2018-04-03
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| cukierek (czytano: 681 razy)
Powoli wychodzę z życiowego ekstremum, powracam do biegania. Korzonki odpuściły, rwa kulszowa powoli mija, plecy powoli dochodzą do siebie, a kręgosłup... długa historia.
Poznaje po raz enty na nowo swoje ciało, jego reakcje i tak dalej. Czasem nie jest fajnie, czasem jest, ale to chyba normalne - jak w życiu.
Po etapie przymusowego leżenia, kiedy to dostaje się mentalnego liścia, który skłania do zrewidowania obrazu otaczającego świata, swoich marzeń i celów, przychodzi moment przełomowy... takie zrzucenie kajdan i klasyczne jeb**cie drzwiami z wyjechaniem w Bieszczady.
Co prawda nie było u mnie motywu z wyjazdem w Bieszczady, ale... cieszyłem się z każdym krokiem - seryjnie - każdy krok powodował u mnie reakcję endorfinową, nawet głupia, by się wydawało, "wycieczka" poranna po świeże bułki do pobliskiego sklepu-blaszaka.
Chciałem się tym szybciej ruszyć, im szybciej to będzie możliwe. Od pradziejów wiadomo, że ruch jest najlepszym lekarstwem, oczywiście z umiarem. Gdyby natura chciała, aby człowiek był stworzony do leżenia, zostawiłaby go w oceanach na dnie, wśród innych płaszczaków.
Początkowe "marsze" z kijami były prawie na wzór moherskich wycieczek, ale co najważniejsze, z dnia na dzień odczuwałem poprawę.
W międzyczasie byłem u neurologa, kobiety z słusznym wieku. Ogólna gadanina, skierowanie na Rezonans Magnetyczny i na razie to tyle. Udało mi się wcisnąć na Rezonans parę dni później... opis badań ogólnie mniej więcej spodziewany - problem z lordozą, spłycenie dwóch kręgów, zauważalna wypuklina jednego z krążków (wypuklina to etap przed przepukliną). Na razie ten jeden krąg naciska na jakąś błonę, która znajduje się przed rdzeniem.
Dostałem później płytę, pooglądałem sobie to i owo... z jednej strony jakiejś masakry nie ma, ale z drugiej za wesoło też nie jest.
W tygodniu kolejna wizyta u neurologa, zobaczymy co dalej. Na razie zostawiam ten temat w mojej głowie na boku.
Wszystko jest inne. To nie jest jak katar, jak grypa, czy nawet jak przeciążenie Achillesa.
Całe ciało inaczej funkcjonuje... poczynając od głowy.
Tak, głowa strasznie dostała na początku. Niemoc ruchowa powoduje nagłe przerwanie dostaw endorfin. To było niczym zabranie dziecku ulubionego cukierka. Chciałem wrzeszczeć, wydzierać się, rzucać głośną, nietłumioną w sobie k..wą, jednak mając gdzieś tam w innym kącie z tyłu głowy przeświadczenie, że to przecież niczego nie zmieni, trzeba było to wszystko opanować.
Po marszach przyszedł czas na naukę biegania. To nie był powrót, tylko niejako nauka panowania nad nogami od nowa, w innym stylu, a jednocześnie ta cholerna uwaga, aby nie zrobić czegoś nie tak. Zakres ruchu jest zdecydowanie mniejszy, głównie w plecach na boki, jak i właściwie w każdym kierunku. Poprawia się to i zmienia z dnia na dzień, ale jest to mozolny proces... na tygodni kilka, lub kilkanaście właściwie.
Przy okazji były próby co i jak działa, a raczej co się dzieje w trakcie i po. Niestety wszystkie szybkie motywy od razu muszę odłożyć na szuflady. Odpadają więc metody oparte na przebiechach i podobnych. Jest to zbyt obciążające kręgosłup, niebezpieczne, oraz niestety przymula, powodując zamułę psychomotoryczną. Nie wiem jak to wytłumaczyć, bo to jest tak samo, jak tłumaczenie komuś, kto nie miał problemów z korzonkami/rwą kulszową - co to jest nerwoból w plecach.
Z ruchem więc jest podobnie. Nogi działają przede wszystkim słabiej, wolniej, inaczej, komunikacja jest jakby przez tłumik. Proces wychodzenia z tego jest powolny.
Przykładowo po lekkim i krótkim drugim zakresiku na ulicy dnia następnego czułem lekkie pobudzenie, w sensie pozytywnym, podczas kiedy podobny motyw z trzema przyspieszeniami po, takie rytmy niby, wprowadziły zamułę odczuciową i osłabienie w plecach.
Próbowałem również spokojnego biegania z jakimiś tam rytmami i było podobnie, więc stąd wniosek, że taka próba wymuszenia pracy nóg takim bodźcem nie jest fajna i bezpieczna na obecnym etapie.
Próbuję, ciągle próbuję i czytam siebie na nowo. Staram się różnicować jak tylko mogę. Ciało powoli reaguje, ale głowa... :)
Głowa jest z powrotem na trybie małego dziecka, któremu podsuwa się pod nos słodkości. Wiadomo... marchewka, schabowy, jajecznica, kartofelki... może to jest i fajne, zdrowe ogólnie, ale wszystko to blednie w zestawieniu z ciachem. Ciacho jest tym dopalaczem wrażeń emocjonalnych.
Bieganie więc przywraca doznawanie upragnionych wrażeń, ale ciągle mam w tyle głowy, że muszę uważać.
Biegam więc jakbym jadł cukierka. W końcu mogę rozwinąć z papierka, jednak nie za dużo, oraz nie za szybko. Czuję się więc jakbym gdzieś lekko gonił, bo mam niestety znowu przeświadczenie, jakby kawałek życia gdzieś w pizdu uleciał, to jednak gonię za wrażeniami.
Gonię i rozwijam tego cukierka z papierka i lizał go. Nie za wolno, ale coraz szybciej. Nie całego na raz, tylko po kawałku.
Jest to z jednej strony fajne, ale z drugiej... jak już się ma przed językiem tego cukierka to chciałoby się więcej i więcej. Chciałbym poczuć haust ogromu powietrza, epicko przenośnie wyjeżdżając w Bieszczady, chociaż na razie brykam sobie po dolinach. Jest fajnie.
Na szczęście zima odchodzi, powoli, bardzo powoli, ale odchodzi. Wiosna nastaje, bieganie wraca, przestaje więc marudzić.
Czy żeby dostrzec fajność życia człowiek musi dostać w dupeczkę? czy nie wystarczyłoby, żeby taki mijany w lesie stukający nieskromnie dzięcioł mógł zwrócić na siebie uwagę w jakiś niespecjalny sposób, aby skłonić do chwilowego przystopowania.
Cóż, może taka moja natura, urodzonego w poniedziałek kombinatora, że mam trochę większego pecha czasem, niż niektórzy :)
Miło jest znowu czuć endorfiny :)
Aloha
pl
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Jarek42 (2018-04-03,17:14): Zawsze mówię - człowiek nie wie jakie ma szczęście, że może biegać. Ja ostatnio zachorowałem, no i ponad tydzień bez biegów. Nie zostaniemy Mistrzami Olimpijskimi, więc nie ma się co przejmować. snipster (2018-04-04,10:45): normalnie się takich przestojów nie czuje - robi się przerwę po np. starcie, kilka dni, niby coś normalnego... potem się wraca do biegania i jest ok. Kiedy jednak nie można biegać to każdy dzień jest taką jakąś traumą... :) paulo (2018-04-04,11:57): Snipi, budź się do życia bo Twoja energia i zapał są też innym potrzebne :) Nie martw się, każdy w Twoim opisie znajduje też cząstkę siebie :) Mahor (2018-04-04,14:17): Wiosna pomoże nam wszystkim Mahor (2018-04-04,14:37): Krokusy już w Tatrach! snipster (2018-04-05,09:59): Paulo, Dzięki! wiosna to taka pora, gdzie najfajniej realizuje się postanowienia noworoczne... ;) snipster (2018-04-05,10:02): odnośnie krokusów... u mnie pod domem trzy razy już rosły Przebiśniegi - pod koniec grudnia, w styczniu i dwa tygodnie temu. Przyroda chyba też ma dość tych falstartów wiosny - pąki na krzaczorach na szczęście właśnie startują, więc wiosna chyba już przyszła na dobre :) żiżi (2018-05-19,16:27): Snipi ....przecież to SKS! snipster (2018-05-21,09:21): jak wspomniałem o SKS to dostałem porządny OPR od Pani Neurolog, że w tak młodym wieku o tym wspominam ;)
|