Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

GrandF
Panfil Łukasz
LKS Maraton Turek

Ostatnio zalogowany
2024-10-17,17:31
Przeczytano: 656/1944333 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:9/2

Twoja ocena:brak


Poza olimpijską burtą
Autor: Łukasz Panfil
Data : 2015-04-03

Trwa międzynarodowa dyskusja na temat uszczuplenia programu Igrzysk Olimpijskich o kilka konkurencji lekkoatletycznych. Pożądana w obecnych czasach szybkość działania, maksymalna kompresja informacji w jak najkrótszym czasie antenowym wypacza sens niektórych wydarzeń. O ile likwidację niezliczonej ilości falstartów można było zrozumieć i przyczyniła się faktycznie do zwiększenia komfortu oglądalności, o tyle np. plany uszczuplenia prób i kolejek są zamachem na to czego lekkoatletom udało się dokonać wcześniej.

Przymierzano się do okrojenia konkurencji technicznych do 4 kolejek w rzutach i skokach długich oraz dwóch w skokach wysokich. Nie mielibyśmy dziś np. fenomenalnego 8.95 Mike’a Powella w skoku w dal (piąta kolejka), halowego rekordu Europy Sebastiana Bayera 8.71 (szósta), czy halowego rekordu świata w trójskoku kobiet Tatiany Lebiedewej 15.36 (szósta). Na polskiej, złotej karcie Królowej Sportu zabrakłoby mistrzów świata – Zdzisława Hoffmanna, Edwarda Sarula, a Szymon Ziółkowski miałby na koncie o jeden tytuł mniej. Ten pierwszy swoje dwa najdłuższe skoki, decydujące o złotym medalu oddał w piątej i szóstej próbie. Sarul na pozycję lidera wysunął się w ostatniej kolejce, Ziółkowski w przedostatniej.


Mistrz olimpijski w chodzie na 20km z Sydney - Robert Korzeniowski



O ile powyższa krzywda skracająca o kilkadziesiąt procent szanse na uzyskiwanie doskonałych rezultatów wymagałaby najwyżej lub aż - nieco innego podejścia zawodnika do konkursu, o tyle zupełne usunięcie konkurencji jest początkiem drogi do absolutnej detronizacji Królowej Sportu. Plan odarcia Lekkiej Atletyki obejmuje aż pięć konkurencji – trójskoku, pchnięcia kulą, biegów na 200 i 10000m oraz chodu na 20km. Zdecydowanie najsłabiej broni się ta ostatnia konkurencja. Chód sportowy wypierany jest stopniowo z kolejnych imprez międzynarodowych. Po Halowych Mistrzostwach Świata w Torono ’93 roku kiedy ze srebrnym medalem „wychodzonym” na dystansie pięciu tysięcy metrów wrócił Robert Korzeniowski, konkurencję wycofano z hal świata i Europy.

Nowością w europejskim kalendarzu imprez stały się Mistrzostwa Starego Kontynentu rozgrywane w latach olimpijskich. Impreza z jednej strony jest bardzo problematyczna. Raz ze względu na omijanie jej przez wielu czołowych zawodników zbrojących się do Igrzysk Olimpijskich. Dwa z tytułu konieczności utrzymania wysokiej dyspozycji na przestrzeni długiego okresu pomiędzy europejskim czempionatem, a igrzyskami, u tych którzy chcą wziąć udział w obydwu imprezach. Kariery zawodnicze nie trwają wiecznie, zatem plusem dwuletniego cyku ME jest zwiększenie szansy zawodnika na walkę o medal. Tej możliwości nie mają jednak chodziarze. Chód sportowy został zupełnie usunięty z programu „olimpijskich” Mistrzostw Europy.

Chodziarska „dwudziestka” jest najmłodszą konkurencją z puli tych zagrożonych (na IO od 1956 roku) co również nie wpływa korzystnie na decyzję o pozostawieniu jej w programie. Ten argument nie dotyczy pozostałych, które goszczą na olimpijskich arenach przynajmniej od stu lat. Nie bez znaczenia jest również fakt, że już raz jedna z chodziarskich konkurencji została wyrzucona z programu Igrzysk. Bernd Kanneberg, Mistrz Olimpijski z Monachium w chodzie na 50km nie miał możliwości obrony tytułu 4 lata później w Montrealu. Wystartował tam na 20km i nie ukończył rywalizacji. Nawet nie został zdjęty przez sędziów. Zrezygnował sam.

