2023-04-11
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Maraton w Bratysławie (czytano: 900 razy)
Maraton w Bratysławie. Zrobiliśmy go dziś razem z Martą w dobrym czasie poniżej 4:30 przy limicie tylko 5 godzin. Trasa ciekawa z podbiegami na 2 pętlach. Miało padać niemal po starcie, ale pogoda wytrzymała bez deszczu do 31 km. Wcześniej mżawka tylko zmoczyła ulice, aby się nie kurzyło. Temperatura spadła od wczoraj o 5-6 stopni i było granicach 9-10 stopni. Deszcz padał coraz większy i nie było sposobu dobiec do mety z kawałkiem suchego ubrania. Maraton ukończony, ale co się na nim działo napiszę jutro, jak wrócę do kraju. Może kogoś zainteresuje ten maraton, więc opiszę go dokładniej już jutro. Serdecznie zapraszam do mojej jutrzejszej relacji z maratonu w Bratysławie.
A więc można zacząć od początku.
Na ten maraton zdecydowaliśmy się pół roku temu. Wtedy opłata startową wynosiła 40 euro. Dojazd do Bratysławy z Warszawy jest nieciekawy. Nie ma samolotów bezpośrednich. Są z przesiadką na Malcie, w Holandii i jeszcze gdzieś. Są autokary, ale nie uśmiechało mi się ciasno siedzieć wiele godzin bez ruchu. Wybrałem pociąg. Na miesiąc przed maratonem można było kupić bilet w obie strony poniżej 200 zł. Trzeba jeszcze pamiętać o kosztach noclegu i wyżywienia. Połączeniem bezpośrednim, bez przesiadki jechałem pociągiem nocnym prawie 11 godzin. Na plus jest możliwość spania czy rozprostowania nóg na korytarzu.
Zestaw startowy odbiera się w piątek i sobotę. W zestawie startowym jest numer startowy i bon na sobotnie pasta party. Koszulka finiszera z maratonu będzie dopiero po biegu. Posiłek był w dwu wersjach: z mięsem i bez mięsa. Dodatkowo można było otrzymać w kubeczku piwo bezalkoholowe lub napój smakowy.
Start był przewidziany dla półmaratonu i maratonu o godz.9.00. Uczestnicy tych obu biegów startowali z 4 stref w 4 minutowych przerwach między startami. Ja startowałem w strefie B o 9:04, zaś Martą 8 minut za mną z strefy D. W ostatniej chwili znaleźliśmy wejścia do stref. Nie były dobrze oznakowane. Kierunek wyznaczał tłumy biegaczy kierujących się do stref startowych. Było zimno, ok.9 - 10 stopni Celsjusza z temperaturą odczuwalną ok. 6 stopni. Pogoda w internecie wskazywała niewielki deszcz już od godz.9.00. Byłem ubrany na krótko, czerwone spodenki krótkie i jedna biało-czerwona koszulka z krótkimi rękawkami. Miałem też buffa i czapeczkę z daszkiem - słowem ubranie w barwach narodowych. Miałem też pas z torebką, w której zmieściłem flagę narodową, 3 żele i inne drobiazgi. W swojej grupie stanąłem na kilka minut przed startem. Była pieśń, nie wiem, czy to był hymn narodowych, czy inna pieśń. Słowacy śpiewali ją, więc była im znana. Potem spiker odliczał start poszczególnych grup. Jak cała pierwsza grupa wystartowała, to moja grupa podeszła pod linię startu i po 4 minutach po pierwszej grupie było drugie odliczanie dla mojej grupy. Udało mi się nawet nagrać ten fragment. Tak też było z następnymi dwoma grupami. Grupy te były podzielone ze względu na deklarowane czasy maratonu czy półmaratonu.
A - M do 3:15 oraz PM do 1:45
B - M do 3:45 oraz PM do 1:55
C - M do 4:15 oraz PM do 2:05
D - M pow. 4:15 oraz PM pow. 2:05.
Na starcie uruchamiam zegarki i biegnę w dużej fali biegaczy w podobnym jak wszyscy tempie. Zakładałem aby trzymać tempo 6:30, bo to gwarantowało uzyskanie bezpiecznego czasu poniżej 5 godzin, bo taki jest limit czasu. Ten limit wyeliminował zapewne wielu maratończyków którzy potrzebują większego czasu niż 5 godzin na ukończenie takiego biegu. Nie pojawili się na starcie zawodnicy z ciemnym kolorem skóry. Trudno powiedzieć, co jest tego przyczyną, czy mała wartość nagród pieniężnych, czy ustalenia organizatorów biegu?
Już gdzieś na drugim kilometrze dogania mnie Tadeusz - zawodnik, z którym wielokrotnie startowałem w maratonach w kraju, ale nigdy w maratonie zagranicznym. To miłe i niezapowiedziane spotkanie trzeba było uwiecznić na zdjęciu. Tadeusz szybciej biega niż ja, więc po chwili pobiegł swoim tempie. Co jakiś czas pozdrawiają mnie polscy biegacze. Miałem z tyłu koszulki napis POLSKA a z przodu orzełka na czerwonym tle, i barwy narodowe koszulki i spodenek, więc bez trudu można było określić z jakiego kraju przyjechałem na bieg.
Pilnuję tempo biegu na pierwszych kilometrach. Jest ok. 6 min./km. Inni mnie wyprzedzają, ale wiem, że teraz nie jestem w stanie pobiec maratonu w okolicach 4 godzin, więc zacznę jeszcze szybciej, to głowa każe mi zwolnić. Na 4,4 km., jest nawrotka. To chwila, żeby zobaczyć kto biegnie szybciej, a kto wolniej. Po nawrotce widzę Martę. Biegnie z grupą 4:30. Czas między nami jest tak jak na starcie, więc jest dobrze. Widzę przed pojazdem oznaczającym koniec biegu niepełnosprawnego biegacza, który na jednej nodze z dwiema kulami przemierza trasę biegu. Nie jest ostatnim zawodnikiem. Musi być to biegacz z mocnym charakterem do biegania. Co kilka kilometrów jest punkt, a tam woda i izotonik. Ja piję tylko wodę.
Dalej trasa prowadzi w kierunku starego miasta. Widać - tak jak u nas - budynki pamiętające czasy lat siedemdziesiątych, więc można poczuć się jak u siebie. Mijam Instytut Polski, w którym byłem w piątek. Tam można poczuć się jak w kraju.
Trasa pnie się pod górę, a następnie skręca w lewo w kierunku starszej części miasta. Urokliwe wąskie uliczki zachęcają do zwiedzania. Wpadam w wąską uliczkę. W najwęższym miejscu ma chyba nie więcej niż 4 metry. Na zakrętach stoją wolontariusze wskazują kierunek biegu. Turyści zatrzymują się, klaszczą i dopingują biegnących. Trzeba uważać na kostkę brukową, bo jest nierówna i mokra, a trasa teraz prowadzi w dół. Mijam miejsca znane mi już z poznawania miasta z wcześniejszych dni. Po ok. kilometrze trasa skręca w lewo i biegnę ulicą przy której mam nocleg. Dochodzi 10 kilometr. Na zegarku 1:01. Wyszło niewiele ponad 6 min./km. Biegnę szybciej, niż moje założenie taktyczne. Zobaczymy co będzie dalej. Dystans odczytany w zegarku różni się od dystansu oznaczonego przy trasie. Różnica sięga ok. 200 metrów. Teraz trasa dochodzi do Dunaju. Szeroka w tym miejscu rzeka ma z lewej strony zagospodarowany brzeg, tak jak w Warszawie. Bulwar przy Dunaju jest teraz moją trasą, ale nieco dalej od brzegu. Dobiegam do mostu UFO. Nad mostem na dwóch wspornikach wybudowano miejsce widokowe w kształcie UFO na 95 metrach nad ziemią w której znajduje się restauracja. To UFO znalazło się na medalu - symbol Bratysławy. Przypominam sobie widoki na odległość niemal 100 km. w kierunku Austrii i Węgier oraz na całe miasto po obu stronach rzeki. Tam można też posmakować piwa na tej wysokości. Mijam most i ukazuje się po prawej stronie na wzgórzu piękny ogromny zamek, w którym mieści się obecnie muzeum. Trasa dobiega do kolejnego mostu i tam jest nawrotka. Teraz trasa prowadzi bulwarem zgodnie z nurtem rzeki tuż przy brzegu. Ta część trasy jest urokliwa, zwłaszcza, że na rzece można obserwować kilka statków turystycznych. Mijam 15 kilometr. Flagi stojące na trasie biegu mają podwójnie oznaczone kilometry, jedne wskazują odległość na pierwszej pętli, a drugie na drugiej. Pod 15 jest 36,1. Na razie patrzę na pierwszą liczbę. Mam czas ok. 1:30, a więc dalej trzymam to samo tempo. Ponownie mijam most UFO i dalej do zielonego Starego Mostu. Trasa prowadzi teraz przez ten most. Jest 17 kilometr. Trasa pnie się w górę i wypłaszcza w części środkowej mostu. Na podbiegach zwalniam tempo. Moja kadencja pozostaje ta sama, tylko długość kroku się zmniejsza. Z mostu zbiegam na drugą stronę rzeki do parku. W czasie zwiedzania nie byłem w tym parku. Alejki parkowe prowadzą raz w dół, a dalej w górę. Już 18 km. Jeszcze 3 km do połówki. Można też spotkać w Parku jakieś stare budowle. Trasa prowadzi w stronę mostu UFO po drugiej stronie Dunaju. Tam następuje nawrotka w stronę zielonego mostu "Stary Most". Na 20 kilometrze mam czas 2:00 godz., a więc drugą dziesiątkę pokonałem poniżej 6 min./km. Trzymam tempo poniżej 6 min./km. Na moście wieje wiatr. Poprawiam czapkę daszkiem, bo nie chcę, aby nagły powiew wiatru rzucił ją w fale Dunaju. Przy zbiegu z mostu już można usłyszeć metę. Tam część biegnących wbiega na finisz półmaratonu, a pozostała część w tym i ja wybiegamy na drugą pętle maratonu. Tam moje tempo nieco spadało. Już wiem, że mam bezpieczny spory zapas ukończenia maratonu przed limitem. Przy utrzymaniu tego samego tempa czas ukończenia jest przewidywany na 4:15. Przed 25 kilometrem jest punkt z wodą. Biorę wodę, a pod koniec dostrzegam colę. Biorę dwa kubki. Cola stawia mnie na nogi. Zaraz jest nawrotka. Od 26 kilometra wypatruję Marty. Po pewnym czasie widzę ją. Krzyczę, aby na punkcie z wodą wzięła colę. Marta trzyma tempo podobne do mojego. Z pewnością będzie miała wynik podobny do mojego i w limicie. Znowu trasa prowadzi znanymi mi uliczkami przez stara część miasta. Biegnących jest znacznie mniej, bo nie ma już półmaratończyków. Kibicują turyści po obu stronach trasy. Znam już dokładnie trasę. Uważam na mokrych kostkach bruku, bo w razie potknięcia można byłoby nabawić się kontuzji. Kontroluję tempo i wiem, że tempo nieco spadło i jest powyżej 6 min
/km. Dobiegam do 30 km. Mam czas 3:07. Już zostało tylko 12 km. Odliczam kilometry do tyłu, czyli liczę ile mi pozostało do końca. Czasem można spotkać biegacza, który po zaproszeniu przez turystów lub znajomych siedzących przy stolikach restauracji - wypija kilka łyków piwa. Sam mam na to ochotę, ale zostawiam to na wieczór. Przychodzi 31 kilometr i zaczyna się deszcz. Najpierw niewielki, ale z czasem przybywa na sile. Robi się chłodniej, a niewielkie podmuchy wiatru zwiększają ochłodzenie. Po 34 kilometrze na punkcie z wodą decyduję się na żel. Mam ich kilka, więc uznałem, że jak mam brać, to teraz. Zatrzymałem się, wyjąłem żel i miałem problem z otworzeniem żelu. Straciłem dużo czasu, ale udało się. Popiłem wodą a potem skorzystałem z tojki. Straciłem na tym ponad 2 minuty. Biegnę dalej. Wyprzedzam tych, co mnie wyprzedzili kiedy zatrzymałem się na punkcie z wodą. Na trasie bębniarze grają sambę. Ten taniec i rytm samby uruchamia we mnie chęć zatańczenia kilku kroków. Oczywiście robię to w miejscach gdzie słyszę sambę. W całym maratonie mam okazję kilka razy słyszeć taką muzykę. Jest już nawrotka przy ostatnim moście. Jest niewiele do końca za chwilę widzę Martę. Dalej trzyma się czasu 4:30. Nie było prowadzących na czas 4:15 i to mnie zmyliło w utrzymaniu tempa biegu. Odległość między mną a Martę to ok. 1 kilometra, więc biegnie chyba lepiej niż ja. Ponownie biegnę przez Zielony Most, lecz tym razem było gorzej wbiec na podbieg. To zmęczenie. Muszę wytrzymać do końca. Wiem, że już zdążę w limicie, nawet gdybym musiał iść, lecz biegnę dalej w równy tempie. Moja kadencja na drugiej pętli utrzymuję się w granicy wartości 100 i się nie zmienia. Na jeden kilometr przed metą wyciągnąłem flagę biało-czerwoną. Co jakiś czas podnoszę ją ponad głowę. Nie mogę utrzymać rąk długo, więc co jakiś czas flaga spoczywa na moich ramionach. Deszcz z każdą chwilą zrobił się coraz większy. Wreszcie finisz. Nie muszę już biec dalej. To koniec maratonu.
Robię zdjęcia mecie. Przechodzę dalej. Dostaję medal. Dalej dostaję folię do przykrycia. Czekam na Martę. Wreszcie Marta dociera do mnie. Też ma medal, więc, można udać się po koszulki. Na mecie jest woda i piwo bezalkoholowe. Nie ma ani ciepłego posiłku ani herbaty. Tu koszulki dostaje się po ukończonym biegu, a nie dlatego, że się zapisało na bieg. Aby dostać koszulkę, trzeba było dotrzeć na metę i tam zgłosić się do odpowiedniego namiotu. Organizatorzy wycinali część z numeru startowego i wtedy można było otrzymać koszulkę z biegu.
Jesteśmy mokrzy i zmarznięci, więc zostało nam szybko wrócić do miejsc spania.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Katan (2023-04-11,18:11): Brawo i Gratulacje. Fajny opis - zachęcający do startu.
|