2017-10-02
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Z Silesią coś pod górkę ;) (czytano: 550 razy)
Silesia w tym roku kusiła metą na stadionie w Chorzowie. Startować? nie startować? tak naprawdę nie wiedziałem jaką podjąć decyzję. Zakładałem co prawda jakąś „połówkę” tej jesieni ale...
Właśnie, coś dużo ostatnio mam tych ale :0( Zwyciężyła jednak wola przeżycia kolejnej fajnej przygody biegowej (ten finisz na stadionie) i ostatniego dnia sierpniowych zapisów „klamka zapadła”. Treningi sumiennie wykonywałem, zacząłem znowu czerpać przyjemność i cieszyć się, że jest progres. Niestety ta impreza chyba „mnie nielubi”, bo za każdym razem musi się przed (a jest to mój trzeci start) zdarzyć jakieś nieszczęście. Teraz to była tylko choroba, ale niestety leżenie, antybiotyk i brak treningu na 2 tyg przed startem nic dobrego nie wróży. Dzień startu przywitał nas pięknym słoneczkiem (Szamanka załatwiła pogodę) :0) Nic tylko biegać. Raniutko ruszamy na start, żeby jeszcze Aga mogła zrobić parę fotek maratończykom. Na starcie udaje nam się złapać jeszcze Isę z Irem. Buziole, focia i poszli :0) My „półmaratończycy” mamy jeszcze sporo czasu do startu, zbieramy się powoli w dużą grupę, bo jest nas sporo biegających i kibiców „Harpagańskich”. ”Śmichy chichy”,”focie psocie” umilają nam czas do startu. Nagle wszyscy gdzieś znikają, każdy zajmuje swoje miejsce na starcie. Tłum ludzi, jak zwykle sporo maruderów myślących, że jak staną bliżej to będą szybciej (niestety normalka biegowa). Pierwszy podbieg koło „Spodka” ustawia już wszystko jak trzeba i robi się luźniej. Pierwsze km to sama przyjemność, biegnę lekko i nawet się zastanawiam dlaczego wciąż wyprzedzam kolejnych zawodników? Niestety co się „odwlecze to … :0(” Mniej więcej od połowy dystansu zaczynają się różne dolegliwości. Biegnę, ale im dalej, tym mocniej muszę walczyć z głową. Przy każdym punkcie z wodą chcę się zatrzymać, by iść, ale nie, nie poddam się (krzycząc w myślach) „weź się w garść przecież jak się zatrzymasz będziesz dłużej biegł! Kur...! zapierd....!” Kibice na trasie podnoszą na duchu i jakoś dalej walczę. Psycha siada, bo wyprzedzają mnie kolejni Harpagani. Park Śląski. Uff jeszcze tylko 3km i koniec. Troszkę z górki jakby fajniej się biegło, już widać stadion, a tuż przed, nasza harpagańska „strefa kibica”. Przybijam piątki i biegnę dalej spokojnie, bez szaleństwa jak to kiedyś na finiszu bywało. Mijam bramę stadionu „ale super! dla tej chwili tu jestem” rozglądam się we wszystkie strony, bo nie mogę znaleźć mojego Kochanego „Kibica”. Już prawie dobiegam do mety kiedy słyszę z góry stadionu głos mojego Anioła. No cóż tym razem nie będzie buziaka przed metą „serducho musi wystarczyć„. Medal, depozyt, poczęstunek, kąpiel i koniec imprezy. Czy warto się tak męczyć wiedząc, że coś ci uciekło, że może już nie powróci ?
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |