2018-03-05
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| rozkręcanie lutego (czytano: 469 razy)
Moje ostatnie dwa tygodnie to uparte, niczym u osła dążenie do powrotu i fajności kręcenia łydą.
Kilka dni po grypie było z gatunku "na przetrzymanie" i trochę było na siłę - tu się przyznaję, jednak chodziło o dotlenienie organizmu i rozkręcenie metabolizmu, a przede wszystkim powrót do przyzwyczajenia do biegania.
Nie było lekko - nogi z betonu, płuca jak z folii... ogólnie padaka.
Postanowiłem jednak wpaść z powrotem w systematyczność. Jest to wg mnie klucz w przygotowania chyba do czegokolwiek.
Te dwa tygle były więc kontynuacją systematyczności.
Postanowiłem dorzucać nieco intensywniejsze rzeczy - poza jakąś tam przebiechą, czy raczej rytmem w parku/lesie, dorzuciłem w środę "drugi zakres" jako osobny akcent.
Oczywiście wybrałem się pod dach, bo był mróz i tak dalej, a na mrozie nie byłem w stanie nic szybkiego zrobić, w dodatku na wietrze. Oszczędzanie płuc i gardła jest dla mnie obecnie priorytetem i nie chodzi o miękkąkluskowate biadolenie.
22C robi różnicę w porównaniu do biegania na mrozie... po dwóch "rozgrzewkowych" kilosach już jestem mokry.
Z planowanych 12km po 3km już wiedziałem, że będzie to cholernie ciężko tego dnia, a nie chciałem po 3km zwalniać z tempem. Szybko więc zmieniłem założenia na ten "trening" i z Drugiego Zakresu zrobiło się ostre BNP.
BNP, chociaż w zasadzie Bieg z Narastającą Intensywnością, a nie prędkością, bo tętno dryfowało w górę jak podczas jakiejś młodzieńczej randki. Masakiera.
Po 10km na 4:15 już miałem tętno 165, które osiągałem w wyścigu na dychę, czułem już rzeźbienie, więc postanowiłem dokręcić prędkość do 3:50 i jakoś przebrnąć (czyt. przeżyć) ten jeden kilos. Nogi ledwo, ledwo dawały radę, czułem zmęczenie już spore, płuca zresztą podobnie, bo dawno tak nie dyszałem. Po skończeniu doleciałem jeszcze dwa kilosy na 5:30. Tętno na tych dwóch "schładzających" kilosach oscylowało w niskim drugim zakresie, co obrazuje... że było grubo z obciążeniem i zakwasem.
Niestety wagi nie było, więc nie wiem i ile straciłem wody, ale gotowałem się jeszcze spore kilkanaście minut w czasie rozciągania i prysznicu.
Czwartek i piątek było spokojnym rozbieganiem na niskich obrotach przy średnim tętnie z całości w 129/131. Nogi czułem, w sensie zmęczenia, bardzo. Zmęczenie czułem nadal w sobotę, jednak nogi po paru kilosach trochę się rozluźniły. Lubię te uczucie, chociaż nie było to drastyczne wyluzowanie łydy, tylko takie minimini. Biegłem na tym samym odczuciu co w piątek, na tym samym poziomie "samopoczucia" jednak tempo wyszło 15-20s szybciej (okolice 4:40) samo z siebie.
Po drodze poprawiłem dwoma, czy trzema przyspieszeniami, krótkimi i nieco szybszym pokonaniem dwóch podbiegów po drodze.
W niedzielę LongRun - Długie Wybieganie - na samopoczucie, z żelem płynnym w środku. Druga połowa pod mroźny wiatr ze wchodu... nie cierpię wiatru, bardzo nie cierpię, ale cóż... wyboru nie ma. Na Longach czuję różnicę, w sensie na wyspaniu, lajtowym bieganiu czuję powoli przebłyski luzu podczas biegu, co się niejako samo u mnie przekłada na tempo i intensywność.
Nie wiem jak to działa, ale w soboty, a w szczególności w niedzielę biega mi się najszybciej i najluźniej... wniosek z tego jest taki, że muszę, no muszę wygrać w Totka, aby zacząć biegać luźno również w tygodniu ;)))
Czekam na wymianę fotela w pracy, bo mam okropnie niewygodny... od lat, zapewne ma to również wpływ. Wpływ ma też wyspanie, bo nie ganiam o wschodzie słońca w weekendy, tylko po względnym wyspaniu i spokojnym śniadanku.
