2018-04-09
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| wiosna start (czytano: 547 razy)
Rety, pół roku czekania i w końcu jest - wiosna.
Pamiętam jak kiedyś byłem pod koniec września u Turków ze znajomymi na wakacjach... dla lokalnych zaczynała się jesień, dla mnie to było przedłużenie lata - 30-35C. Pamiętam również rozmowy z lokalesową dziewczyną, która opowiadała o ludach Skandynawii, którzy wykupili sporo chałup i na zimę się tam przeprowadzają (Alanya).
Po pół roku zimowych klimatów stwierdzam czasem, że mam chęć również się przenieść w cieplejsze klimaty, żeby skrócić zimę.
No ale jest, w końcu jest ciepło. Nie wiem, ale pięknie się to zgrało z moimi biegowymi poczynaniami. Pogoda lepsza - zdecydowanie przyjemniej się biega. Aż chce się wyjść z domu. Chce się wręcz uciekać z pracy... żarcik ;]
Biegowo powoli się przypomina, jak to fajnie się biegało. Niestety w dalszym ciągu odpadają u mnie wszelakie szybkie motywy, niestety.
Przed Świętami zapisałem się ostatnim rzutem na półmaraton w pobliskim Przytoku. Pomyślałem sobie, że fajnie będzie tam pobiec z kilku powodów, zamiast zwykłego treningu gdzieś w lesie.
Wiedziałem, że start na pełny gaz od razu odpada. Druga sprawa to wypada dwa tygle przed rzekomym maratonem w Belgradzie, więc również z doświadczenia wiem, że start na pełnej k..wie na żyletki nie działa fajnie. W tym okresie fajnie zrobić ostatnie długie wybieganie, ale... że do długich dystansów na razie nie bardzo u mnie, więc postanowiłem sobie treningowo pobrykać.
W Święta podczas wizyty u rodzinki się zważyłem, bo jestem szczęśliwym nie-posiadaczem wagi. Zupełnie nie rozumiem dziewczyn, które się ważą codziennie... taka presja i stres z tym związany... :))) dlatego oszczędziłem sobie tego :P
Ważenie u rodzinki ma swój rytuał od lat u mnie, więc mam punkt odniesienia na starej wadze co i jak jest. Dwa lata temu pojawiła się również druga waga - elektroniczna, ale ona pokazuje co pomiar co innego.
Na "starej" wyszło 70kg, na "nowej" (elektr.) 71.5. GIT!
Wartość ze "starej" jest bardzo pocieszająca, bo w grudniu pokazywała okolice 75. Zasadniczo obciąłem tylko trochę słodycze i zacząłem biegać. Wyprzedzam pytanie - nie mam sił na odcięcie słodyczy do zera - jestem smerfem łasuchem, po prostu. Może później nieco przykręcę, ale to nutka przyszłości.
Jak mawiał Borewicz - każdy mężczyzna lubi słodycze - tylko prawdziwy potrafi się do tego przyznać :)))
W tygodniu, z racji oczywiście wolnego poniedziałku oraz fajnej pogody biegałem.
W poniedziałek spokojnie i wolno - luuźna dyszka, ale we wtorek postanowiłem trochę ambitniej pobrykać - 5-6km tempa w okolicach 4:00. W trakcie zmieniłem na 4x2km/1km - efekt przejedzenia na późnym obiedzie...
W środę miałem zjazd energetyczny. Dosłownie. Myślałem o dłuższym rozbieganiu, nawet 15km, podczas powrotu z pracy myślałem już tylko o dyszce, ale w domu złapała mnie taka zamuła, że stwierdziłem, że trzeba poszanować siebie i uszanować wewnętrzne odczucia - zrobiłem wolne. Włączyłem jakiś film, potem kolejny, lekkie coś na deser i jakoś przed 23 usnąłem jak bejbi.
CZwartunio pogoda drętwa i parszywa, ale wylazłem zrobić rundkę po dzielni, przy okazji testując dwa odcinki nieco szybsze - jeden pod wiatr, drugi niby z wiatrem. Oba wyszły fatalnie - zero mocy, noga się kręciła jak u kobyły z wozem pełnym węgla, a dyszenie robiło się jak w Fiacie 126p. Jeny, czułem się dramatycznie, mając przed oczami wizję, że w sobotę mam pobiec półmaraton... było mało zabawnie, no ale... koko dżambo.
Od piątku pogoda już fajowa, tylko sporo wiatru. W sobotę podrzucili mnie do Biura, odebrałem pakiet i leżałem w środku na sali, bo piździło i wiało momentami fest. Temperatura jednak rosła z każdą chwilą. Na liście startowej około 180 osób... imprezka zrobiła się kameralna. Pogadałem ze znajomymi o tym i owym, o 10:30 poleciałem na rozgrzewkę potruchtać.
Wiało, jeny... jak z wentylatora.
Przy okazji wskoczyłem w nówki buty - tak, dzieci, proszę tego nie robić i nie powtarzać samemu w domu i poza nim - ubrałem świeże buty prosto z pudełka :)
Nie były to jednak nowe buty dla mnie, ponieważ zamęczyłem identyczne, a że trafiła się fajna wyprzedać, nabyłem Kinvary 8 po taniości.
But znany, ale te uczucie świeżości, tej fajnej nowej i mięciutkiej podeszwy, która gryzie asfalt jak kot drapiący lekko swoją łapką. Motyla noga! to było... wróć, to jest bardzo smerfastyczne wrażenie. Odczucia w stopach były porównywalne z dotykaniem ich przez Afrodytę swoimi nagimi... palcami.
Mimo wiatru, lekkiego chłodu, buzowało we mnie pozytywizmem na kilometr. Kierva, to będzie piękny dzień! ta myśl, te wrażenie, chyba dobra Karma jakby to nazwał jakiś hindus, to było ustawienie nie tylko wrażeń na bieg, ale chyba na cały weekend :)
-Jesteś biegaczem?
-tak
-to powiedz coś po biegaczowemu...
-startuję treningowo
Znajomi reagowali na to w sposób znajomy, ale nie chciałem tu się zaorać. Przed startem założyłem sobie, że polecę intensywnością maratońską, może, może ciut powyżej, ale na hamulcu, żeby mieć pewność co i jak będzie ze mną, bo niczego nie byłem pewny po ostatnich przejściach. Dolecieć więc miałem na luźnej łydce do 14km, od którego zaczyna się wspinaczka 75m przez kolejne 5km. Dwa konkretne podbiegi są bardzo wciskające w fotel podczas roweru, co dopiero biegowo. Podbieg jako całość zluzowałem z hamulcem, intensywność skoczyła trochę, ale wszystko było z zapasem - co mnie bardzo cieszyło. Miałem wyczekać do końca podbiegu, żeby przyspieszać na koniec. Od 17km zacząłem przyspieszać w okolice 4:15 na długim podbiegu, potem 4:00 i szybciej na zbiegach do 3:45.
Końcówka tego półmaratonu idealnie nadaje się do takich testów. Jak robić poligon to właśnie tutaj i teraz. Po kilku kilosach względnego spokoju jest długi podbieg, potem pofałdowany naleśnik, zbieg, agrafka i finisz po dużym bruku-klocach.
Zbieg jest o tyle dziwny, że wiadomo, jak się człowiek wypuści... łatwo wpaść w kolkę, załatwić czwórki i podobne, no więc te zbiegi też trzeba czasem w takich warunkach doświadczyć.
Zasadniczo to frunąłem. Uczucie zapomniane przez te cholerne pół roku zimy, przejścia i tak dalej... po długiej grze wstępnej 18km - były lotem. Czułem na nogach rakiety, które słodko wpajały swoje ostre pazurki w asfalt. Czułem ten pęd w uszach, bo oczy za klapkami, niczym Stevie Wonder. Jeny, czułem się jak ślepy koń na Pardubickiej - nie widziałem przeszkód! :)
Bałem się tych prędkości i niejako wiedziałem, że zamuli mnie to po, ale miałem nadzieję, że w stopniu mini.
Ostatecznie skasowałem parę biegaczy i do jednego, ostatniego zabrakło mi z 200m, żeby go dojść. Wpadłem więc na metę po czasie 1:28:17.
Byłem zadowolony, bo rygorystycznie trzymałem się tego, co założyłem sobie przed - intensywność nie pikowała za bardzo w górę, co mnie cieszy, a na koniec było sporo herbaty pod pokrywką, że można było zagotować czajnik na maxa podkręcając obroty serducha pod 177-180 przy mecie (154 średni z całości).
Potem okazało się, że wybrykałem... 9 miejsce Open (lol) na 170, a jeszcze większe lol było pudło - 3 w kategorii dorosłych nastolatów M40. Fajnie. Smerfnie :)
Dobra Karma jak widać działa - i nie chodzi mi tylko o nastawienie, bo spróbowałem carbo-loading w postaci pierników (ups) dzień przed i bardzo było to pyszne doznanie :)
W niedzielę 16km rozbiegania. Było słabo, trochę zmęczony wieczorną pizzą i cervezą ze znajomymi, ale przecież o to w tym wszystkim chodzi, aby łączyć przyjemne, fajne i sympatyczne różne strony biegowe i około-biegowe w całość.
Patrzę z optymizmem w przyszłość.
Pogodziłem się już z myślą, że o życiówkę na pewno nie będę walczył tej wiosny, jednak obecnie cieszę się, że idzie jakoś w ogóle biegać (ech te plecy...).
Na straconej pozycji jednak nie jestem w kwestii maratonu - w sensie jakiś wynik może i uda się nabiegać. Pewności nie mam, bo ciężko jest mieć pewność, kiedy nie można pocisnąć czegoś długiego dla podbudowania i trzeba bazować na odczuciach z tym co było przed "kontuzją".
A długie wybiegania z zimy chyba trochę zostawiły...
Wiosna, wiosna, ćwir, ćwir ;]
W niedzielę tak sobie rozmyślałem, że ironia lubi być ironiczna - to był mój trzeci start w tej imprezie, najlepszy. Dwa poprzednie były dużo gorsze, mimo parcia mega na wynik wtedy.
Imprezkę jednak w większości lubię, mimo iż jest organizowana bez parcia na rozkręcanie jej i wodotryski. Mam burzę myśli o tym myśląc, że może to i dobrze - taki lokalny klimat, jak za dawnych czasów lokalnej imprezy, przy fajnym terenie, a trasa dość wredna i trudna, żeby nie napisać czegoś bardziej, bo naprawdę nie jest łatwa.
Fajne są jednak jej uroki krajobrazowe - takie proste, polskie, naturalne. Te dziury w asfalcie, który przecina las, który za jakiś czas zmienia się w szerokie pola, winnice, proste domy z normalnymi ludźmi.
Taki mini Lębork, którego już niestety nie ma.
Aloha
pl
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2018-04-10,09:37): zazdroszczę Ci tej wagi, trochę mniej wyników, a to z racji tego, że Twoja moc to pojemność silnika przynajmniej 2,0, a moja to najwyżej 1,2 :) snipster (2018-04-10,09:59): Paulo, nie ma czego zazdrościć, bo to nie 60kg ;) nie mam aż takiego parcia na zbijanie wagi, bo wyglądałbym jak kościotrup - seryjnie, a swoją droga mam taką i nie inną budowę, że moje nogi są mocno umięśnione. Zbijanie wagi zżera wszystko poza nogami, więc sorry. Odnośnie pojemności silnika :) to mój obecnie jest w okolicach 1.4 i to w Dieslu, bo do 2.0 w benzynce to jeszcze brakuje, na dodatek karoseria ledwo poskręcana, podwozie na deskach, ale się kula z górki ;) Honda (2018-04-10,12:18): Ten ostatni akapit przypomniał mi biegi, w których kiedyś startowałam... kameralne, "ciche", wśród pól i lasów... a teraz wszędzie taki spęd, sznurek od medalu za krótki, trasa nie taka, grochówka zimna, banan za bardzo skręcony... snipster (2018-04-10,12:30): Honda, racja, przy masowym pędzie za czymś nowym, większym, lepsiejszym... zatracamy w pewnym momencie rzeczy mniejsze, inne, które przecież też są fajne, szczególnie na swój sposób. Kiedyś pisałem o biegu w byłym DDR, gdzie wręczane są dyplomy, start jest na gwizdek, a meta narysowana spreyem, z ręcznym pomiarem czasu. Jak to teraz zestawić z wielką imprezą, gdzie musi być pakiet startowy niczym wyjazd na wczasy z całą otoczką i koniecznie niezbyt słoną zupą ;) Lubię urozmaicać i takie różne klimaty wprowadzają luz mentalny, nie zabijają światopoglądu deskami, powodują czasem chęć przemyślenia tego i owego, oraz ogólnie milsze postrzeganie otaczającej rzeczywistości - bo bieganie, to przecież nie tylko bieganie, obowiązkowo ciężki medal na zajefajnej kolorowiastej taśmie, salonem masażu w najs strojach masażystkami, idealną pogodą, uśmięchniętej gawędzi i tak dalej.... heeej makarena :) Marco7776 (2018-04-11,09:51): Gratulacje za samozaprcie, szybkie dojście do siebie i "pudło" w półmaratonie :-) Życzę też "dobrej (nie za ciepłej)" pogody w Belgradzie, bo trasa jest odsłonięta Marco7776 (2018-04-11,09:52): ...i choć płaska jak "stół" to finałowe 2 km bardziej strome niż w Hamburgu. snipster (2018-04-11,10:30): Dzięki i Dzięki za info, bo patrzyłem na wykres i próbowałem to zwizualizować z czymś znanym... pamiętam, że w Hamburgu ostatni podbieg był wredny, mniej więcej wiem już co mnie czeka :) z pogodą tylko mam nadzieję, że nie będzie mocnego wiatru albo +30C, chociaż na razie prognozy pokazują to, co jest obecnie w Polandii. żiżi (2018-05-19,16:29): Snipi nie pierwszy nie ostatni wybiegłeś w świeżutkich, nowiutkich bucikach- bywają tacy, którzy biegną ponad 100 km w nowych butach i dziwią sie skąd odciski i takie tam pęcherze.....niech żyją słodycze Nam- dodam na końcu . snipster (2018-05-21,09:20): świat bez słodyczy byłby... gorzki ;]
|