|
| Jasiek Jan Pinkosz Zabrze
Ostatnio zalogowany 2024-05-19,12:58
|
|
| Przeczytano: 812/435569 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
Biegnąc ku wolności | Autor: Jan Pinkosz | Data : 2011-11-09 | "Nie można uczynić niewolnikiem
człowieka wolnego,
gdyż człowiek wolny
pozostaje wolny nawet w więzieniu"
Platon
O wolności wypowiedziano już wiele mądrych myśli, wyśpiewano wiele pieśni, a także napisano wiele traktatów filozoficznych, i choć wiemy o niej niemal wszystko, to wciąż nie wiemy najważniejszego – czym jest ta wolność?
Gdzie ją znaleźć? Producenci aut twierdzą, że poczucie wolności daje posiadanie własnego samochodu. Kupujemy więc takowy, by móc do woli podróżować gdzie tylko dusza zapragnie, kiedy ani się obejrzymy jak niezauważalnie zostajemy niewolnikami nowego nabytku, bo trzeba zrobić przegląd, zapłacić ubezpieczenie, albo wymienić opony. Politycy z kolei mamią nas wizjami demokracji oraz wolności obywatelskiej i gospodarczej, co w praktyce oznacza nic innego, jak właśnie uzależnienie od różnych instytucji państwowych, banków, wielkich sieci handlowych, czy dostawców usług wszelakich. Gdzie więc w tym skomercjalizowanym oraz zorientowanym na konsumpcję świecie, w którym wszystko ma swoją cenę i kręci się wokół ściśle określonych procedur, szukać swego azylu wolności...?
Może zabrzmi to nieco przewrotnie, ale jak na ironię, odpowiedź na tak postawione pytanie nasunęła mi się po przekroczeniu więziennych murów Aresztu Śledczego w Katowicach.
Inicjatorem spotkania naszej grupy biegowej z grupą osadzonych, bo teraz w nomenklaturze więziennej rzeczownik „więzień”, chyba tylko przez wzgląd na poprawność polityczną, eufemistycznie zastąpiono przymiotnikiem „osadzony”, była nasza biegająca koleżanka, która pracuje z tymi ludźmi i jest funkcjonariuszem Służby Więziennej w stopniu porucznika. Jeszcze w przeddzień wizyty w katowickim areszcie byłem pełen obaw w sens tego przedsięwzięcia, bowiem cóż dobrego może wyniknąć z zetknięcia dwóch przeciwstawnych światów – statycznego i zamkniętego w więziennych murach świata osób wyizolowanych ze społeczeństwa, z dynamicznym i otwartym na przestrzeń oraz każdego innego człowieka, światem biegaczy?
W którym punkcie styku znaleźć choćby cieniutką nić porozumienia? Przecież już samo opowiadanie o naszej pasji ludziom, którzy dysponują jedynie dwudziestometrowym spacerniakiem i możliwością kąpieli jeden raz w tygodniu, wydaje się być grubym nietaktem... tym bardziej, że przecież ci panowie nie spotykają się z nami z własnej, nieprzymuszonej woli, lecz zostaje im to odgórnie narzucone. Jak więc w tej sytuacji uniknąć wrażenia sztuczności lub nadętego patosu?
Miałem istny mętlik w głowie, jednak ciekawość wyzwania jak zwykle wzięła górę. Historia Aresztu Śledczego w Katowicach rozpoczyna się u schyłku XIX stulecia, kiedy to po utworzeniu Sądu Grodzkiego w Katowicach, na bazie wybudowanej w 1878 r. kozy miejskiej, powstało Królewskie Więzienie Pruskie. Po przyłączeniu Górnego Śląska do Polski, aż do wybuchu II wojny światowej, więzienie pozostawało pod jurysdykcją władz II Rzeczypospolitej.
