2009-05-24
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| http://robsik.bloog.pl (czytano: 154 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: Aktywnie od rana...
I znowu dni uciekły jak te żółwie w dowcipie o dozorcy z zoo :))) Co gorsza: oznacza to również, że od wtorku w zasadzie nie wiele się działa jeśli chodzi o moje sporty – no nie licząc kilkunastu minut na rolkach, kiedy musiałem szybko pojechać do sklepu po mięso do rosołu.
W czwartek dziewczyny się wyłamały – ja jednak miałem silne postanowienie pobiegania. Gdy się więc obrobiłem ze swoją robotą (w tej sytuacji nie musiałem się sprężać na konkretną godzinę) zająłem się spokojnie rozgrzewką. Włączyłem sobie nagrany program (Uwaga Pirat) i dokonywałem głównie tzw. streching. Na trening jednak ostatecznie nie wyszedłem – żona skutecznie mi to wybiła z głowy. Tym razem jednak tego żałuję ;)))
Przełożyłem więc trening na piątek. W piątek jednak dowiedziałem się, że żona wychodzi na babskie ploty i ja mam „dyżur” z dziećmi – trening więc znowu wypadł. Ale nic straconego – w końcu 4:30 w sobotę miałem jechać na rowerową wyprawę. Potem mieliśmy jechać na jakiś dziwaczny piknik i tam aż do wieczora. Wieczorem bieganko i dzień świetnie wypełniony.
Sobota 4:30: żony jeszcze nie ma. Wyglądało więc na to, że się dobrze bawiły kobiety. No trudno. Poczekam do do 6:00, pomyślałem sobie. Zbudziłem się o 7:00. Żony nadal koło mnie nie było. Postanowiłem jednak zadzwonić do niej, czy żyje i nic się stało. Okazało się, oba telefony zostały w domu. Pozostało mi więc zadzwonić do przyjaciółki, u której odbywała się impreza – ona jednak już spała i stwierdziła, mocno mamrocząc, że mojej żony już nie ma u niej, że o 6:00 wyszła od niej. W tym momencie przestraszyłem się na dobre! Usłyszałem jeszcze jednym uchem „może jednak sprawdź w domu?”. Brzmiało to jak absurd! Co? Mam sprawdzić w swoim domu??? Przecież jej tu nie ma!!! Nie miałem jednak pomysłu co robić, więc zacząłem łazić po domu, chyba aby było łatwiej myśleć. Zajrzałem mimo wszystko do dzieci – może rzeczywiście żona wróciła? I co! Spała z dziećmi! Co za numer! Zapytana dlaczego po powrocie położyła się do dzieci odpowiedziała tylko „w zasadzie to sama nie wiem” – ależ musiała być biba, co? :))))
W tym całym stresie zapragnąłem tylko się położyć i odespać ten stres – zapomniałem o wszystkich swoich planach, co do joty! Zbudziłem się już grubo po 9:00. Żona już krzątała się i zarządziła wielkie porządki w domu. Stwierdziłem, że to niezły pomysł – już od tygodni chciałem się zająć swoją kanciapą. Przyczepiłem więc półeczkę, która od tygodni czekała na dobre czasy, przeorganizowałem zawartość szafek, aby zagospodarować nową, poukładałem, poczyściłem wszelkie sprzęty, przeorganizowałem całą szafę, zniszczyliśmy z dziećmi ponad 10 kaset wideo (już przegrane są na DVD i czas było się ich pozbyć), zająłem się segregacją starych papierów, gdzie niektóre mają już ponad 10 lat i przygotowałem je do zniszczenia a następnie zniszczyłem.
Z okazji pogody (bardzo kapryśna i deszczowa) zrezygnowaliśmy nawet z pikniku, a ja swoje porządki skończyłem dopiero w okolicy godziny 18:00!!! Oj, było co robić, było… Ja zaś po całym dniu harówy nie miałem już na nic ochoty – a już na pewno nie na bieganie…
Dziś rano wstałem jednak z wielkim poczuciem winy. Nic nie pijąc i nic nie jedząc od razu przystąpiłem do rozgrzewki i po ok. 40 minutach ruszyłem na ścieżki biegowe – tym razem po wale wiślanym. Na uszach iPod, z którym nie rozstaję się już od dłuższego czasu i słuchałem kolejnych sztuk Radiowego Teatru Sensacji. Tylko w tym tygodniu wysłuchałem tego blisko 18 godzin! Są tak świetne, że nadal mi się nie nudzą, a wręcz ciągle mnie w ciągają! Doskonała uczta!
Dziś przebiegłem 9,6km. Już nie miałem ochoty dociągnąć do dyszki – i tak byłem zmęczony. Dzień zaczyna się dość upalnie, więc nie było zbyt lekko.
Dla odmiany pobiegłem dziś w starych butach – adidasach. A to dlatego, że ciągle ostatnio pobolewa mnie prawe pasmo. Pomyślałem, że chyba czas na nowe buty. Jak to sprawdzić? No właśnie przestać w nich biegać. Adidasy też już nie młode, ale wygląda na to, że rzeczywiście czeka mnie zakup nowych butów do biegania. Ech… znowu wydatki…
Ledwo zdążyłem się wykąpać i pośniadać (jak to mawiała moja prababcia) żona wymyśliła, że potrzebuje pilnie truskawek. Więc oczywiści szybko nogi w rolki i jeszcze ok. 2km na roleleczkach – dobre truskawki nie wszędzie można przecież dostać :))
Za chwilę drałuję na jakiś piknik dla dzieci – polecą kolejne kilometry (bo to nie jest zbyt blisko).
Dziś więc nadrabiam zaległości poprzedniego tygodnia. :)))
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |