Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [1]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Jacek Reclik
Pamiętnik internetowy
SMAKI BIEGANIA

Jacek Reclik
Urodzony: 1970-08-18
Miejsce zamieszkania: Rybnik
10 / 62


2021-06-21

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Kraków nocą i Krostoszowice w dzień czyli przepis na udany biegowy weekend (czytano: 1085 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: https://smakibiegania1.blogspot.com/2021/06/krakow-noca-i-krostoszowice-w-dzien.html

 

😅 Nocne Grand Prix Krakowa w biegach górskich – Harda Dwudziestka Trójka 😅

Niekiedy to ja się autentycznie cieszę, że nie wszystkie szalone pomysły pochodzą ode mnie. Na pomysł pobiegania sobie w Krakowie wpadł mój kolega Marek. A że ostatnio trudno Go wyciągnąć na jakiś zorganizowany bieg, to oczywiście dosyć szybko zapaliłem się do tego wspólnego startu. Dodatkowo towarzyszyła nam Magda, dla której miał to być oficjalny debiut w zorganizowanym biegu górskim i to od razu debiut nocą.
Magda tak się zapaliła do tego pomysłu, że od razu zgodziła się być taką „trzy w jednym” tzn. wystartować w biegu, pełnić rolę kierowcy i przy okazji przygotować po biegu coś na ząb, bo też wyżywienie na tym biegu zapewnione od organizatorów było nad wyraz skromne. No skoro dziewczyna sama się zaoferowała z taką propozycją, to żal było nie skorzystać.
Trochę się zastanawiałem jak można organizować bieg o statusie górskim w samym centrum Krakowa, gdyż naszą bazą startową był Las Wolski. Przyjechaliśmy na miejsce przeszło godzinę przed czasem i mogliśmy zapoznać się trochę z najbliższą okolicą. Z okolic biura zawodów rozciągał się piękny widok na Kościół Mariacki i zakola Wisły. Trochę wspólnych zdjęć i powoli zaczęliśmy się szykować do startu.
Zgodnie z naszym założeniem, w myśl którego, zawsze wybieramy takie dystanse żeby dłużej biec niż jechać na miejsce, zdecydowaliśmy się wystartować na najdłuższej trasie liczącej przeszło 23 km i nazwanej „Harda Dwudziestka Trójka”. A co sobie będziemy żałować. Pierwsza lampka ostrzegawcza zapaliła mi się w momencie, gdy w grupie startujących zawodników usłyszałem jak jeden z nich mówił, że ostatnie dwa lata wybierał o połowę mniejszy dystans, żeby dopiero teraz spróbować swych sił na tej bardzo wymagającej trasie. Inni startujący przeszło pół godziny przed startem rozciągali się we wszystkich możliwych kierunkach i z uporem maniaka biegali wokół ogromnego parkingu. A my, no cóż ze spokojem oczekiwaliśmy na start i zastanawialiśmy się czy zabrać ze sobą kijki (ostatecznie tylko ja zabrałem je na trasę i absolutnie nie żałuję).
Dokładnie o 21.00 czyli kilka minut po zachodzi słońca rozległ się sygnał startu. Sam start był bardzo nietypowy. Startowaliśmy spod tradycyjnej bramy biegowej, ale dopiero po podniesieniu … bramek parkingowych.
Towarzystwo biegowe, ale także i nasza trójka dosyć szybko się rozdzieliła. Trasa okazała się bardzo wymagająca i już po krótkim czasie dotarło do mnie, że znalazłem się na rollercoasterze. Góra – dół, góra – dół i tak od startu do samej mety.
Po paru minutach zapadły kompletne ciemności i czołówki poszły w ruch. Trasa była kapitalnie oznakowana taśmami odblaskowymi i każdy biegacz mógł przewidzieć przynajmniej na kilkadziesiąt metrów co go czeka, bo widział z reguły odblask z dwóch, trzech taśm. Każdy biegacz … poza mną. Ja oczywiście zaliczyłem kilka mikro zagubień. Świadomie piszę „mikro zagubień”, bo widząc nagle „ciemność widzę ciemność” - bez jakiegokolwiek odblasku, od razu wracałem na właściwą trasę. Poruszanie się po tej wymagającej trasie wymagało dużej koncentracji uwagi. Ciągle trzeba było uważać na wystające korzenie, kamienie czy nisko pochylone drzewa, a nawet przebiegające przez trasę znienacka sarenki przestraszone naszymi czołówkami.
Starałem się patrzeć pod nogi, ale nie ustrzegłem się błędów. Na długo zapamiętam sytuację, gdy w pewnym momencie na zbiegu ostro kopnąłem w wystający konar. Podniosło mnie, i tak lecąc, marzyłem tylko o lądowaniu, które nie spowoduje jakieś kontuzji. Na szczęście się udało i po locie aspirującym do rekordu w skoku w dal, wylądowałem bezpiecznie na dwie nogi w piasku.
Jeśli ktoś myślał, że biegając nocą uwolnimy się od wysokiej temperatury, to też był w błędzie. Mój zegarek wskazywał, że mieściła się ona między 29 a 32 stopni Celsjusza, a powietrze to mogliśmy kroić nożem. Niekiedy tylko lekki wiaterek sprawiał nam ulgę. Ale dla przeciwwagi wszelkie latające robactwo ochoczo do nas lgnęło, przyciągane przez światełko czołówek.
Często pozwalam sobie w relacjach na opis miejsc w których rozgrywane są biegi. Tutaj niewiele mogę napisać. Biegaliśmy w zupełnych ciemnościach po terenach leśnych. Zdawałem sobie sprawę, że niekiedy biegałem po mostach, albo na krawędzi dużych zapadlisk, był też odcinek asfaltowy, gdy mijaliśmy Kopiec Piłsudskiego z czerwonym światełkiem na szczycie.
Nic więc dziwnego, że z wielką ulgą powitałem kierunkowskaz, który kierował mnie na metę. Ale bieg tak łatwo nie pozwalał o sobie zapomnieć. Ostatni pożegnalny odcinek był stromym podbiegiem do samej bramki.
To nie był łatwy bieg, a właściwie to było spore wyzwanie dla każdego biegacza. Bez względu na to czy wybrał najkrótszy dystans czyli 3 km, czy tak jak my – najdłuższy.
Cała nasza trójka, która dotarła do mety odczuwała wielką satysfakcję z ukończenia tego bardzo wymagającego biegu. Wzajemnie pogratulowaliśmy sobie tego osiągnięcia, a medal który zawisł na naszych szyjach miał swoją konkretną wartość i wymiar.
Dodatkowe wyrazy uznania i gratulacje należą się Magdzie, która w swojej kategorii biegowej zajęła trzecie miejsce. Jest to spory powód do dumy, ale też zachęta i motywacja do dalszego trailowego biegania. Magda przy okazji przepraszam, że koncertowo położyłem wykonanie zdjęcia z podium i wyszło "trochę" nieostre, ale jedyny reflektor w okolicy startu ustawiony był za Waszymi plecami i mój smartfon i ja przy okazji nie poradziliśmy sobie z tym wezwaniem. Ale był też obecny profesjonalny fotograf, więc na pewno godnie uwiecznił Twój wyczyn. Jeszcze raz wspólnie z Markiem nasze trzykrotne „hip, hip, hurra" na Twoją cześć.
A po biegu nasza laureatka, poczęstowała nas koreczkami i ciastem biszkoptowym, a że izotoniki zawsze mamy na podorędziu, stąd ucztowanie było kompletne.
W okolicach trzeciej nad ranem dotarłem do domu, ale na tym nie zakończyły się biegowe emocje w ten weekend.
Bo już w niedzielne popołudnie wybrałem się z Mariolą i Codim do Krostoszowic na :