Po 1939 r. rozpoczyna się najtragiczniejszy okres w dziejach tej instytucji, kiedy podczas okupacji niemieckiej wykonano tutaj 550 wyroków śmierci przez zgilotynowanie, a bezpośrednio po upadku III Rzeszy następują nie mniej krwawe, i nacechowane nie mniejszym okrucieństwem, ponure lata reżimu stalinowskiego, odciskające się na kartach historii niechlubnym piętnem represji wobec żołnierzy Armii Krajowej oraz członków innych organizacji niepodległościowych.
W późniejszych latach PRL-u również osadzano tutaj nie tylko sprawców przestępstw o charakterze kryminalnym, lecz także osoby o innych od ówcześnie obowiązujących poglądach politycznych. Od 1996 r. więzienie nosi obecną nazwę, i jest jednostką organizacyjną Służby Więziennej, zobowiązaną zarządzeniem Ministra Sprawiedliwości do praworządnego i humanitarnego wykonywania wyroków tymczasowego aresztowania oraz kar pozbawienia wolności.
Emanujące prostotą zabudowy trzy podstawowe budynki penitencjarne usytuowane są na planie litery „Y”. W oddzielnym, trzykondygnacyjnym budynku znajdują się pomieszczenia dla osadzonych kobiet oraz osób stwarzających szczególne zagrożenie dla bezpieczeństwa zakładu. Więzienny kompleks architektoniczny uzupełniają jeszcze budynki pomocnicze, z pomieszczeniami biurowymi, kuchnią, pralnią i warsztatami, a całość okala wysoki mur zewnętrzny.
Nikt z nas nigdy wcześniej nie był w takim miejscu, a cała nasza wiedza o miejscach odbywania kary więzienia ograniczała się do wiedzy książkowo-filmowej, więc przekroczenie progu jednoosobowej celi z zakratowanym oknem, ograniczającym pole widzenia do fragmentu więziennego muru oraz skrawka gołego nieba, wyposażonej jedynie w metalową pryczę, umywalkę i kibelek w kącie, w której bez nadmiernego rozprostowywania ramion można było dotknąć dłońmi przeciwległych ścian, robiło niesamowite wrażenie.
Wąskie schody prowadzące na górną kondygnację, z odmalowanymi na żółto metalowymi poręczami, skutecznie utrudniały wyminięcie się dwóm osobom, a szczęk więziennych zamków, częstokroć dobiegający naszych uszu w trakcie zwiedzania, każdorazowo przeszywał mózg ostrym szpikulcem. Zewsząd bijąca funkcjonalna prostota i ziejąca chłodem surowość nie zachęcała do zatrzymywania się na dłużej w jednym miejscu.
Do skromnej więziennej kaplicy jedynie zerknęliśmy przez szybę w zamkniętych drzwiach, a tutejsza biblioteka z mieszczącym się w kilku regałach księgozbiorem, gdzie każdy wolumin skrupulatnie oprawiono w pakowy papier, przywołała z pamięci wczesne lata szkolne, kiedy to cała uwaga po wypożyczeniu książki, której bohaterem nie był Winnetou ani Tomek Wilmowski, skupiała się na wyskubywaniu kawałków drewna z szarego papieru okładki.
Wdzięczni naszej koleżance za możliwość zwiedzenia katowickiego aresztu, na koniec przeszliśmy do sali audiowizualnej, by stawić czoła wiszącemu niczym miecz Damoklesa, clou programu naszej wizyty, czyli spotkaniu z wstępnie wyselekcjonowaną pod kątem aktywności fizycznej grupą osadzonych, aczkolwiek bardziej zorientowaną na sporty walki, niż na biegi długodystansowe.