Chód sportowy jest kontrowersyjny z kilku względów. Błędnie uważa się, że jest jedyną konkurencją, której technika wystawiona jest na surowe oko sędziego. Ta sama sytuacja może również dotyczyć np. pchnięcia kulą, gdzie zawodnik zamiast pchać zwyczajnie rzuca. Problem chodu polega raczej na niemożności weryfikacji prawidłowości techniki na przestrzeni całego dystansu. Poza tym lekka atletyka jest z założenia dyscypliną sportu opartą na naturalnych formach ruchu takich jak skok, bieg czy rzut. Chód sportowy nie do końca przystaje do tej klasyfikacji. Z drugiej strony, aby zdecydowanie odróżnić go od biegu należało wprowadzić pewne reguły.

Mimo wytoczenia kilku potężnych dział prowadzących do kompletnego unicestwienia chodu w wydaniu sportowym, będę bronił tej konkurencji rękoma i nogami. Dlaczego? Dlatego, że historia chodu, zwłaszcza zagrożonej 20-tki sięga stu lat istnienia i sześćdziesięciu w olimpijskim formacie. Dlatego, że istnieją ogromne tradycje, tomy publikacji, szczegółowe analizy techniki, rzesze wybitnych trenerów i całe zastępy zawodników z ciążącym widmem już nie tylko olimpijskiego „sieroctwa”, ale zupełnego zepchnięcia na sportowy margines. I po trzecie – bronię chodu sportowego ze względu na Roberta Korzeniowskiego. Jakkolwiek postrzegany na płaszczyźnie pozasportowej, Korzeniowski jest najwybitniejszym przedstawicielem tej konkurencji w historii. Odholowanie chodu na bocznicę dyskredytuje w pewien sposób kawałek historii sportu Polskiego, bo dotyczy konkurencji, w której właśnie Polska wydała najlepszego z najlepszych.


Mistrz olimpijski w biegu na 10000m z Los Angeles "36 - Janusz Kusociński



Wyrzucanie poza lekkoatletyczny nawias niektórych konkurencji prowadzi do zupełnego wypaczenia tej dyscypliny sportu. Bo lekka atletyka jest właśnie dyscypliną. Jedną. Niepodzielną. Jak będziemy traktować zawodników, których konkurencję wydziedziczono z olimpijskiej rodziny? Cóż będą zawierały treści encyklopedyczne przedstawiające skrócone życiorysy sportowców, po degradacji profesji, w której się specjalizują: „lekkoatleta nieolimpijski”. Rośnie nam nowe, wspaniałe pokolenie poddanych Królowej Sportu. Największą, wschodzącą gwiazdą jest kulomiot Konrad Bukowiecki. Czy będzie miał tą samą motywację do uprawiania sportu jeżeli okaże się, że po igrzyskach w Rio pchnięcie kulą zostanie skreślone z programu kolejnych, olimpijskich zmagań? Czy po tych drastycznych zmianach to samo miejsce w historii sportu polskiego będą mieli dwukrotni mistrzowie olimpijscy Józef Szmidt i Tomasz Majewski? Dla mojego pokolenia, być może jeszcze moich dzieci, na pewno tak. Ale z biegiem czasu nieolimpijski status przedstawicieli pięciu zagrożonych konkurencji może wpłynąć na postrzeganie ich najwybitniejszych przedstawicieli.

„Aby lekkoatletyka mogła się rozwijać harmonijnie, musi stanowić monolit organizacyjny i szkoleniowy, którego wszystkie tryby pracują dla wspólnej sprawy i według ściśle ustalonego programu, chociaż wykonują różne zadania”.

