|
| boryna Marek
Ostatnio zalogowany 2018-07-05,16:46
|
|
| Przeczytano: 265/1845381 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
Zachwycające Zielone Sudety | Autor: Marek Pietrowicz | Data : 2015-10-07 | Bieg ten odbył się w dniu 26 września na dystansie 44 km w rejonie Sudetów Wałbrzyskich. Start i meta były położone na mieroszowskim stadionie miejskim. Wyzwanie tej trasie rzuciło łącznie ze mną 72 zawodników. Osób przypadkowych na linii startu praktycznie nie było.
O godzinie 10.00 kolumna biegaczy, jak to w górskich biegach bywa, spokojnie ruszyła i powoli wydłużała się na pierwszych dwóch, dość płaskich i perspektywicznych kilometrach. W chwili, gdy skończyły się uprawne łąki i polany leśne zaczęły się oczekiwane przez wszystkich górki. Trasa tego biegu była wręcz idealna do górskiego harcowania. Długie podejścia i również długie zbiegi, czasami nawet kilometrowe. Podłoże na sporych odcinkach trasy było kamieniste i pełne wypłukanych przez deszcze korzeni. Trzeba było uważać, jak i gdzie stawia się stopę. Stary las, który pokonywaliśmy był chyba jeszcze bardziej dziki niż bieszczadzki. Widoki również przepiękne, aż chwilami dech zapierało. Na domiar wszystkiego pogoda była wręcz idealna do biegania. Chłodno, prawie bezwietrznie, a przed słońcem, którego tego dnia było wprawdzie niewiele, osłaniały nas wysokie drzewa. Również niewiele bo łącznie tylko około 2 km trasa wiodła asfaltową drogą. Na całej trasie poza obsługą biegu spotkałem może 10 osób, w tym 2 rowerzystów UMTB. 32 km trasy to dobre miejsce na dłuższy odpoczynek - fajnie schronisko Andrzejówka. Można tam było odpocząć przy dobrym czeskim lanym z beczki piwku, co też uczyniłem. Mniam mniam. Naprawę warto, gdyż potem trzeba było sprostać najtrudniejszemu podejściu trasy – szczyt Waligóra.
To było naprawdę coś. Nachylenie zbocza, w mojej ocenie około 60 stopni i 200 metrów różnicy terenu do pokonania na stopnicach powstałych z wypłukanych korzeni drzew porastających to zbocze. Czasami jeden krok wymagał pokonania wysokości prawie metra. Po pokonaniu podejścia i długim zbiegu, na 37 km, w ostatnim punkcie żywieniowym, uraczyłem się dwoma najsmaczniejszymi w moim życiu sznekami z glancem (dla niewtajemniczonych w gwarze wielkopolskiej drożdżówkami), w tym jedną słodką jak jabłuszko. Oj warto było dla nich zgrzeszyć, choć zwykle nie wciągam takich cudeniek. Potem tylko parę podejść, zbiegów, i znowu to samo nie wiem ile razy, a następnie ostanie 2 km dość płaskiej trasy, którą rozpoczęliśmy zmagania i w końcu meta.
W rywalizacji open i kilku innych wygrał Filip Szuszkiewicz, Mieroszowianin, łamiąc czas 4 godzin. Kolejny zawodnik uzyskał bardzo dobry wynik, choć o 16 minut słabszy. Podczas wręczania medali czuć było szczerą i pozytywną dumę oficjeli i zgromadzonej publiczności - w końcu wygrał „ich chłopak”. Jako, że bieg towarzyszył lokalnym dożynkom, stadion był wypełniony kilkusetosobową publiką, tak więc wszyscy finiszujący i honorowani mogli liczyć na zainteresowanie. Zwycięzca biegu w swojej wypowiedzi skierowanej do wszystkich zgromadzonych, pięknie podkreślił amatorską ideę rywalizacji. Spytany o motywację, dla bądź co bądź ogromnego wysiłku, odpowiedział, iż „ Spieszył się na obiad”. Dla mnie cool. Ciekawa była też odpowiedź najstarszego uczestnika biegu. Pan Jan Pisulski zdobył samotnie pierwsze miejsce w kategorii 70+, gdyż był jedynym uczestnikiem w tym przedziale wiekowym. Najlepszym jego zdaniem odcinkiem trasy było podejście na szczyt Waligóra. Z tym Panem mijałem się zresztą kilka razy w drugim etapie trasy. Chylę czoła, bez dwóch zdań, za formę sportową i podejście do życia.
Chciałbym też przekazać podziękowanie dla organizatorów. Wszystko przygotowali bardzo profesjonalnie, a przy okazji bardzo swojsko i klimatycznie. Dziewczyny z obsługi przyjęły wszystkich bardzo ciepło i serdecznie, a tych dziesięciu, którzy nocowali na sali gimnastycznej przywitały „chlebem i solą” oraz rozgrzewającym napitkiem. Serwowany po biegu posiłek był prawdziwym daniem obiadowym. Szkolna kuchnia zdała egzamin na 5+. Było prawie jak u mamy. Za rok też jadę i wezmę ze sobą jeszcze dodatkowo kilku kumpli. Musowo. |
| | Autor: kiził, 2015-10-07, 17:06 napisał/-a: "Osób przypadkowych na linii startu praktycznie nie było."
"32 km trasy to dobre miejsce na dłuższy odpoczynek - fajnie schronisko Andrzejówka. Można tam było odpocząć przy dobrym czeskim lanym z beczki piwku, co też uczyniłem. Mniam mniam. Naprawę warto, gdyż potem trzeba było sprostać najtrudniejszemu podejściu trasy – szczyt Waligóra."
Widzę tu pewną sprzeczność. Ciekaw jestem czy tylko ja?
| | | Autor: jak74, 2015-10-08, 09:48 napisał/-a: Jaka sprzeczność??? Nie przesadzaj Kolego.
Znam Marka kilka lat i chylę czoła przed jego dokonaniami biegowymi... Brawa dla Marka za umiejętność połączenia pasji do biegania, wytrwałości w treningach i umiejętności czerpania radości z tego co robi. Do tego wiele energii wkłada w "krzewienie biegania" ludowi :-)
Wracając do tekstu - dobrze, że pokazuje on podejście do biegu człowieka, który chce i umie czerpać wiele energii i radości z tego wydarzenia... Chyba nie chodzi o to, żeby "nabijać kilometry".
Marek - dobry tekst! Tak trzymaj!
| | | Autor: kiził, 2015-10-08, 16:20 napisał/-a: Wydawało mi się, że to relacja z zawodów sportowych ale pewnie coś pomyliłem ;-) | |
|
| |
|