Usadawiając się twarzą do widowni, zajęliśmy miejsca po obu stronach ekranu. Czas oczekiwania na wypełnienie ustawionych w rzędy krzeseł niecodziennym audytorium, staraliśmy się wypełniać rozmową między sobą, co pozwalało na bieżąco rozładowywać gromadzące się w każdym z nas napięcie. Świadomi istniejących barier oraz trudności zadania, zwłaszcza gdy nikt z nas nie jest urodzonym mówcą, i występy publiczne nie są naszą mocną stroną, na dobry początek przygotowaliśmy krótki film o miłości ojca do syna, miłości czyniącej cuda, miłości pozwalającej dziecku cierpiącemu od urodzenia na porażenie mózgowe doznać radości życia, i na przekór chorobie, poczuć się jak pełnowartościowy człowiek, a wszystko zaczęło się od pięciomilowego biegu charytatywnego.
Dick Hoyt, emerytowany oficer Lotnictwa Gwardii Narodowej Stanów Zjednoczonych, oraz Rick Hoyt, absolwent Uniwersytetu Bostońskiego, bo to oni jako Team Hoyt są bohaterami filmu, od tamtego czasu ukończyli ponad tysiąc biegów, w tym kilkukrotnie maraton w Bostonie oraz zawody Ironman, podczas których Dick przepływa dystans 3,8 km, ciągnąc za sobą ponton z ważącym 60 kg synem, by następnie z tymże synem przejechać 180 km na specjalnie skonstruowanym rowerze, a na koniec, pchając przed sobą wózek z siedzącym w nim Rickiem, zmierzyć się z dystansem maratońskim.
Chyba nie ma serca zdolnego zachować obojętność wobec tej wzruszającej, a jednocześnie inspirującej historii, która nie jest jedną z wielu opowieścią o bieganiu – to żywe świadectwo pasji zrodzonej z miłości, to pełen autentyzmu dokument walki z chorobą zniewalającą ciało i umysł, to bieg po radość życia, bieg ku wolności.
Po kilku minutach, pewnie z racji miejsca dłuższych niż po drugiej stronie muru, sala z wolna zaczęła się zapełniać, a puste krzesła rychło zostały zasiedlone panami o torsach, których pozazdrościłby im niejeden zapaśnik. Spod przyciasnych T-shirtów dumnie wyzierały naprężone bicepsy, nierzadko przyozdobione wzorzystym tatuażem, wobec których nasze biegowe postury prezentowały się dość mizernie, i w razie niekorzystnego splotu zdarzeń, nawet ucieczka nie dawała żadnych szans na wyjście cało z opresji.
Ciężar powitania i przedstawienia nas kilkunastoosobowej grupie osadzonych, a także krótkiego zaprezentowania idei naszego stowarzyszenia oraz celu, dla którego tutaj przybyliśmy, wziął na siebie Jarek, i jak przystało na prezesa, udźwignął go bez zająknięcia.
Po zwięzłym wprowadzeniu, obsługująca sprzęt audiowizualny Agnieszka, zaprezentowała specjalnie przygotowany na dzisiejsze spotkanie, ciekawie zilustrowany muzycznie, wspomniany wcześniej kilkuminutowy filmik o przejmującej historii Teamu Hoyt i potędze miłości, co okazało się strzałem w dziesiątkę, gdyż nic tak nie porusza wyobraźni jak połączenie obrazu z dźwiękiem, toteż nasi panowie, zwykle w takich sytuacjach okazujący dezaprobatę, dzisiaj w skupieniu wpatrywali się w ekran.
Prezentacja filmowa zrobiła swoje, i na tak przygotowanym gruncie, już bez przeszkód, mogliśmy opowiadać o swojej biegowej pasji, która dla większości z nas stała się sposobem na życie. Mówiliśmy o powodach, dla których utworzyliśmy Stowarzyszenie „Pogoria Biega”, bez czego pewnie dalej i z równym powodzeniem kontynuowalibyśmy swoje biegowe zainteresowania, gdyż biegaczowi do pełni szczęścia wystarczy para butów i kawałek przestrzeni.
Jednak jeśli chcemy sportowym bakcylem zarażać nowych adeptów tej formy ruchu, i nie tylko samemu uczestniczyć w zawodach, lecz również organizować je dla innych, a przy tym wymieniać się doświadczeniami i wzajemnie wspierać, nieodzownym warunkiem jest nadanie tym działaniom obowiązujących form prawnych, bowiem tylko wtedy, przekonując o słuszności podejmowanych inicjatyw, możemy liczyć na przychylność naszych władz samorządowych, czy uzyskiwać wsparcie od prywatnych sponsorów.
To dzięki temu w październiku ubiegłego roku spotkał nas zaszczyt zorganizowania sztafety do Warszawy, której celem było złożenie Marszałkowi Sejmu RP pierwszej w historii polskiego parlamentaryzmu petycji spisanej językiem Braille’a, dotyczącej dofinansowania z budżetu państwa budowy innowacyjnego ośrodka dla dzieci niepełnosprawnych, który właśnie powstaje w Dąbrowie Górniczej, w czym mamy swoją małą cegiełkę.
Nie omieszkaliśmy również wspomnieć o miejscu, które nas połączyło, bo gdyby nie malownicze tereny wokół czterech zbiorników wodnych w Dąbrowie Górniczej, pewnie nasze ścieżki biegowe nigdy by się nie skrzyżowały. Dzięki uruchomieniu środków europejskich przyznanych miastu w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Śląskiego, powstało tutaj nowoczesne Centrum Sportów Letnich Pogoria z rozbudowaną infrastrukturą sportowo-rekreacyjną i zapleczem dla służb ratowniczych, a także rozległą siecią ścieżek spacerowych oraz rolkowo-rowerowych, na których bez względu na porę dnia i roku można spotkać wytrwale trenujących biegaczy, natomiast parking przy Pogorii III już tradycyjnie jest miejscem naszych coniedzielnych spotkań.
Pewną niezręcznością byłoby kierowanie zaproszeń w stronę ludzi, których obecny świat zaczyna się i kończy pod tym samym adresem, ale na przekór wszystkiemu, choćby za rok, czy za dwa lata, a nawet za dziesięć, póki starczy życia... w każdą niedzielę o godzinie dziewiątej będziemy tam, i serdecznie zapraszamy!
Chyba nasze słowa trafiały w sedno i byliśmy postrzegani z pełnym autentyzmem, bez jakichkolwiek przekłamań, gdyż atmosfera na sali zrobiła się jeszcze luźniejsza, i panowie wyraźnie się ożywili, zadając pytania dotyczące suplementów diety, oraz ochrony stawów przed przeciążeniami, czy to gromkimi brawami zachęcając do zabrania głosu najmłodszą w naszym gronie, nieco onieśmieloną Dalię.
Prawdę powiedziawszy, to ja również jestem naturalnym milczkiem, i werbalne wypowiedzi nigdy nie były moim atutem, ale ostatecznie jakoś zebrałem się w sobie i opowiedziałem zgromadzeniu o swojej drodze do zdobycia Korony Maratonów Polskich, o Biegu Rzeźnika, powszechnie uznawanym za najtrudniejszy bieg w Polsce, i co uznałem za najistotniejsze, o swoich biegowych początkach, kiedy po trzydziestu latach pracy w kopalni, oraz trudnych do zliczenia, jeszcze dłuższych latach romansu z nikotynowym nałogiem, postanowiłem zrzucić z barków balast przeszłości, zerwać krępujące kajdany złych nawyków i uzależnień, by uwolnić w sobie ducha lekkości, i rozpocząć swój bieg ku lepszemu, pełniejszemu życiu – swój bieg ku wolności.
Przeważająca większość mojego dotychczasowego żywota niestety przypadła na czasy słusznie minione, w których wolność jednostki była synonimem wolności ludu pracującego, czyli tworem na tyle abstrakcyjnym, by się nad nim zbytnio nie zastanawiać, stając o trzeciej nad ranem do kolejki przed sklepem z kartką żywnościową w portfelu. Nawet w totalitarnych systemach sprawowania władzy każdy człowiek rodzi się wolny, ale w miarę dorastania i wkraczania w dorosłość, przybywa nam łańcuchów krępujących zarówno ciało, jak i umysł, w które nierzadko sami się zakuwamy.