Idąc dalej tym tropem, bo kiedyś również się nad tym zastanawiałem, to może przenieść i przemeblować moje bieganie, żeby Longi biegać w środku tygodnia, a w weekend jakieś akcenty szybkościowe?
Co jakiś czas tak zresztą podświadomie robię, że np. w sobotę lecę na szybki cross na Wzgórza, albo tempo na ulicy, czy gdzieś tam, jak jest ciepło. W niedzielę Długie Rozbieganie niejako na zmęczeniu, co jednak fajnie stymuluje pod kątem maratonu, chociaż niektórzy zapewne mają inne wytłumaczenie.
Kolejny tydzień oczywiście rozpocząłem jak poprzednio - przez saunę w poniedziałek - znowu z wyjściami na zewnątrz po schładzaniu w lodowatej wodzie (po wytarciu). Jeny, fajna sprawa i jest to jedna z niewielu zalet zimy. Jest bardzo zajebiaszczo kiedy się wyjdzie rozgrzanym na -10C i spędzi tak kilka minut. Potem krótkie leżenie na leżaczku i jest bardzo wery najs :)
Potem kolejna wizyta w saunie i znowu rytuał.
Dobra, we wtorek zwykłe rozbieganie. Już nie próbuję robić we wtorki po takich weekendach robienie czegokolwiek innego.
W środę znowu pod dach, jak chomik, tym razem wydumałem zrobienie "dwójek", ale w ilości 5.
Tempo założyłem ambitnie - 4:00.
Mając w pamięci, jak przy 4:15 dryfuję, oraz, że niedawno jeszcze przy 4:00 mało mnie nie zmiotło z wybiegu... no trochę się obawiałem, ale z drugiej strony ostatnie 3:50 sprzed tygodnia napawało jakimś optymizmem. Trzeba było spróbować, wszak to nie jest jakaś kosmiczna prędkość w normalnych warunkach.
2km po 5:00 i potem wrzutka na 4:00 przez dwa kilosy, kilos w 5:00 i znowu "dwójka" i tak dalej.
Pierwsza weszło gładko i przyjemnie. Nogi bardzo szybko się zaprzyjaźniły z prędkością i byłem wręcz w szoku, że jest... łatwo. Czekałem jednak na odczucia po 3, bo trzecia seria zawsze jest najgorsza. Było jednak smerfnie, więc postanowiłem zrobić czwartą dwójkę tak samo, a na ostatnią - piątą - podkręcić do 3:50.
Tętno na zakończenie ostatniej, szybkiej dwójki, miałem w zasadzie takie samo, jak po 10km "rzekomego BC2" tydzień wcześniej. Odczucia jednak zupełnie inne. Było przyjemnie, gorąco i endorfinowo nabuzowato.
Zważyłem się po i było 72.7kg (74.1kg przed) - waga powoli więc leci w dół, może nie drastycznie, bo nie przykręciłem koryta z jedzeniem jak asceta, ale "trochę" ograniczyłem ciastki. Jest to cholernie trudne, szczególnie dla łasucha.
Swoją drogą to bieganie na bieżni ma swój plus z tym związany - mianowicie zawsze z takiej eskapady wracam przed 20:00, wtedy po małej kolacyjce i herbie... nie ma już czasu na obżeranie słodyczami, bo już jest 22, czy 23 i człowiek kosmita nadal czuję tę kolację i płyny.
Ogólnie więc bieganie zaraz po pracy, w okolicach 17ej niesie za sobą podświadomą walkę z podjadaniem.
Te późniejsze, w okolicach 18-19, już nieco mniej, dlatego czekam, aż wiosna odpali na całego i będzie jaśniej. Inna sprawa, że obiad również się swoje trawi i czasem start o 17 dla mnie jest za wczesny :P
Czwartek rozbieganie po ulicy - aby się tylko poruszać i dotlenić, bez spiny i szału po intensywnych czwartku.
W piątek znowu styl chomika - pod dachem. Tym razem miałem dylemat co pokręcić - minutki, czy Drugi Zakres. Ustawianie minutówek na bieżni jest raczej średnio fajne, więc wybrałem opcję z Drugim Zakresem, aby przy okazji sprawdzić jak jest w porównaniu do zeszłej środy.
Znowu 2km po 5:00, potem oklepane 4:15 i wio. Chciałem 12km i w przeciągu czasu wszystko szło gładko.
Puls już nie dryfował jak wściekły pikaczu, tylko bardzo łagodnie sobie rósł. To byłem jeszcze w stanie zaakceptować, szczególnie po ostatnich wskazaniach i odczuciach, bo przede wszystkim te odczucia były diametralnie inne.
Dryfik tętna leniwie dociągnął do 151, potem po krótkiej rozmowie do 153 i ostatnie dwa kilosy linia prosta - o to właśnie mi chodziło i na takie coś liczyłem. Na ustabilizowanie i bieg pod kontrolą, mimo, iż nie było zmiany i korekty tempa.
Podjarany nieco zaistniałą sytuacją postanowiłem wykorzystać tą chwilową sytuację i dociągnąć kilos w szybkim tempie 3:50 (na oko to okolice tempa dychy).
To takie dodanie impulsu na sam koniec dla nóg i płuc, które podmęczone dostają nagle zmianę.
Przyjemna sprawa jeśli jest zapas, bardzo nieprzyjemne rzeźbienie jeśli tego zapasu nie było - takie "sprawdzam" z strip pokera, które albo rozbiera z wszelkich ciuchów mentalnych, albo pokazuje, że było ok.
Okazało się, że ten kilos był tak pośrodku, leciutko nie było, chociaż wygraną w totka chyba by było, jakby było luźniutko, ale rzeźbą tym bardziej. Był lekki zapas, więc cały trening po schłodzeniu w 5:30 wyszedł pysznie.
Waga 73.4kg przed, 72.0kg po, a byłem po... po sporych frytach z rybą, więc ogólnie sam już nie wiem.
Zwracanie uwagę na wagę jest dla sadomasochistów, bo to jest tak samo, jak bieganie czysto na tętno, albo czysto na tempo - wystarczy inny dzień, inny wiatr, inna temperatura... i wszystko się zmienia.
Na szczęście w domu nie mam wagi i jakoś nie czuję pociągu, aby takową sobie sprawić.
W sobotę wyskoczyłem na Wzgórza i biegało mi się bardzo swobodnie. Zgłupiałem, seryjnie, bo spodziewałem się mini betonu, czy zmęczenia, a tu poza mruczeniem i lekkim sapaniem nie było nic. Obstawiam jednak, że jest to zasługa Policji... która mnie rano zatrzymała za przejście na pustej ulicy "w miejscu niedozwolonym". Na nic tłumaczenia, że mróz, pusta droga i tak dalej... wycieczka po 5 bułek kosztowała mnie 50 zeta.
W niedzielę Długie Wybieganie też niejako na luzie. Tętno trochę wyższe, niż normalnie, ale to za sprawą wiatru, który albo mnie pchał - gorąco jak przy +5C - albo wMordęWind straszny - i pizgawica jak przy -10. Powrót był pod ciągły wiatr, więc nie dość, że mnie wywiało, to zesztywniałem trochę. Całość wyszła fajnie i szybko (4:34). Nie wiem, głupięję przy tych WB, bo nie pędzę, nie dyszę jakoś, nie cherlam i nie charczę, nie chrząkam i nie parskam, a to jakoś tak samo.
Jak już pisałem, dla mnie tydzień mógłby być niejako jako ciągła Niedziela :)
W tym tyglu trochę pozmieniam, ale bez jakiegoś wywrotu, na dodatek Maniacka w weekend (ciekawe, czy się odbędzie :)))
Jakiś rewelacji się nie spodziewam, raczej to będzie start z gatunku rozkręcania i podkręcania szybkości, niż walka o życiówę.
Koko dżambo i do przodu.
Maraton w kwietniu, w Belgradzie coraz bliżej :)
Aloha
pl
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu michu77 (2018-03-06,08:18): kurcze... zazdroszczę ludziom, którym waga spada i to bez specjalnej diety. Tylko ograniczając ciastki. :P snipster (2018-03-06,08:40): Michu, przy około setce w tygodniu wybieganej to się samo dzieje ;) aczkolwiek te ciastki tak płaczą i patrzą... :< paulo (2018-03-06,11:51): muszę też ograniczyć ciastki, bo nie chce zejść poniżej 74 :( Ciągle z czymś trzeba walczyć :) snipster (2018-03-06,14:02): Paulo, żeby wszystko było takie proste, jak napisanie tego... ;) ograniczanie ciastków nie jest fajne, bo jak tu rezygnować z miłych rzeczy? no jak? :)
|