Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [72]  PRZYJAC. [66]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Patriszja11
Pamiętnik internetowy
Życie na przełaj

Patrycja Dettlaff
Urodzony: 1983-10-11
Miejsce zamieszkania: Nowa Iwiczna
87 / 92


2021-10-16

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
UK180 czyli 180 kilometrowy prezent urodzinowy (czytano: 1573 razy)

 

Podobno jeśli jesteś w stanie coś sobie wyobrazić to jesteś w stanie tego dokonać
Czasem boję się swojej wyobraźni ale nie przestaję marzyć
Dystans 100km nie robi już na mnie wrażenia
Te poniżej tej granicy zaczynają być beznadziejnie krótkie Siłą rzeczy nie mam wyjścia jeśli chcę wychodzić ze strefy komfortu muszę wychodzić z domu na bardzo długo

Wymykam się i tym razem na cały weekend i nie zamierzam zmarnować z tego czasu ani chwili
Choć krótkie momenty spędzone w ciepłym łóżku stają się dziś luksusem jeszcze wiem że się wyśpię choć teraz marzę aby tam zostać
Start o godzinie 1:00 sprawia że ciężko zmrużyć wcześniej choćby oko
Emocje startowe udzielają się ale wiem że zdążę bo pokój mamy pod samym startem w Piechowicach
Restauracja-noclegi Odnowa wita nas przytulnym klimatem miejsca
aż żal że trzeba biec chciałoby się tu zostać i pospać choć do rana
Na starcie same świry i nas dwoje zwykłych normalnych ludzi tak mi się przynajmniej wydaje
choć normalnym ludziom z mojego otoczenia już pewnie dawno przestało się wydawać że jestem normalna
Co zrobić w związku z tym jestem skazana na tą bandę szaleńców którzy skaczą z radości na myśl biegania samotnie dwie noce w górach po lesie
Ja profilaktycznie staram się o tym co mnie czeka nie myśleć
Mam Przemka mojego Trenera i support od serca
mam rozpisany plan
bagażnik pełen bułek słodkich i mandarynek
Mam nowe jasne światełko i stare sprawdzone kapcie na nogach – będzie dobrze
Tuż przed startem poznaję osobiście Gosię której niestraszne przemierzanie samotnie Tatr zimą – to jest naprawdę coś
choć Gosia ku mojemu niedowierzaniu twierdzi że też mnie podziwia
Po nierównym odliczaniu w końcu ktoś daje sygnał i ruszamy
Pierwszy raz w tym sezonie na starcie biegnę swoim tempem Uff jak dobrze że nie nikt tu nie ciśnie jak w krzaczki za potrzebą co jest powszechną manierą na wszystkich krótszych biegach – zes*aj się a postaw się yyyy zastaw się a postaw się – nie to zupełnie nie mój styl
Odkąd weszłam w długie ultra polubiłam spokój
O pierwszej w nocy w lesie jest go naprawdę dużo a ludzie wokół wydają się być no właśnie wreszcie jacyś tacy normalni 😊
Sama nie wierzę jak mi dobrze się ten bieg układa
Lecę na zmianę z Gosią na prowadzeniu to ona to ja i nie wydaje się być ciężko podążać kolejne godziny tym tempem Pierwsze punkty mijają bardzo szybko
Przemek pogania więc uzupełniam tylko płyny i dalej w drogę
Gosia narzeka na termikę ubiera kurtkę mi jest zaskakująco ciepło
Po zmęczeniu ostatnim pełnym zawirowań tygodniu ani bolącej ostatnio łydce ani śladu
Jest dobrze
Do trzeciego punktu w Hucie dobiegam pierwsza zjadam kilka łyków zupy biorę mandarynkę na drogę i lecę dalej
Teraz będzie ciekawie czeka mnie świt nad Szrenicą i piękny Karkonoski odcinek o wschodzie słońca
Podejście na Szrenicę jest długie i męczące chwilami żałuję że nie wzięłam tu kijów ale zapas sił w nogach jest wciąż spory
Gosia była na punkcie tuż za mną spodziewam się że mnie zaraz dogoni i będziemy dalej we dwie pokonywać ten odcinek ale nic takiego się nie dzieje
Zostaję kompletnie sama
Na grani wieje zatrzymuję się aby ubrać kurtkę zrobić zdjęcie i lecę dalej w stronę odrodzenia
Wiem że tam Przemka nie będzie że nie uda mu się dojechać staram się więc jak najlepiej rozłożyć siły na ten najtrudniejszy z całej trasy pod względem technicznym – usypany kamieniami odcinek
Kto biegał w Tatrach ten wie że Karkonosze są do nich miejscami podobne choć nie tak wysokie
Na 62km dobiegam po 8h46min ku mojemu zaskoczeniu jako pierwsza kobieta
Wiem jednak że to nie musi trwać długo nie marudzę więc w punkcie zwłaszcza że za wiele tam nie ma
Posilam się pomarańczą i gorzką czekoladą uzupełniam płyny i lecę przed siebie
Do domku Śląskiego jest teraz całkiem spory odcinek pod górę
Zaczynam słabnąć ale nie wiem czy to pierwszy kryzys czy po prostu za mało zjadłam na punkcie
Łykam resztę żelu z kamizelki ale wiem że to mało
Na domiar złego wstało już słońce a wraz z nim wstali i wyszli na szlaki turyści których mijanie w biegu jest chwilami niełatwym zadaniem
Robi mi się gorąco pomimo wiatru zdejmuję więc kurtkę prawie w biegu
Żwawe tempo nie pomaga jednak dogania mnie Gosia mówiąc coś o zmęczeniu i podsypianiu z którym walczyła i o tym że z tyłu goni nas Renata
Na początku sądzę że Renata jest gdzieś daleko bo nie widziałam jej przecież od startu lecz szybko okazuje się że podogoniła i jest tuż za nami
Po chwili Renata wykorzystując moje potknięcie wyprzedza mnie żwawym krokiem i znów zostaję sama ze swoimi myślami
Nie mam zbyt wielu powodów żeby się martwić jestem przekonana że je dogonię postanawiam przetrwać kryzys w samotności wszak do mety jest jeszcze ponad 100km
Bieg tak naprawdę się jeszcze nie zaczął
Zbieg do punktu w Karpaczu ciągnie się stromą kamienistą ścieżką w nieskończoność.
Klucząc między turystami hamuję mocno nogami aż w pewnym momencie zaczyna odzywać się prawe kolano
Nie jest to jakiś uporczywy ból raczej spięcie ścięgna ale perspektywa mających nastąpić kilometrów nie nastraja optymistycznie
Do punktu dobiegam jakieś 15min za dziewczynami
Jestem głodna i osłabiona
Łapczywie pochłaniam spory kawał owocowego ciasta - pomaga
Chcę już wybiec ale Przemek nalega żebym wzięła kije mówiąc że się przydadzą na następny odcinek
ufam mu i nie żałuję tej decyzji
Po chwili względnie łatwego terenu zaczyna się dość długie mokre podejście
Kije pomagają i jakby mniej czuję też dzięki nim kolano
Jest dobrze robi mi się ciepło w porannym słońcu biegnie mi się dobrze
Byle dalej pochłaniając kolejne kilometry
To jest ten moment gdzieś tam dokładnie łapię flow - wyłączam się
Na przełęczy Kowarskiej jestem po 13h. Przemek już trochę się martwi nie nadgoniłam nic
Mam 30min stratę
Podejmuję decyzję by trochę odrobić
przebieram się w suche świeże ubranie zmieniam buty biorę słuchawki aby podkręcić tempo muzyką.
Na początku wszystko idzie zgodnie z planem podganiam czuję jak połykam kolejne kilometry i zostawiam za sobą kolejnych biegaczy.
Gdzieś w połowie odcinka do Janowic zaczynam jednak słabnąć a kolano coraz mocniej zaczyna przeszkadzać zwłaszcza na zbiegach
Tu zamiast cisnąć ledwie silę się na żwawy trucht
Wiem że na dystansie będzie mnie to sporo kosztować cała nadzieja w odrabianiu na podejściach
Biegnąc przez las w słońcu delektuję się kolorami jesieni Migają mi przed oczami znajome krajobrazy jak rok temu biegłam tu w strugach deszczu
Teraz jest lepiej pokrzepiam się w duchu
Po bardzo długim zbiegu w końcu wpadam do Janowic
Koniecznie muszę coś zjeść i zrobić coś z tym kolanem
Nie jest dobrze uruchamiamy więc maść chłodzącą i lód tejpujemy posilam się i cisnę dalej
Wiem że nadrobić będzie trudno zwłaszcza że zanim dobiegnę do Komarna zapadnie już mrok
Nie boję się czekam z otwartymi ramionami na ten cały ból który wiem że stopniowo będzie mnie przybijał coraz niżej do ziemi
Przemek chyba się już trochę martwi
Zaczyna co chwila dzwonić gdzie jestem i jak się czuję
Chyba nie jest źle jakoś biegnę póki jeszcze mogę
Słońce znika za horyzontem a wraz z nim ciepło
Z każdą minutą nastaje większy chłód
W Komarnie jestem już w ciemnościach lokalizuję samochód i siadam aby się ciut zagrzać
Na tylnym siedzeniu siedzi chłopak który gdzieś chwilę temu mnie wyprzedził jeśli dobrze kojarzę:
- zwiozę go do Jeleniej mówi Przemek
- źle się czujesz pytam ?
- kompletnie osłabłem nie ma sensu tego ciągnąć mówi chłopak
Nastroje nie są optymistyczne.
Przemek widząc że się trzęsę próbuje mi zorganizować coś ciepłego do picia
Na następnym punkcie będzie herbata obiecuje
A ja mu wierzę bezgranicznie i tej myśli się trzymam
Zakładam rękawiczki kurtkę i wysiadam z samochodu na kolejny odcinek
nie ma co tam siedzieć 3 miejsce nie jest do mnie przypisane
o wszystko trzeba tu walczyć
Odcinek do Góry Szybowcowej choć krótki ciągnie się w nieskończoność
Jestem zupełnie sama na trasie miejscami pokonuję ją przez puste pola i łąki na których bardziej wieje chłodem i jeszcze bardziej czuję się sama w tej walce
Na szczęście nie gubię szlaku
Track i tasiemki są moim drogowskazem ciepła herbata celem póki co najbliższym realnym do osiągnięcia
Nie wiem czy z powodu spadku tempa
zmęczenia
czy zimna w nocy kolano odpuszcza
Przestaję w ogóle o nim myśleć
Bardziej przeszkadza mi zimno zaczynam naprawdę marznąc do tego z zimna już cieknie mi z nosa.
129km i Górę Szybowcową osiągam po 22h 06minutach.
W końcu jest ciepła herbata i jeszcze ciepła pomidorowa zupa posilam się ogrzewam i coraz trudniej wysiąść
Przemek mnie wygania wiem że marudzę za długo
Po raz pierwszy mam myśl nie dam rady jest mi zimno czuję się już słaba
Moment w ciepłym samochodzie i głowa mi opada a oczy same zamykają ze zmęczenia
- nie no muszę się zdrzemnąć daj mi 15min - mówię
Zamykam oczy i zapadam się w otchłań
gdy się budzę perspektywa wyjścia jest jeszcze trudniejsza ale nie zamierzam odpuszczać
- następny odcinek jest łatwy jest łatwy powtarzam sobie w duchu
Gdy wychodzę z samochodu zaczynam się trząść z zimna staram się jednak opanować mimowolne drżenie ciała i skupić na biegu.
- gdzie teraz ? aha tutaj w dół.
Oczy jednak dalej mają tendencję do opadania
Nie mam słuchawek więc włączam po prostu na głos muzykę w telefonie
Jest po 22 i przebiegam właśnie przez Jeżów Sudecki
zapewne jego mieszkańcy którzy kładą się powoli spać zastanawiają się skąd i dokąd biegnie ta muzyka
– oj nie pytajcie 😊w mrok i bez końca
Tak mi się przynajmniej wydaje
Odcinek przez most przez jezioro Modre jest tam jakiś koniec świata
- to moment gdy zaczynam już wyglądać punktu ale droga wije się niemiłosiernie z tego miejsca kolejnymi zakrętami podbiegami i zbiegami
przebiegam przez kolejne ślady cywilizacji a punktu w Goduszynie jak nie było tak nie ma
W oddali słyszę muzykę nie moją
jakiejś sobotniej zabawy jej odgłosy dotrzymują mi teraz towarzystwa choć całość mojego samopoczucia i sytuacji zaczyna mocno odklejać się od rzeczywistości
Na punkcie w Goduszynie jestem po 25h 36min i kieruję się bezpośrednio do samochodu
nie mam siły jeść Przemek więc wmusza we mnie zupę
Walczę ze zmęczeniem które każe mi spać a nie jeść
Zmuszam się jednak widząc jak zwieziona z trasy dziewczyna wymiotuje
Jeśli nie będę jeść mnie też to czeka
Przemek jest brutalny w ocenie sytuacji i ma rację:
- jesteście wszyscy popier****ni - krzyczy gdy głowa opada mi po raz kolejny po zjedzeniu ciepłej zupy
- chcesz to sama się męcz ja wysiadam gdzie Ci zostawić samochód
- mam zejść? Pytam całkiem poważnie
- nie! Dokończ to już i jedźmy do domu
Wiem że przytłacza go moje zmęczenie
i wizja tego że słaniając się na nogach wychodzę na kolejny odcinek w nocy do zimnego ciemnego lasu cholera wie gdzie
Nie ma co marudzić wysiadam podaję numer do spisania i cisnę dalej
W punkcie widząc jak się trzęsę pytają czy kontynuuję uśmiecham się do siebie ja zawsze ale Wy nie musicie tego wiedzieć – myślę sobie w duchu
Odpowiadam więc że tak i idę dalej
Droga przez mękę do bramy szczęścia - mety trwa a ja w niej coraz bardziej tracę kontakt z rzeczywistością.
Mam kije które jednak nie pomagają mi biec
Na podejściach ich rytmiczny stukot usypia mnie skutecznie Mimo tego nawet z zamkniętymi oczami nie wychodzę z roli i maszeruję po trasie kursu
Nie potrafię jednak kompletnie złożyć w całość tego odcinka
Jestem przekonana że z kimś rozmawiam za chwilę budzę się okazuje się że nikogo nie ma
Dyskusje prowadzę w swojej głowie sama na różne tematy nawet nie wiem z kim
Gdy dzwoni telefon wyrwana jakby ze snu i zapytana gdzie jestem nie do końca wiem gdzie ale najważniejsze że widzę tasiemki
Kilka razy siadam zamykam oczy i jak opada mi głowa zrywam się i biegnę dalej jak oparzona
Jakiś punkt kontrolny pośrodku niczego i sympatyczni wolontariusze częstujący ciastem cucą mnie na moment