Nie wystarczy tęsknić za wolnością, by fizycznie doznać jej istnienia, bo jak mawiał poeta – wolność nie jest darem, ma krople potu na czole. Wolność trzeba sobie wybiegać!
Po powrocie do domu na internetowym forum odczytałem wpis Agnieszki, że swoją energią wywarliśmy niesamowity wpływ na jej podopiecznych, i nawet jeśli niektórzy wcale się nie odzywali, to naprawdę słuchali, co się rzadko zdarza...
I jeszcze, że w drodze powrotnej na oddział, kilku panów zadeklarowało chęć biegania.
Jan Pinkosz,
Zabrze, dnia 8 listopada 2011 r.
Zdjęcia: Agnieszka Nowak, Wojciech Brzoska |
| | Autor: Damek, 2011-11-16, 20:26 napisał/-a: A, tak poważnie to mają oni tam jakieś choć minimalne możliwości do biegania ? Taki spacerniak to chyba za mały ?
Bo inaczej to trochę sadystyczne z Waszej strony opowiadać im i zachwycać się bieganiem.
To już lepiej mogła ich Dalia nauczyć kilka figur i układów tanecznych ,-) | | | Autor: shadoke, 2011-11-16, 20:29 napisał/-a: Ok.40m wokół spacerniaka...to niestety jest areszt, a nie typowe wiezienie...
Najważniejsze sa marzenia.... | | | Autor: Jaszczurek, 2011-11-16, 20:33 napisał/-a: Zwycięzca mistrzostw Polski policjantów, osiągnął 33:48 na dychę... No ja nie wiem czy na aresztanckim wikcie "się da" tyle pobiec!:):):) | | | Autor: shadoke, 2011-11-16, 20:36 napisał/-a: Ale ten zwyciezca moze byc jednoczesnie tylko w jednym miejscu;)
A srednia wsrod policjantow juz nie jest pewnie tak dobra, a szkoda... | | | Autor: Damek, 2011-11-16, 20:37 napisał/-a: LINK: http://www.youtube.com/watch?v=MEy2W_-ec
Zawsze moga tak jak Arti ,-) zob. filmik w linku | | | Autor: Damek, 2011-11-16, 20:40 napisał/-a: Wikt to raz a dwa to jeszcze aresztantów kontrolują co zażywają a policjantów nie ,-)) | | | Autor: jarek1209, 2011-11-16, 20:49 napisał/-a: Ale ja na moją ulubioną Białoruś się wybieram i właśnie otrzymałem wizę :) | | | Autor: jarek1209, 2011-11-16, 20:51 napisał/-a: Oj, znam paru takich co stosują się do Twojego wniosku i biegają coraz szybciej ;) | | | Autor: jarek1209, 2011-11-16, 21:02 napisał/-a: Zaciekawił mnie szczególnie model butów Artiego ;)
Doskonały obrazek instruktażowy do artykułu :) | | | Autor: Jasiek, 2011-11-16, 23:09 napisał/-a: Otóż to... Nie było naszą intencją aby kogokolwiek pouczać jak ma żyć, ani też przekonywać o wyższości biegania nad innymi formami ludzkiej aktywności, i nie po to tam poszliśmy... Naszym celem było uzmysłowienie tym panom, na własnym przykładzie, znaczenia pasji w kształtowaniu życiowych postaw, jej siły napędowej w dążeniu do wytyczonych celów... i nie dlatego, aby na drugi dzień zaczęli biegać po spacerniaku, bo nie o to chodzi... Wystarczy rozbudzić w kimś marzenie, lub pokazać światełko w długim i ciemnym tunelu, aby zapragnął do niego dotrzeć... nieważne kiedy – ważna jest świadomość, że to światełko wciąż tam jest, i nigdy nie gaśnie. | |
|
| |
|