Jak po podziale lekkiej atletyki na olimpijską i zdegradowaną będzie brzmiał powyższy cytat zamieszczony 40 lat temu w czasopiśmie „Lekkoatletyka”? Jak osiągnąć szkoleniową i organizacyjną jedność jeżeli cel będzie zupełnie różny dla obydwu grup. Mało tego, rozłam następuje nie tylko w całościowym pojmowaniu dyscypliny, ale w obrębie każdego z bloków. Spowoduje to konieczność przebudowy systemu, określenia różnych celów dla rozwijających się dotychczas równolegle konkurencji. Szkoleniowy okręt obierał do tej pory zawsze ten sam kurs, podcięcie niektórych żagli może spowodować niespotykane do tej pory skutki. Kalendarz startów w latach olimpijskich jest zawsze podporządkowany tej najważniejszej imprezie. Przykładowo – Igrzyska Olimpijskie w Sydney spowodowały zamieszanie ze względu na wrześniowy termin rozgrywania. W związku z tym szereg imprez musiało zmienić swój naturalny termin rozgrywania. Drugi rzut ligi odbył się jeszcze w lipcu, a Mistrzostwa Polski Seniorów pod koniec pierwszego tygodnia sierpnia. Zindywidualizowanie kalendarza pod najważniejszą imprezę czterolecia było sprawą oczywistą. Po „rozłamie” wewnątrz dworu Królowej Sportu zmienią się priorytety dla jednych i drugich.

Jedna z pięciu wymienionych konkurencji ma dostać wyrok łagodniejszy. Dziesięć tysięcy metrów rozgrywane na dwudziestu pięciu stadionowych okrążeniach ma zmienić formułę na pozastadionową. Dlaczego? Bo nieatrakcyjna, bo dłużyzna, bo schemat standardowy od kilku igrzysk z rzędu, bo w czołówce wyłącznie zawodnicy afrykańscy. Kibice, nawet Ci najwierniejsi są już znudzeni oglądaniem finału dychy, który niemal na każdej imprezie mistrzowskiej prowadzony jest według tego samego schematu: przez 85% dystansu zawodnicy „truchtają” po ty by zabić się wzajemnie tempem na ostatnim tysiącu czy też tysiącu pięciuset metrach. Mizernego wyniku nie zrekompensuje nawet ostatni kilometr w 2:22.


Dwukrotny Mistrz Olimpijski w pchnięciu kulą - Tomasz Majewski



Najprostszą metodą w niemal każdej dziedzinie życia jest pozbycie się problemu, czyli w tym przypadku wykluczenia 10000m z areny IO. Rozwiązanie go wymaga zręczności i rodzi szereg innych kłopotów jednak w rezultacie może przynieść więcej korzyści. Jeżeli igrzyska komercjalizuje się już do granic możliwości, najprościej byłoby ustanowić premie za wynik. Siła pieniądza jest w stanie zmusić do wzniesienia się na nadzwyczajny poziom nie tylko w sporcie. Tak jak było to w przypadku hydry lernejskiej na miejscu wyeliminowania jednego problemu pojawiają się kolejne. Premie za wynik byłyby precedensem. Posunięcie stosowane w jednej konkurencji zgłosi akces pozostałych, a za nimi pójdą kolejne dyscypliny, których cechą charakterystyczną jest wymierność. W grę znów wchodzą pieniądze.

Poza tym taki system premiowania kłóci się z olimpijską ideą rywalizacji, samej w sobie, wolnej od usztywniania gorsetem wynikowego reżimu. Z drugiej strony żonglerka przesłaniem, które niosą olimpijskie wartości z biegiem czasu zupełnie wypaczyła ich pierwotny sens. Łamanie wytycznych olimpijskiego kodeksu stało się tak oczywiste, że właściwie tylko formuła rozgrywania została od dziesiątków lat w miarę niezmienna.

Zatem czy wyprowadzać dychę na ulicę? Po pierwsze kontrowersyjnym jest tutaj przykładanie tej samej miary do obydwu „dych”. Wyrzucając dziesięć tysięcy metrów ze stadionu otrzymujemy inną konkurencję – 10km. Dystans (prawie) się zgadza. Cała reszta nie. Sprawy tak oczywiste jak nawierzchnia, warunki atmosferyczne, arena rozgrywania składają się na zupełnie inny produkt. W przypadku wprowadzenia do programu olimpijskiego siatkówki plażowej kibic otrzymał zupełnie nowy twór. Piłka siatkowa na piachu zdała egzamin oglądalności, atrakcyjności i poziomu towarzyszących emocji.

A co z lekkoatletyczną dychą? Już nie będzie w centrum, w miejscu gdzie kilkadziesiąt tysięcy kibiców przez około pół godziny skupia się wyłącznie na śledzeniu poczynań uczestników biegu. Jak to się przyjęło w ostatnich latach mówić – biegu na 25 nudnych okrążeń. Czy zawsze tak było? Wystarczy przypomnieć sobie biegi Virena po złoto, zwycięstwo Millsa w Tokio, czy pojedynek Tergata z Gebrselassie żeby dojść do wniosku, że dycha na stadionie może być naprawdę pasjonująca.

Poza tym zrobienie z dychy konkurencji „non stadia” może spowodować jeszcze większe obniżenie poziomu wyników. Czysta statystyka przeważa na korzyść dychy stadionowej. I wcale nie dlatego, że 10000m rozgrywane jest od ponad stu, a 10km w zasadzie od 40 lat. W momencie kiedy obydwie konkurencje zaczęły funkcjonować obok siebie, poziom początkowo nieznacznie, a później wyraźnie przeważał na korzyść dziesięciu kilometrów rozgrywanych na bieżni.

Średnia najlepszych 10 wyników na świecie w sezonach:



Zjawisko wciąż wyższej wartości wyników na stadionie jest w czasach dzisiejszych dość zaskakujące z kilku powodów:

- zdecydowanego uszczuplenia programu mitingów zagranicznych o 10000m w ostatnich latach
- zdecydowanego wzrostu popularności biegów ulicznych na świecie
- wytworzenie się nowej grupy zawodników, specjalizującej się wyłącznie w biegach ulicznych

Zwłaszcza treść ostatniego podpunktu, której występowanie na szeroką skalę obserwujemy dopiero od dekady, powinna być siłą napędową konkurencji rozgrywanych na ulicy. Zastępy zawodników z Kenii i Etiopii masowo pojawiają się na trasach najbardziej prestiżowych imprez świata. Ich sportowe narodziny zaczynają występować już bez żadnego klucza i reguły. Pojawiają się juniorzy, uzyskujący po 3-letnim treningu wyniki na poziomie 2:05 w maratonie, albo przypadkowi, znacznie już starsi biegacze, którzy porzucili uprawianie roli na rzecz sportu przez duże „S” (czyt. Dennis Kimetto). Bywa i tak, że do rangi super gwiazdy urastają pace-makerzy, którzy oprócz wywiązania się ze swojej roli tempo – twórców pobiegli do samej mety, wygrywając imprezę z tymi, którym mieli tylko służyć. Skala „produkcji” doskonałych zawodników przybrała zupełnie niespodziewane rozmiary. Wydawać się może, że pojawianie się wyników na ulicy poniżej 27 minut powinno być codziennością, a jednak do dnia dzisiejszego sztuka „rozbicia” tej bariery udała się zaledwie jednemu zawodnikowi. W 2011 roku aż 16 zawodników zeszło poniżej 27:00.00 w biegu na 10000m. Szesnasty wynik w ulicznym biegu na 10km był gorszy o blisko minutę od tego uzyskanego na bieżni stadionu (26:59 do 27:56).


Dwukrotny Mistrz Olimpijski w trójskoku - Józef Szmidt



Za wyższą wartością rezultatów uzyskiwanych na bieżni przemawiają oczywiście niemal „laboratoryjne” warunki ich uzyskiwania w stosunku do czynników, z którymi zmaga się zawodnik na trasie asfaltowej. Lepsza kontrola międzyczasów, większe skupienie na biegu jako czynności samej w sobie czy oddająca więcej energii nawierzchnia tartanowa. Mimo iż rozpatrujemy ten sam dystans, mówimy cały czas o dwóch innych konkurencjach. Jakkolwiek, by jednak nie spojrzeć jest to wciąż dziesięć kilometrów i siłą rzeczy nie da uniknąć się porównań. I jeżeli już ktoś kiedyś przebiegł tą dychę w 26:17, to wynik 27 sekund słabszy nie zrobi wrażenia mimo iż zdajemy sobie sprawę, z innych okoliczności uzyskiwania.

Istnieje również obawa, że wyciągnięcie dychy na ulicę przyczyni się w pewien sposób do spadku atrakcyjności i obniżenia prestiżu innej konkurencji w wydaniu olimpijskim – maratonu. Bieg maratoński swoją wyjątkowość oprócz nadzwyczajnej objętości kilometrów, zawdzięcza rozgrywaniu na ulicach miasta. Czy będzie nadal wielkim świętem, mając obok czterokrotnie krótszą towarzyszkę?

