2022-03-06
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Relacja z Maratonu na Malcie (czytano: 33 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://www.facebook.com/profile.php?id=100032307533328
Maraton na Malcie odbył się z dużymi „zawirowaniami” organizacyjnymi. Właściwie to został on odwołany, ale postanowiliśmy we czwórkę (ja, Ania, Ola i Magda) i tak polecieć na Maltę, żeby spędzić tam kilka dni urlopu. Podobno organizator zawodów nie dogadał się z władzami a propos przebiegu trasy. Taka jest przynajmniej oficjalna wersja… Na 3 dni przed wyjazdem zupełnie przypadkiem dowiedziałem się, że maraton jednak się odbędzie, tylko jest organizowany przez kogoś innego i ma inny przebieg trasy. Oczywiście decyzja nie mogła być inna niż taka, że w nim pobiegnę 🙂
W dniu przylotu odebrałem pakiet startowy, w skład którego wchodziła biała, bawełniana koszulka, numer startowy i czarna, gumowa bransoletka na rękę, która do tej pory nie wiem co oznacza… Zatem pakiet skromny i nie za fajny. Ale nie ma co narzekać, bo organizatorzy mieli chyba tylko ok. 2 tygodni na organizację całej imprezy. Poza tym najważniejsze było to, że w ogóle uda się przebiec oficjalnie maraton na Malcie. Jak się okazało, to bardzo kameralny maraton, gdyż przebiegło go tylko 88 osób (w tym 10 Polaków/Polek). Równolegle na innej trasie i z późniejszym startem odbywał się półmaraton, który przebiegło 278 osób.
Start maratonu w niedzielę o godz. 6:30 w Mdinie, więc oddalony o 20 km od naszego hotelu. Specjalny autobus dla zawodników odjeżdżał jakieś 300 metrów od hotelu o godz. 5:00 i 5:30. Wybraliśmy z Anią opcję pojechania autobusem o 5:30, a kiedy zbliżaliśmy się do punktu odjazdu o godz. 5:25 zobaczyliśmy oddalający się autobus z zawodnikami…. Mieliśmy nadzieję, że przyjedzie jeszcze jeden autobus, ale jak się okazało, kolejny autobus miał być dla półmaratończyków o późniejszej godzinie, więc pojawiła się obawa, że spóźnię się na strat. Na szczęście oprócz nas było jeszcze kilka osób, którym uciekł „maratoński” autobus i organizatorzy podesłali po nas dodatkowy samochód. Dzięki temu nie było spóźnienia i był jeszcze czas na rozgrzewkę. Wystartowaliśmy przy pięknym wschodzie słońca. Początkowe 7-8 km (Dingli) to malownicza okolica, ale niestety bardzo zróżnicowany, trudny teren. Ciągle pod górkę lub z górki, przez co nie dawało się złapać dobrego rytmu biegu, a nogi szybko się męczyły. I już wiedziałem, że lekko nie będzie. Dalsza część trasy to przedmieścia Mosty, które okazały się łaskawsze jeśli chodzi o pagórkowatość. Niestety kolejny odcinek na 21-23 km to jeden długi podbieg. Po tym nogi były już dość sztywne, a na odcinku 31-33 km kolejna długa dawka podbiegu… Oczywiście były też zbiegi, ale one były krótsze niż podbiegi. Próbowałem je wykorzystać do nadrobienia straconego czasu na podbiegach, co nawet mi się udawało, bo na zbiegach wyprzedzałem innych zawodników. Oni z kolei zazwyczaj wyprzedzali mnie na podbiegach 😉 Dzięki temu po niedługim czasie zawodów miałem wrażenie, że znam się już z większością biegaczy. Ani udało się kilka razy złapać mnie na trasie, porobić zdjęcia i pokibicować dodając tym trochę sił 🙂
Jak się okazało, była ona jedną z niewielu kibiców, ale za to miało się wrażenie, że jest wszędzie. I to nie tylko moje zdanie, ale też innych zawodników. Dalsza część trasy to bieg przez Birkirakarę, Santa Venera Hamrun, Pietę, Msidę Ta Xbiex, Gżirę i na końcu Sliemę, gdzie znajdowała się meta. Po drodze były jeszcze dwie bardzo strome górki, których nie udało się pokonać biegnąc. W okolicach mety było trochę kibicowania, ale byli to w większości zawodnicy, którzy już ukończyli zawody. Przynajmniej na koniec trochę klimatu biegowego święta. Same zawody nie wzbudzały zbytniego zainteresowania wśród mieszkańców i turystów. Nie było zorganizowanych punktów do kibicowania, jak to zazwyczaj bywa na takich imprezach. Nie wiem jak inni biegacze, ale skoro oprócz Ani nie było innego kibicowania, ja skupiłem się głównie na okolicy, przez którą przebiegała trasa. Po prostu w ten sposób ją zwiedzałem. Co 5 km były punkty z izotonikiem. Niestety nie było na nich wody, ani żadnych przekąsek. Na jednym z ostatnich punktów były jedynie pomarańcze. Napoje były podawane w butelkach z dużym otworem do picia, więc co 5 km przez picie podczas biegu miałem zalane okulary… 😉
Jeśli chodzi o pogodę to było słonecznie, a temperatura wynosiła od 10 stopni rano do ok. 20 stopni pod koniec biegu. Prawie cała trasa prowadziła przy otwartym dla samochodów ruchu. W bardziej ruchliwych miejscach były służby porządkowe, które kierowały ruchem biegaczy i samochodów. Trasa była oznaczona zielonymi strzałkami namalowanymi na asfalcie, ale niekiedy trzeba było pytać służby o drogę, bo samochody zasłaniały oznaczenia. Ogólnie było to dość nietypowe, jak na tego typu zawody i raczej rzadko spotykane, ale szło to mimo wszystko dość sprawnie i nie przytrafiła mi się w związku z tym żadna niebezpieczna i niemiła sytuacja.
Klimat maratonu troszkę inny niż zazwyczaj bywa na tego typu imprezach, ale to nie oznacza, że było źle. To, że impreza była bardzo kameralna tworzyło dość specyficzną i przyjemną atmosferę. Nie wiadomo, kto będzie organizatorem maratonu na Malcie w kolejnych latach, więc możliwe, że ta trasa już się więcej nie powtórzy. Tak czy inaczej, warto wybrać się na Maltę pobiegać, a następnie pozwiedzać i odpocząć na krótkim urlopie 🙂
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |