|
| GrandF Panfil Łukasz LKS Maraton Turek
Ostatnio zalogowany 2024-10-17,17:31
|
|
| Przeczytano: 929/2124999 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
Spotkałem ciekawego człowieka cz.1 | Autor: Łukasz Panfil | Data : 2015-03-18 | W 1997 roku kupiłem sobie pierwsze w życiu, przeciwsłoneczne okulary do biegania. Rzecz zdawałoby się zupełnie nienadzwyczajna, ale nie wtedy. Nie 18 lat temu. Bieganie było elitarne i bardzo niedostępne na wielu płaszczyznach, między innymi na tej sprzętowej.
Dziś właściwie niemożliwym jest wyróżnienie się strojem startowym, butami, czy jakimkolwiek innym gadżetem zewnętrznym. Dwie dekady temu wystarczyło wdziać markową odzież jednej z czołowych firm i z powodzeniem można było siać postrach wśród rywali. Wówczas założenie takich okularów podnosiło zawodniczą wartość. „Wyglądasz jakbyś biegał trójkę w osiem minut” – usłyszałem od klubowego kolegi. Biegałem dziewięć minut i piętnaście sekund.
Jako, że okulary nabyłem w Szklarskiej Porębie, tamże przyszło mi je testować. W mekce biegaczy. Najlepszych. Znanych mi tylko z corocznych prac zbiorczych Komisji Statystycznej PZLA. Bartoszak, Zakrzewski, Bebło, Rostkowski i wielu, wielu innych fantastycznych zawodników. Zgrupowanie mijało, okulary oprócz pozornego odejmowania sekund z moich faktycznych rekordów życiowych spełniały swoją funkcję – chroniły przed słońcem i bardzo dobrze trzymały się nosa. No i któregoś, lipcowego, słonecznego dnia podszedł do mnie jeden z ówczesnych herosów bieżni i przeprowadził ze mną krótką acz pouczającą rozmowę:
- chłopczyku co ty biegasz?
- 3000 i 1500m... - odpowiedziałem zmieszany.
- a w ile?
- 9:15 i 4:20…
- a wiesz jaka jest instrukcja obsługi na takie okulary?
-nieee...
- 1:46 na 800m i 3:38 na 1500m. zakładaj je dopiero wtedy, jak tyle będziesz biegał.
Nadczłowiek powiedział to bardzo łagodnie, ale miałem wrażenie, że co najmniej do pasa zapadłem się w murawę stadionu. Okularów nie zdjąłem. Biegałem w nich dalej. Miesiąc później na kolejnym zgrupowaniu również w Szklarskiej, opowiedziałem tą historię mojemu Tacie. Zaśmiał się mówiąc – „no to niewielu w Polsce może takie okulary zakładać…”, zatrzymał się na chwilę po czym dyskretnie powiedział – „ale on może”. Kilkadziesiąt metrów ode mnie spacerował człowiek, który niekoniecznie wyróżniał się spośród tłumu, ale rozpatrując tłum w kategoriach średniodystansowców, wyróżniał się bardzo. Zdecydowanie niebiegową sylwetką. A jednak… 1:45.4 na 800m dwadzieścia lat wcześniej.
Nie wierzyłem. Mijałem tego pana wielokrotnie i nie wpadłbym na to, że kiedykolwiek miał coś wspólnego z ruchem. Po raz pierwszy w moim krótkim życiu poczułem się źle, że oceniłem kogoś po wyglądzie zewnętrznym. Przerażające, że szacunek dla kogoś można zyskać dopiero będąc w posiadaniu informacji na temat drugiego człowieka.
Mniej więcej w tym samym roku podczas jednego z niewielu biegów ulicznych w Polsce doszło do incydentu. W uformowanej grupie prowadzącej znalazł się zawodnik, który... człapał. Klepał butami o asfalt tak głośno, że wywołało to irytację jednego z liderów. Ten, zdenerwowany rzucił krótką uwagę w kierunku „człapaka” – „kolego, amatorzy to biegają tam, z tyłu”. Klepiący nie przejął się szczególnie uszczypliwością, bijąc wściekle asfalt do samej mety, ramię w ramię ze ścisłą czołówką. Nie wiem jak sytuacja rozstrzygnęła się na finiszu, ale kilka miesięcy później podczas mistrzostw Polski „amator” wyklepał 10000m na tartanie bydgoskiej „Zawiszy” w 29:18…
Kilka lat później zamieszkałem na wrocławskich Karłowicach. Było to dla mnie 7 bardzo dobrych sezonów sportowych. Wszystko kręciło się wokół sportu. Dom, stadion olimpijski, dom, stadion olimpijski – i tak w kółko. Mimo rosnącego „boomu” na bieganie, mieszkańcy mojego bloku traktowali mnie raczej jako pewnego rodzaju ciekawostkę. Jeden tylko, sąsiad z czwartego piętra przejawiał aktywność – wychodził biegać i jeździł rowerem. Nietrudno było zauważyć, że jest to człowiek o wysokim statusie materialnym. Kila razy zdarzyło nam się zamienić słowo. Artur. Na oko mniej więcej 15 lat starszy ode mnie. Niezwykle sympatyczny i kulturalny człowiek. Wiedzę na temat sportu miał dużą, tym bardziej krótka wymiana zdań gdzieś w „przelocie” była zawsze interesująca. Nigdy jednak nie udało nam się porozmawiać dłużej.