Zapewne wszelkie zmiany w olimpijskim rozkładzie jazdy poprzedzone są szczegółową analizą wskaźników oglądalności i szeregu czynników składających się na atrakcyjność produktu. Jeżeli mówi się o poważnych przymiarkach do usunięcia z programu imprezy zapasów – absolutnego symbolu olimpizmu to czas zdać sobie sprawę z brutalnej prawdy. Igrzyska olimpijskie to uroczystość, którą widzimy przez pryzmat wyłącznie własnego wyobrażenia, które niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. To nie tak, że wartości niesione przez ruch olimpijski uległy deaktualizacji. To człowiek podważył jedno z najwspanialszych w historii ludzkości własnych dzieł.



Komentarze czytelników - 14podyskutuj o tym 
 

Admin

Autor: Admin, 2015-04-04, 20:45 napisał/-a:
Wyobraź sobie taką scenę: nad jeziorem grupa wędkarzy rozmawia: "A wiecie że urwa na biegi jakieś to miasto daje kilkanaście tysięcy i jeszcze drogę blokują, a zarybić jeziora to nie ma za co!"

Każdy dzięcioł swój dzióbek chwali czy jakoś tak :-)

 

Truskawa

Autor: Truskawa, 2015-04-04, 21:24 napisał/-a:
A ja lubię słowo MASAKRA i naszych znajomych francuzów to bardzo rozsmiesza. :)

 

Miro

Autor: Miro, 2015-04-05, 09:11 napisał/-a:
"Każda sroczka swój ogonek chwali"

 

henry

Autor: henry, 2015-04-05, 10:47 napisał/-a:
A ja pamiętam jak ciągle dokładano konkurencji: 400 płotki , 2000 m przeszkody , tyczka , młot itp wszystkie konkurencje kobiece a dodatkowo biegi długie kobiet. .

 

emka64

Autor: emka64, 2015-04-05, 15:43 napisał/-a:
Admin to znany prześmiewca ptasich przysłów , ostatnio mu ćwierkały jaskółki .

 

emka64

Autor: emka64, 2015-04-05, 15:48 napisał/-a:
Eee tam , Francuzi nawet nie wiedzą, co zobaczy "sacreble" ;)

 

Truskawa

Autor: Truskawa, 2015-04-06, 20:05 napisał/-a:
A bo im się to ciągle myli ze scrabblami. :)

 

Mirek Wira

Autor: Mirek Wira, 2015-04-07, 14:09 napisał/-a:
Nie tak dawno padła propozycja wykluczenia zapasów z programu igrzysk. Nie pamiętam czy zapasów w ogóle, czy tylko klasycznych - konkurencji antycznej. Tak więc komitet olimpijski już nie pierwszy raz myśli rewolucyjnie.
A tak poza tym, fajne by było jak by federacje wysyłały na igrzyska ekipy, a na miejscu by losowano kto w jakiej konkurencji wystąpi. To by było widowisko

 

Admin

Autor: Admin, 2015-04-07, 15:31 napisał/-a:
I jeszcze żeby conajmniej połowa uczestników igrzysk była znanymi celebrytami i śpiewała podczas konkurencji!

 

snipster

Autor: snipster, 2015-04-07, 16:06 napisał/-a:
albo skakała do wody na dechę

a tak to tylko rwą sobie włosy z głowy na tych "olimpiadach", niektórzy się koksują, beczą jak przegrają, robią selfie na rozpoczęciu i zakończeniu przy Królowej, no i w ogóle

cytując klasyka "Ale, że Dudka na Mundial nie wzięli..." ;)

 



















 Ostatnio zalogowani
Arti
01:19
orfeusz1
01:04
stanlej
00:55
Lektor443
00:49
cierpliwy
00:41
fit_ania
00:03
gpnowak
00:00
szyper
23:51
GriszaW70
23:43
mariachi25
22:48
Zedwa
22:41
LukaszL79
22:24
Wojciech
22:18
edgar24
21:46
uro69
21:44
GRZE¦9
21:44
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |