2009-06-06
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Nieudana wyprawa rowerowa... (czytano: 142 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://robsik.bloog.pl
Ach, co za dzień! Wstałem tuż po 4:00. Tak, tak – wracam do swoich wycieczek długodystansowych tuż o świcie. Łudziłem się przez jakiś czas, że jeszcze są tacy, którzy pojeżdżą ze mną o normalnej porze, ale jak pokazuje doświadczenie pora nie ma większego znaczenia – znowu jestem skazany na samotne podróże.
Ale zasadniczo to chodziło o pewne postanowienie, bo zrealizować tak do końca moich zamiarów to się nie udało. Wyjechałem dość leniwie, bo dopiero po 5:00, ale za to miałem już słoneczko nad głową, a te zawsze mnie pozytywnie nastraja. Na uszy rzuciłem kolejną porcję Radiowego Teatru Sensacji i tak jechałem w kierunku biura. Dziś miało być trochę zawodowo, bo zapomniałem zasilacza z biura, więc był pretekst, aby przejechać się w stronę biura. Chciałem sprawdzić czas dotarcia biura jadąc spokojnym tempem. Dojechałem jednak tylko do mostu. Na kilometr przed nim świdrujący dźwięk przedniej piasty zaczął się przebijać przez wzmocnione nagłośnienie, które miałem na uszach. A jednak: rower domagał się pełnego przeglądu. Ponieważ świdrowanie się nasilało, to postanowiłem jednak zawrócić.
Słowem: tylko 18km a do biura musiałem pojechać samochodem. Straszna szkoda, choć moje samopoczucie spowodowane tak wczesną pobudką nie dało się niczym zakłócić. Takie wczesne wstawanie naprawdę cudnie wpływa na humor!
Gdy rodzina się już wyspała, zabrałem dzieciaki na włoczęgowanie po mieście. Najpierw trzeba było zawieźć rower do serwisu. Do przeglądu dojdzie zmiana łańcucha (koszty, koszty!). Potem pojechaliśmy na Żoliborz po buciki do biegania dla mnie. Moje dotychczasowe obuwie się już zużyło i zdecydowanie domagało się młodszego rodzeństwa. Potem jeszcze jakieś sklepy meblowe, spożywcza i można było wracać do domu.
W domu żony jeszcze było – pojechała na chwilę do pracy! No cóż, pojęcie chwili u kobiet od dawna ma inny wymiar niż te określane przez układ SI. Przygotowałem więc jakieś jadło dla dzieci i zabraliśmy się do roboty: puzzle. Tak, tak. Tydzień temu zacząłem z synem układać 1000-kę. Trzeba było pociągnąć trochę robotę – efekt był wspaniały! No i kilka godzin w plecy :)). Potem jeszcze poukładaliśmy LEGO a potem… zrobiło się ciemno – tak szybko, że trudno mi było w to uwierzyć.
Rano jutro ma padać. Ale biegam nieodwołalnie…
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |