2008-10-07
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| BUDAPESZT MARATON (czytano: 319 razy)
od czego zacząć?
JEEEEEST!!!!! Nareszcie tego dokonałem: POKONAŁEM MARATON PONIŻEJ TRZECH GODZIN !
Mój czas brutto: 2:58:36, netto: 2:58:30, na "połówce": 1:27:24.
na starcie stanąłem w samym czubie, co widać po różnicy czasów brutto i netto. od początku chciałem mieć komfort biegu w założonym tempie. za mną ogromny tłum biegaczy, a z boku Brazylijczycy z bębnami tłukli się niemiłosiernie zagrzewając nas do walki. atmosfera przed startem niesamowita, aż mnie ciarki po ciele przechodziły. ja mocno skoncentrowany przed biegiem w którym miałem sobie przede wszystkim, ale nie tylko coś udowodnić. pogoda na starcie jak dla mnie taka sobie: chłodno, ale świeci słońce ( nie cierpię słońca na zawodach) i wieje lekko ( to była dopiero "przygrywka" wiatru). punktualnie o 10-ej ruszamy. pierwszy kilometr staram się biec spokojnie, sporo ludzi mnie wyprzedza, nie daję sie im ponieść. wychodzi coś koło 4:18. jeszcze jeden kilometr wolniej i wpadam w swój rytm: biegnę cały czas ze średnią predkością poniżej 4:10/km, tak będzie aż do 30km. po 4km dobiegamy nad Dunaj i dopiero tutaj wiatr pokazuje co potrafi. wieje mocno oczywiście raz w plecy, raz w twarz, w zależności od kierunku biegu. do pokonania mamy w sumie 4 razy mosty i wbiegi z nad rzeki i jeden wiadukt, a więc w sumie 9 podbiegów. na drugim kilometrze dobiegł mnie Artur z Będzina, też planował "łamanie trójki", razem biegliśmy do 23km, potem postanowił biec swoim tempem. ja trzymam swoje tempo, czuję się bardzo dobrze, trochę przeszkadza mi tylko słońce. do 30km wszystko szło pięknie i jak po sznurku. po minięciu 31km wbiegłem znowu nad Dunaj, niestety w przeciwny wiatr. o ile wcześniej radziłem sobie z nim dobrze (na świerzości), to teraz biegnie się trudno, zmęczenie narasta, wiem że muszę wytrzymać do 35km, tam jest nawrót i po dwóch kilometrach wybieg z nad rzeki i powrót do parku na metę. 5km pomiędzy 30-35km pokonałem po 4:20/km. zaraz po nawrocie po 35km przyspieszyłem biegnąc z wiatrem. po kilometrze nogi i głowa "powiedziały" stop. zaczynałem słabnąć, wiedziałem że nie utrzymam tempa z pierwszej części i nie ma mowy o przyspieszeniu i finiszu. od tego momentu starałem się tylko trzymać tempo i nie zwalniać za bardzo. pomiędzy 35-40km biegłem po 4:23/km. cały czas miałem zapas, ale bałem się czy nagle nie stanę. co kilometr sprawdzałem ile pozostało zapasu. dopiero po 41km gdy na zegarku zobaczyłem 2:53 uwierzyłem, że dam rady TO zrobić. ostatni kilometr minął mi o dziwo bardzo szybko, choć wcale szybko nie biegłem. wpadam na ostatnią prostą, nie mam siły na finisz, kilku zawodników jeszcze mnie wyprzedza, m.in. Robert Celiński. w końcu jest meta, wyłączam stoper, co widać na zdjęciu, nie mam siły się cieszyć. przez chwilę dochodzę do siebie, obsługa chce mnie odprowadzić do namiotu medycznego, ale protestuję (nie jest ze mną tak źle). dostaję medal na szyję i folię do okrycia. czekam na znajomych z klubu, chwilę po mnie przybiega Grzegorz Konik (biegł 30km), za chwilę wpadają na metę dwaj kolejni maratończycy z klubu Kolor (Tadek Sambak) i Marek Przewoźnik, który również zrobił życiówkę 3:06:xx, a Kolor był jego peacemakerem. zaczynają się wzajemne gratulacje i zdjęcia, ale trzeba zadbać o siebie, odwodniony organizm woła o pomoc.
tego dnia pobiegłem tyle ile miałem, nic więcej z siebie dać nie byłem w stanie. są conajmniej cztery sprawy, które mi w biegu nie pomagały:
1. zatrucie i problemy żołądkowe w ostatnim tygodniu przed startem. nie wiem na ile odbiło się to na moim organiźmie. na szczęście ostatnie trzy dni przed startem i w najważniejszym dniu czułem się bardzo dobrze.
2. słońce. kto mnie zna to wie, że nie cierpię biegać gdy świeci słońce. dobrze, że było chłodno, a rano nawet potwornie zimno, chodziliśmy w kurtkach, a ja do samego startu miałem na sobie dodatkową koszulkę, którą tuż przed wybiegnięciem zdjąłem i wyrzuciłem.
3. wiatr. najgorszy był ten pomiędzy 31-35km, ale silnego czołowego wiatru było zdecydowanie więcej. ten dał się najbardziej we znaki ze względu na mocne już zmęczenie biegiem. niestety to jest urok rzeki, nad Dunajem wieje mocno, a że spora część trasy wiodła jego brzegami to musieliśmy się z wiatrem zmagać.
4. podbiegi. to drugi urok biegania nad rzeką i to wielką rzeką. każde wbiegnięcie na most to pokonanie kilkunastu metrów w górę. oczywiście potem jest z górki, ale to nigdy nie rekompensuje strat czasu i sił.
na koniec chcę powiedzieć, że jestem bardzo szczęśliwy. cztery lata ciężkiej pracy na treningach, tysiące kilometrów, hektolitry potu, mnóstwo wyrzeczeń,pokonanych przeciwności, dużo silnej woli, samozaparcia i wiary w końcowy sukces doprowadziły mnie do zrealizowania celu. powiem sobie to jeszcze raz: POBIEGŁEM MARATON PONIŻEJ TRZECH GODZIN. mimo kilku nieudanych wcześniej prób w końcu dopiąłem swego. skoro mnie się udało, może to zrobić każdy zdrowy amator. potrzeba cierpliwości, systematyczności, zdrowego rozsądku i trochę szczęścia.
życzę wszystkim którzy marzą o złamaniu tej bariery i przeczytają te relację aby tak jak mnie kiedyś też im się udało.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora DamianSz (2008-10-07,19:12): Jeszcze raz - szczerze podziwiam i gratuluję.
Trzymałem za Ciebie kciuki. Byłem pewny, że jesteś dobrze przygotowany, ale właśnie ...wiatr. Gdy w Koszycach nie mal stanąłem w czsie silnego podmuchu - pomyślałem ; ciekawie jak wieje w Budapeszcie ? Z tego co piszesz chyba podobnie.
Tym bardziej jestem pełen podziwu.
|