Zadomowiony w okolicy, przyzwyczaiłem się do mijanych codziennie twarzy. W sklepie, w parku, na przystanku. Człowiek zaczynał kojarzyć stałych mieszkańców blokowiska. Co pewien czas, dość nieregularnie zdarzało mi się natknąć na zwracającego uwagę wyglądem, starszego pana. Miał bardzo charakterystyczną twarz. Poza tym wyglądał niezwykle krucho – był wątły i niski, zdawało się, że większy podmuch wiatru będzie w stanie go przewrócić. Miał nieco zniekształcony nos. Nie było to drastyczne odstępstwo od normy, jednak wyglądał inaczej. Ubierał się raczej skromnie. Ta zewnętrzna całość zupełnie mimowolnie zaszufladkowała go w moim mózgu jako człowieka biednego, niedożywionego, raczej pokrzywdzonego przez los. Kilka razy zdarzyło nam się stać wspólnie w sklepowej kolejce.
W rozmowie z ludźmi był bardzo energiczny. Jego zachowanie nijak miało się do tych nikłych cech zewnętrznych. Dość zastanawiający był stosunek okolicznych mieszkańców do jego osoby. Lokalna społeczność darzyła „kruchego” ogromnym szacunkiem. Nie słyszałem treści rozmów, ale wyraźnie dało się odczuć, że człowiek ten nie jest traktowany obojętnie. Dlaczego miałem wrażenie, że jest to dziwne? Bo stereotyp osoby wyglądającej na pochodzącą z pogranicza ubóstwa jest bardzo przykry w odbiorze społecznym.
Któregoś razu wychodząc na trening spotkałem na klatce schodowej Artura. Szedł po schodach razem z panem „kruchym”. Moja pierwsza, zupełnie mimowolna myśl brzmiała – „pewnie mu pomaga, może idzie go nakarmić”. Wydawali mi się razem jak połączenie dwóch zupełnie odległych od siebie światów. Pomijając nasuwające się sugestie materialne – Artur wysoki, potężny facet i ten mały wątły człowieczek… Po tej sytuacji starszego pana już nie widywałem. Właściwie zapomniałem o jego istnieniu. Z Arturem, jak to z sąsiadem – mijałem się czasami, wymienialiśmy grzeczności, na dłuższą rozmowę jakoś się nie składało.
Mniej więcej po dwóch latach Artur wpadł do sklepu sportowego, w którym pracowałem. Wtedy ucięliśmy sobie dłuższą pogawędkę. Staliśmy przy workach i akcesoriach bokserskich. Artur wspomniał, że wywodzi się z rodziny silnie związanej z tą dyscypliną sportu. Rozmowa wciągała coraz bardziej. Boksował jego tata i wujek, bliźniaczy brat ojca. Artur doszedł do momentu, w którym powiedział – „mój ojciec jest dwukrotnym wicemistrzem olimpijskim”. Okazało się, że tata mojego rozmówcy, jego imiennik zresztą, nazywa się Olech. Artur Olech. Mimo iż boks nie leży w kręgu moich sportowych zainteresowań, nazwisko było mi znane z historii olimpizmu. Byłem pod wrażeniem. Nieczęsto spotyka się osobę tak blisko związaną z medalistą igrzysk olimpijskich!
Opowiedział mi kilka anegdotek związanych z karierą ojca i jego brata bliźniaka – Zbigniewa. Bokserzy byli ponoć fizycznie nie do rozróżnienia, z tym że Artur senior był tym znacznie bardziej utytułowanym. Z różnych opracowań wynika, że był nawet wolniejszy od brata, ale lepszy technicznie i miał więcej szczęścia.