Przeżuwanie pomaga nie usnąć to już wiem po kawałku ciasta wciskam więc jeszcze kawałek batonika który mam - pomaga i jestem ciut bardziej przytomna
156km w Górzyńcu kolejny kamień milowy mojej drogi w którym mam ochotę zostać na zawsze
ale widząc minę Przemka zjadam tylko coś uzupełniam wodę i lecę
Nie rozsiadam się
Wiem jak to się znowu skończy
Wciąż chce mi się spać a sądząc po połyskującej trawie mamy przymrozek
Źle byłoby tu zasnąć
Mogłoby się to skończyć ciężką hipotermią lub gorzej
Ta myśl jakoś mnie zagrzewa do dalszej walki
Wymieniłam czołówkę bo zaczęła przygasać ale po chwili okazuje się zbędna bo wstaje dzień
Cieszę się mając nadzieję że to koniec senności pojawia się jednak inny problem – halucynacje
Na początku widzę biegnące cienie wokół między drzewami jakby duchy w milczeniu biegły razem ze mną
Pojawiają się i znikają
Nie boję się ich lecę dalej aż do momentu gdy na ścieżce przede mną widzę spacerującą niedźwiedzicę z młodym
Paradoks tej sytuacji jest taki że wiem już że mam halucynacje
nie wiem jednak co jest prawdą a co fikcją
Nie potrafię polegać na swoim wzroku próbuję bezskutecznie ustalić czy niedźwiedzie które widzę ruszają się
Po chwili stania w bezruchu stwierdzam jednak że obiekty się nie poruszają
Muszą być to zwidy muszą nie ruszają się i gdy podbiegam bliżej niedźwiedzie zamieniają się w kłody drewna
Kawałek dalej patrzę leży piłka
- co robi piłka w lesie ? Zastanawiam się
Wtedy ona jak w Matrixie rozciąga się zmienia kształt z okrągłego w podłużny i zamienia się w drzewo.
No tak to był tylko znak że jesteś wfistką która ma zwidy Potem wszystko mija i chodź pada mi zegarek (nie wiem nawet czy dawał znak żeby go podładować nie pamiętam) robi się jakoś fajniej o poranku
Podbieg do punktu w Kopalni choć długi przebiega mi w miarę przyjemnie
Wreszcie wszystko widzę i już nie zamykają mi się oczy
Znów jest dobrze chociaż potwornie zimno
Miejscami mijam zamarznięte trawy od których wieje chłodem jest coś magicznego w tej chwili
Fotograf wychwytuje ten moment i robi mi zdjęcie
Przez chwilę wydaje mi się że to Przemek robi mi zdjęcie silę się do żwawszego biegu
On czeka jednak kawałek dalej
Jest uśmiechnięty - dobry znak
lecę ostatni odcinek do mety
Zapomniałam zupełnie o bólu kolana i nawet nie przeszkadzają mi połamane podesty i pościnane drzewa na ostatnim dłuższym zbiegu do Szklarskiej cisnę do mety
Przemek dzwoni że 4 kobieta ma do mnie 40min straty
Czepiam się myśli żeby jej uciec i jakoś tak już całkiem na przełaj jak lubię przez największe błoto lecę najkrótszą drogą do celu
Na szlakach znów wyrastają turyści
mijają mnie psy
płaczące dzieci lecz nic już mi teraz nie przeszkadza
Cieszę się tą chwilą i łapię jakby nawet nie drugi
trzeci czy czwarty oddech.
Piękny to moment gdy zostawiam w tyle ostatni zakręt i zbiegam na prostą wzdłuż wyciągu do mety
Lecę jak na skrzydłach choć z pewnością już dość ociężale
Widzę Przemka i wpadam na metę unosząc ręce
Ktoś mi gratuluje wkładają mi medal na szyję mówią czas nie do końca dociera do mnie to wszystko co się dzieje
poza jedną rzeczą jestem na mecie i ta meta kosztowała mnie ogromnie dużo
Patrzę na Przemka na jego zmęczone oczy oboje wyglądamy tak samo
Wiem że bez niego poddałabym się po drodze ze 3 razy albo została gdzieś w lesie
To 3 miejsce jest super fajne
ale wiedzieć że masz obok kogoś na takie momenty kiedy sam siebie nie chciałbyś oglądać to prawdziwa wygrana
Przekraczając kolejne strefy komfortu dotarłam do miejsca tak odległego że zwykle człowiek zostaje tam zupełnie sam
Reszta ludzi patrzy z boku i kręci głowami albo nie rozumie
Pewnie już dawno zawróciłabym z tej drogi gdybym nie widziała w niej sensu
jednak coś w tym jest że im dalej w las tym lepszy jest dla mnie bieg
Myślę że to 3 miejsce nie jest przypadkiem
podobnie jak nie jest przypadkiem że Przemek wciąż tu jest
Wiem że nie chciałabym bez niego w tym być
Nagle zdaję sobie sprawę że właścicielowi hotelu nie powiedzieliśmy że nas nie będzie dwa dni

- o dobrze że Państwo jesteście bo już mieliśmy dzwonić na policję myśleliśmy że coś się stało

Szybki prysznic i zasypiamy jak zabici i wydawać być się mogło że to wszystko był jeden wielki sen gdyby nie strasznie zniszczone dwie pary butów i sterta śmierdzących ubrań
Potwierdzam to nie jest normalne lecz w tym szaleństwie jest jakaś reguła
za każdym razem gdy tak znikam na dwa dni odnajduję siebie i jestem w tym z nim.
To jest chyba najważniejsze - być sobą i znaczyć dla kogoś wszystko bez całej reszty da się normalnie żyć.




Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Katan (2021-10-18,11:03): Brawo. Przeczytałem całość. Super opis i wspaniała walka. Wielkie Gratulacje. Zazdro.
Patriszja11 (2021-10-20,07:26): Dziękuję 🙂
arco75 (2021-10-21,13:01): pięknie opowiedziana esencja biegów ultra, GRATULACJE!
Andrea (2021-10-25,00:20): Brawo! To trudny bieg. Dobrze, że miałaś wsparcie na punktach i dodatkową motywację do kontynuacji biegu. Muszę kiedyś wybrać się na taki beg górski, ale odrobinę krótszy. Ukończyłem co prawda Rzeźnika, ale 120 do 140 km zupełnie by mi wystarczyło. Po przeczytaniu Twojej relacji i wcześniejszych relacji z biegu w Tatrach wiem, że muszę też spróbować swoich sił w takim wymagającym biegu. Powodzenia w następnych Twoich startach! Trzymam kciuki za kolejne Twoje pudła. Andrzej







 Ostatnio zalogowani
marczy
13:09
biegacz54
13:03
lukasz_luk
12:45
StaryCop
12:42
waldekstepien@wp.pl
12:38
42.195
12:26
Grzegorz Kita
12:26
ProjektMaratonEuropaplus
12:22
p.1
12:21
mazurekwrc
12:21
mct
12:10
1223
12:05
malkon99
11:59
akaen
11:27
jaro kociewie
11:18
Arasvolvo
11:07
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |