2020-09-21
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Hel - marzenia się spełniają ! (czytano: 1439 razy)
Miałem być tego dnia w Bostonie, na trasie przełożonego przez pandemię najstarszego maratonu świata. Ale bieg nie doszedł do skutku, pozostał termin.
A w tym terminie Krynica i jej Festiwal Biegowy. “W rezerwie” kalendarz pokazywał jeszcze zawody na Helu. I z biegiem dni, kiedy południowe powiaty nieuchronnie znalazły się w czerwonej strefie obostrzeń, wyjazd nad morze stawał się coraz bardziej realny. Kiedy przełożono Krynicę, nawet się ucieszyłem. Perspektywa wyjazdu na północny kraniec Polski po sezonie i przebiegnięcie całego Półwyspu Helskiego jawiła się bardzo ciekawie, a formuła biegu od najdalszej na Półwyspie latarni do miejsca gdzie stromy klif wyznacza kraniec słowiańskiego świata była intrygująca i kusząca. Tak, pobiegnę w “Maratonie Północy. Biegu czterech latarni”,
maratonie, który nie przyciąga nagrodami, nie “krzyczy” reklamami na stronach internetowych i w social media, maratonie gdzie pasjonaci biegania realizują swoje zawodnicze marzenia mimo epidemii !
Był to dla mnie bieg wyjątkowy i najbardziej emocjonujący z dotychczasowych 33 bo po raz pierwszy mogłem rywalizować nie tylko sam ze sobą...
Wiedziałem, że trasa jest wietrzna i niezupełnie płaska dlatego założyłem, że rozpocznę nieco wolniej (wyłączając euforię startową), tak około 4:20/km i postaram się o wynik poniżej 3h15’, tym bardziej, że ubiegłoroczny zwycięzca miał na mecie czas zaledwie o trzy minuty lepszy. Ale mi się nie udało spełnić tych założeń:
Po wybiegnięciu z Helu szlak wiódł przez las i był mocno pagórkowaty, po ubitej ziemi. Chciałem zwolnić ale cały czas “czułem oddech” rywala pół kroku za mną. Było więc w tym lesie 4:07, 4:10, 4:12. Gdzieś na siódmym kilometrze okazało się, że mój “rywal” mnie zna z portalu i że chciał chwilę ze mną pobiec. “Ze mną ? Przecież ja jestem zupełnie przeciętny tuptacz !” Ale nie wypadało odpuścić. Mirek ze Szczecinka był mi kompanem przez pierwszą połowę biegu. Najpierw w helskim lesie, potem na ulicach Juraty i Jastarni gdzie proponował taktykę. Przed nami biegło czterech zawodników ale dwóch należało do sztafet, zatem “interesowała” nas tylko dwójka. Biegli razem w odległości jakiś 100-150 metrów od nas. I ta różnica nie rosła. Mirek zaproponował abyśmy zbliżyli się do nich na ok. 50 metrów i pilnowali. Szarpnął. A ja za nim. Tempo wzrosło do 4:00-4:05. Biegliśmy wówczas ulicami Juraty, za chwilę trasa ścieżki rowerowej po której rozgrywane były zawody skręci w stronę Zatoki i wiatr wiejący z zachodu (czyli w twarz) zacznie się dawać, mocno, we znaki. Dogoniłem Mirka, który znowu szarpnął: “Chcesz mnie ugotować jak Zatopek ;-)”. I chwilę później zwolniłem do 4:10. Mirek tymczasem dogonił prowadzącą dwójkę i biegli razem. “No to w najlepszym razie czwarte” - pomyślałem choć był to dopiero 18 km. Jednak trójka nie biegła za szybko i nie przyśpieszając dogoniłem ich wkrótce potem. Starałem się ukryć za nimi przed wiatrem. Spodziewałem się, że za chwilę któryś spróbuje “poprawić”. I tak się stało. Kolega “oderwał się” i dosyć szybko zaczął oddalać na otwartej przestrzeni nad Zatoką. Był 20 km. Czułem się dobrze więc postanowiłem gonić nie przyśpieszając tempa. Czułem się wciąż znakomicie, doping nielicznych kibiców na punktach nawadniania i w miejscowościach, rowerzystów, wyglądające coraz częściej zza chmur słońce powodowało, że biegło się dość komfortowo i luźno tym bardziej, że momentami od wiatru chroniły drzewa. I tak przebiegliśmy, w równym 150 metrowym odstępie, kolejne 10 km. Nie wiedziałem co działo się za plecami bo nigdy podczas biegu się nie odwracam (zwykle rywalizuję sam ze sobą, a poza tym nie chcę wykonywać gwałtownych przyśpieszeń, zwłaszcza w maratonie). Tymczasem zaraz po wbiegnięciu do Chałup prowadzący kolega zaczął słabnąć (30 km) i dystans powoli się zmniejszał aż zdążyłem pomyśleć że za chwilę wyjdę na prowadzenie. Po raz pierwszym w swym “biegowym życiu” będę prowadził bieg !.. I w tym momencie usłyszałem kroki za sobą. I nie byli to chałupscy biegacze trenujący interwały, nie byli to zawodnicy nordic walking na dystansie sprinterskim, nie byli to nawet pływacy biorący rozpęd do plaży w Chałupach. To byli dwaj koledzy, z którymi wcześniej biegliśmy razem, we czwórkę. Najpierw wyprzedził nas Wojtek a chwilę potem Mirek i raźno pognali do przodu zostawiając nas z prowadzącym dotychczas kolegą za sobą. “A więc jednak czwarty. Jeżeli nikt nas nie dogoni”. Mimo iż wyprzedziłem kolegę odrobinę to nie dawałem sobie wielkich szans. Zmęczenie dawało o sobie znać z narastającą siłą.
Ale pomyślałem, że on musi mieć podobnie a nawet “gorzej” przecież przed chwilą prowadził, był na czele przez ponad 11 km. Może jak przetrzymam swój “ból” jego “ból” będzie większy. Słyszałem ciężkie oddechy za plecami...I tak się stało. Utrzymałem tempo a odgłosy zza pleców ustały. Widziałem Mirka niedaleko przed sobą lecz nie miałem siły żeby niwelować dystans. Również dlatego, że na punkcie z 30 km nieumiejętnie chwyciłem kubeczki (dwukrotnie !) i napiłem się tylko kropelkę.
Władysławowo, słynny kurort u “progu” Półwyspu Helskiego, zaczynał się na 35 km.Ten fakt oraz kierunek biegu sprawił, że był dla mnie biegowym koszmarem. Zaczynał się ostrym podbiegiem a potem rzadko “odpuszczał”. Tu zanotowałem dwa najsłabsze km podczas zawodów (grubo powyżej 5:00), tu walczyłem o przetrwanie i było mi wszystko jedno czy ktoś mnie przegoni (wciąż się nie odwracałem). Ale gdy chwyciłem kubeczki na 38 km i usłyszałem głośny doping z samochodu, klakson i pokrzykiwania rowerzystów (wciąż biegliśmy ścieżką lub obok) jakby ktoś wlał znów paliwo w pusty bak. Zacząłem znów myśleć: “Chłopie, może to jedyna szansa, do końca 4 km a ty jesteś NADAL trzeci !”. I powoli, krok za krokiem, rozruszałem moją “maszynę biegową” i choć było pod górę i po ubitym piasku (od granicy Chłapowa) biegłem coraz szybciej. Lekki deszcz też okazał się sprzymierzeńcem. W lesie za Chłapowem niosła mnie euforia i obawa żeby nie stracić tego na co tak mocno pracowałem. Zapracowałem dzisiaj na trasie i przez długie miesiące treningów dla treningów z nikle tlącą się nadzieją, że wreszcie gdzieś wystartuję.
Rozewie, tablica, potem hotel i mundurowy wskazujący skręt w prawo, do latarni. Krzyczy “Jeszcze dwieście metrów”. Chciałem zapytać czy ktoś jest za mną ale to nie miało znaczenia i tak dawałem z siebie wszystko co jeszcze pozostało. I wreszcie widzę metę i słyszę spikera wymieniającego mnie jako trzeciego zawodnika ! Cóż za szczęście ! I Żona rzuca się na moją spoconą szyję. Wszyscy mi gratulują. Stało się to w co nie wierzyłem i myślałem, że mnie nigdy nie spotka. Zająłem TRZECIE miejsce OPEN. I nie ma dla mnie znaczenia, że to nie Igrzyska Olimpijskie ani nawet Maraton Warszawski. One są dla zawodowców. A ja, amator, z 44 wiosnami “na karku” mam też swoją chwilę euforii.
Podchodzę do Mirka, który przybiegł minutę przede mną. Dał z siebie wszystko. Mirek, jesteś Wielki i mam nadzieję, że zmienisz swoją decyzję i pobiegniemy jeszcze razem w maratonie. Byłeś świetnym motywatorem na trasie !
Gratuluję również Wojtkowi z Pucka, który czasem 2:59:45 pobił rekord tej trudnej trasy.
Ja zakończyłem w 3:02:29, dużo szybciej niż zamierzałem. Żeby być na podium trzeba się było naprawdę postarać.
Wypada również podziękować Organizatorom za świetną “obsługę”. Mimo tego, że ruch nie był wstrzymany czułem się naprawdę bezpiecznie. No i ta biesiada na zakończenie ! I prysznice w pokojach. Jesteście świetni !
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2020-09-21,14:55): Marku, poczułem się prawie tak jak przed pandemią 😊 Maraton, emocje i euforia 😁 Gratuluję! Super osiągnięcie. andbo (2020-09-22,12:42): Brawo! Piękny sukces i wspaniała relacja. Gratulacje! Truskawa (2020-10-14,20:34): Swietna relacja,przynam że sciagął mnie tu tytuł. Mój ukochany Hel. Gratulacje! :) Marco7776 (2020-10-16,22:43): Bardzo Pięknie Dziękuję :-) Hel na zawsze pozostanie dla mnie miejscem Wyjątkowym wśród wyjątkowych, w tym niezwykłym, trudnym roku. Nie planowałem startu na tej pięknej trasie ale życie czasem miewa inne plany ;-)
|