😅 12 godzinny bieg i chód z kijkami- Wspomnienie Zbyszka. Zdzieramy "szczewiki " dla Bereniki 😅

Okazja była szczególna. Moi Przyjaciele z FORMY WODZISŁAW postanowili zorganizować bieg i chód z kijkami w 5 rocznicę śmierci Zbigniewa Marszałkowskiego, założyciela i pierwszego prezesa tej grupy biegowej. Nie zdążyłem poznać Go osobiście, ale z opowieści Heńka Szkatuły była to postać wyjątkowa. Wielki pasjonat biegania i nordic walking. Biegacz, pasjonat maratonów, ale jednocześnie organizator wielu biegowych imprez, które do dzisiaj funkcjonują w kalendarzach biegowych.
Punktualnie o 14.00 zameldowaliśmy się w krostoszowickiej Buczynie i praktycznie mieliśmy cały las dla siebie. Byłem tam już kilka razy i za każdym razem zaskakuję się pięknem tego miejsca i wielością tras biegowych. No i oczywiście troską Heńka, który specjalnie dla mnie oznaczył szarfami czterokilometrową pętlę i przygotował tracka. Heniu nie zawiodłem Cię. Zrobiłem kilka pętelek i za każdym razem biegłem minimalnie inną trasą.
Aż się zdziwiłem, że nie spotkałem Henia, który obiecał mi, że praktycznie cały czas będzie na trasie. A myśmy się, po prostu mijali i dopiero na początku mojej ostatniej pętelki spotkałem Henia i jego ekipę.
To było najbardziej wesołe okrążenie. Mimo, że żar cały czas lał się z nieba, pogadaliśmy na wiele tematów, przeprowadziliśmy relację na żywo z wydarzenia i mogłem wreszcie poznać właściwy przebieg całej przygotowanej na dzisiaj trasy.
Lubię to miejsce i zachęcam wszystkich do skorzystania z okazji i wybrania się do Krostoszowic i polatania po tamtejszych lasach i biegowych ścieżkach.
Ale lubię także towarzystwo tamtejszych biegaczy. Różne style, różne preferowane dystanse i różne możliwości, ale zawsze znajdują czas, okazję i szczytny cel, dzięki któremu ich wspólna pasja przyczynia się do czynienia dobra. Tym razem zbierane zostały środki na pilną operację Bereniki. I jak zwykle wszyscy nie szczędzili złotówek, bo biegacze to ludzie o wielkim sercu .
Ja tam sobie gadu-gadu z Heńkiem i Jego ekipą, a Mariola wspólnie z Codim także dołożyli cegiełkę do tego wydarzenia pokonując wspólnie dwie pętle – gratuluję ogromnie.

To był bardzo udany weekend, polatałem nocą, polatałem za dnia, i tu i tu było bardzo gorąco, i tu i tu było bardzo wesoło, zdarłem „szczewiki”, łyknąłem parę komarów, straciłem litry potu, ale przede wszystkim wyniosłem kolejne tony wrażeń z tej przygody, która zwie się bieganiem.


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu







 Ostatnio zalogowani
cichy1981
16:04
Wojciech
16:02
siepiet
15:53
Bartuś
15:47
mariuszkurlej1968@gmail.c
15:25
jacek wąsik
15:16
andrzejq
15:07
platat
14:48
Hari
14:45
velica
14:37
rychu18625
13:50
Jurek z Jasła
13:36
STARTER_Pomiar_Czasu
13:34
biegacz54
13:22
slavek72
13:01
heniek001
12:46
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |