasy jest tak zakręt, na którym da się kątem oka rzucić za siebie. Rzuciłam zatem kątem. Okazało się, że dziewczyny się przetasowały, ale faktycznie są kilkadziesiąt metrów za mną. Tylko że Iwonka, ktora była bliżej, ma wielkiego ducha walki i nienawidzi przegrywać. Ze mną zwłaszcza... A raz już tu przegrała... Nie zwolniłam więc, a nawet starałam się przyspieszyć, pamietając o tym nieszczęsnym finiszu.
Było mi już wysztko jedno, jak wyjdę na zdjęciach. Zdaje sie, że toczyłam pianę z pyska, a przynajmniej się pośliniłam z lekka. Prułam, ile sił w nogach, krzycząc tylko do spacerowiczów i dublowanych zawodników, żeby zostawili wolną drogę.
Udało się. Dobiegłam, druga z kobiet i pierwsza z "pociągu". Poprzedni wynik poprawilam o prawie poltorej minuty...
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora szpaq (2010-02-07,19:28): zazdroszczę takich cyklicznych biegów.... ale widzę, że to bardzo ambicjonalne ;-D
|