Po powrocie do domu włączyłem komputer i wpisałem od razu w Google „Artur Olech”. Jakież było moje zdziwienie kiedy wyszukiwarka wygenerowała mi zdjęcie… pana „kruchego”. Dopiero w tamtym momencie połączyłem wszystkie fakty. Po moim osiedlu przechadzał się dwukrotny wicemistrz olimpijski. Jako, że był bokserem, miał twarz naznaczoną ponad trzystoma stoczonymi walkami. Jako, że startował w kategorii muszej, ważył 51kg przy wzroście 160cm. Stąd ta nikła z pozoru fizyczność. Resztę wygenerował mój mózg… Znów oceniłem człowieka po cechach zewnętrznych nawet nie zmuszając się do poszukiwań powodu takiego, a nie innego wyglądu.
Z Arturem juniorem rozmawiałem później wielokrotnie. Martwił się o tatę, który drastycznie podupadł na zdrowiu po śmierci brata bliźniaka. Zaproponował mi kiedyś spotkanie z ojcem. Być może gdybym szybciej podjął temat poznałbym w końcu osobiście pana „kruchego”. Po kilku tygodniach ogólnopolskie media obiegła wiadomość o śmierci Artura Olecha, wybitnego boksera. Nie zdążyłem. Żałuję podwójnie – tego że nie poznałem i tego, że kilka lat wcześniej powierzchownie oceniłem człowieka. |
| | Autor: tytus :), 2015-03-18, 10:51 napisał/-a: W 1966 roku byłem na obozie harcerskim w Miliku, wówczas miedzy Milikiem a Muszyną nad samym Popradem było boisko piłkarskie, na tym boisku przynajmniej dwukrotnie mieliśmy okazję rozegrać mecze piłkarskie z bokserami Gwardii Wrocław, w składzie z braćmi Olechami. Nie muszę chyba nikomu tłumaczyć jaka to była frajda dla 13-letniego chłopaka kiwać się z v-ce mistrzem olimpijskim. Co więcej ten Wielki Olimpijczyk kazał sobie mówić po imieniu. | | | Autor: siepiet, 2015-03-18, 12:57 napisał/-a: bardzo wzruszający artykuł przeczytałem jednym tchem ,lubię takie przemyślenia ja podobnie lubię takie historie przeżywać chociaż należą one do rzadkości,pozdrawiam Autora wątku | | | Autor: impactor, 2015-03-18, 22:52 napisał/-a: Interesujący temat i zgrabnie napisane. Gratuluję | | | Autor: Mahor, 2015-03-19, 19:22 napisał/-a: Po przeczytaniu takich artykułów zawsze chętnie wracam na ten portal. | | | Autor: xyz, 2015-03-21, 23:21 napisał/-a: Dzieki za inspirujacy wywód.
Wyglad, sposób postepowania, maniery, intelekt, pozycja w grupie, też i społecznej, to infantylizm ...
Ilu takich mistrzów mija w naszej codziennosci ?
Chwała losowi, że sa wsród nas ...
A tak i przyziemnie, bez patosu ...
Jak na s spostrzegaja inni, może i utytołowani sportowcy, naukowcy, a przede wszystkim nasi bliscy ...
Pomysl, zmien postepowanie ...
Powied, napisz prezparaszam lub pokłoń sie naturalnie ...
Szanuj ludzi, a bedziesz zwyczalnie, normalny ...
Rakoczy
PS Do spotkania w 8. kwietniowym pólmaratonie w Poznaniu.
Pobiegnę na 1:58:13 .. | | | Autor: Rafał Plewiński, 2015-03-23, 07:51 napisał/-a: Piękna i wzruszająca historia. A wracają do wątku "klepacza" trzeba szanować każdego człowieka, który biegnie. Niech "zawodowcy" nie zapominają, że coraz większa liczba biegów z nagrodami pieniężnymi mogą zawdzięczać między innymi "amatorom". Dodatkowo czasy zawodowców w większości przypadków są mizerne na tle biegów światowych czy europejskich. Chociaż szanuję ich wspaniałą kondycję. Pozdrawiam. Pan Klepacz :D. | | | Autor: Henryk W., 2015-03-23, 08:21 napisał/-a: Pamiętam czasy jak Olechowie walczyli i jak im kibicowałem. Wtedy boks amatorski to była ważna dyscyplina sportowa, byli ligi bokserskie, mecze międzypaństwowe, powazne turnieje. Jeden z dawnych znanych bokserów Heniu Załęski teraz biega odnosząc sukcesy w swej kategorii wiekowej. | | | Autor: ojoolka, 2015-03-25, 10:57 napisał/-a: To prawda, że mamy tendencje do oceniania ludzi po wyglądzie, a tymczasem pozory mylą.
Bardzo ciekawy artykuł już czekam na kolejną część. | |
|
| |
|