2017-09-28
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Maraton w Moskwie - Rewelacja plus rewolucja! (czytano: 2328 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: www.runforlifetom.wordpress.com
Maraton w Moskwie ukończony, był to niewątpliwie pod wieloma względami bieg rewolucyjny.
MIĘDZY SIERPEM, A MŁOTEM
Często myślmy stereotypami, bo tak wygodniej opisać świat i pewnie go zrozumieć. Ja uprzedzeń zawsze staram się wyzbyć, pozostawiając możliwie otwarty umysł na ludzi i nowe doświadczenia. Gdyby było inaczej, pewnie przed przylotem do Moskwy oczekiwałbym tony śniegu na płycie lotniska, niedźwiedzi buszujących na ulicach i kolejek po ocet ciągnących się kilometrami po moskiewskich ulicach. Nie mówiąc o nieustającej kontroli, inwigilacji i wszędobylskich plakatów z Władimirem Putinem ujeżdżającym futrzane bestie.
Pierwsze wrażenie? Moskwa to stolica europejska niewiele różniąca się od Warszawy. Owszem podróżując metrem często wpatrują się w mijanych ludzi dostrzegając różnice. I one tu są, widoczne w rysach twarzy i czasem zachowaniu. Jednak wystarczy chwila spaceru, by zorientować się, że Moskwa na pierwszy rzut oka to stolica jak inne, rozkopana ze względu na zbliżające się mistrzostwa świata w piłce nożnej, pełna kawiarni, restauracji modnych klubów, Mcdonaldów, Starbucksów i wszystkiego, co na co dzień widzicie na ulicach polskich miast.
Kolejne, uważniejsze spojrzenie wyłowi dodatkowe smaczki, które nadają temu obrazkowi dodatkowego wymiaru. Na wielu budynkach odnajdziecie symbol sierpa i młota, to tu to tam pojawi się monumentalny pomnik zamyślonego, zapatrzonego na zachód Lenina, zobaczycie mrowie policji, magnesy z Władimirem na niedźwiedziu, matrioszki, czapki uszatki, czerwone gwiazdy na wieżach Kremla…
Ci, którzy pamiętają czasy komuny, bloku wschodniego, upadku muru berlińskiego, obowiązkowej nauki rosyjskiego w szkole będą mieli mieszane uczucia. Ja też w szkole podstawowej brałem udział w pochodach pierwszomajowych, oglądałem Wilka i zająca, uczyłem się rosyjskiego. (Nie za bardzo chciałem się tego rosyjskiego uczyć i żeby zasłużyć na lepszą ocenę z języka wraz z kolegami z klasy przekopałem ogródek nauczycielce).
Pamiętam też chwile, w której wielu Polaków i moich kolegów odkryło, że oprócz 1 września jest jeszcze jedna ważna data, tragiczna dla naszego narodu - 17 września. Mimo to, a może właśnie dlatego, zawsze w mojej głowie pojawiała się myśl: chciałbym zobaczyć Moskwę, Plac Czerwony i Kreml, zobaczyć tego strasznego Wielkiego Brata i się z nim zmierzyć. A najlepiej zmierzyć się przy okazji także w wymiarze fizycznym, pokonując dystans maratonu.
GŁOWA LENINA ZNAD PIANINA
To wers z piosenki Elektrycznych Gitar nawiązujący do obrazu Salvadore Daliego. Na jedną z tych głów, a dokładniej pomnik, natraficie podczas odbioru pakietów startowych na Expo na Łużnikach. Pomnik zapatrzonego w dal Wladimira Iljicza Uljanowa z wysoko uniesioną brodą budzi jednoznaczne uczucia. Mimo to, wielu Polaków robi sobie przy nim zdjęcia, być może jest to wyraz tego, że daliśmy sobie radę z duchami przeszłości. Przez chwilę czuję się jak w muzeum historii, dokumentuję świat, który mam nadzieję już nie wróci.
Docieramy z żoną do namiotów Expo. Żeby odebrać pakiet startowy, należy przejść najpierw przez bramki, przy których sprawdzane są obowiązkowe zaświadczenia lekarskie. Każdy zawodnik musi mieć aktualne badanie i oświadczenie lekarza, że może uczestniczyć w maratonie. Nieczęsto pojawia się na zawodach taki wymóg, w pierwszej chwili wydaje się niepotrzebnym utrudnieniem. Z drugiej strony, każdy biegacz powinien pamiętać o regularnych badaniach i jest to szansa dla tych, którzy o nich zapominają.
Odbiór pakietów po przejściu bramek jest szybki i bezproblemowy. Dystansowi maratonu towarzyszy także bieg na 10 kilometrów, oznaczenia są wystarczające, by trafić do właściwego stanowiska z numerem startowym. W pakiecie znajdziecie bardzo fajną koszulkę biegową i mnóstwo ulotek. Podczas samego Expo można natrafić na dobre okazje i wielu wystawców. Już podczas pierwszej wizyty widać dobrą organizację i właściwe przygotowanie wolontariuszy. Na Łużnikach pojawicie się po raz kolejny w niedzielę, tutaj ma miejsce start i meta maratonu.
WIELKI BRAT
Znaleźliśmy hotel w bardzo dobrej cenie w odległości niecałego kilometra od Kremla. Kolejny dzień naszego pobytu w Moskwie spędziliśmy na zwiedzaniu. W końcu od dawna wspólnie z żoną uprawiamy turystykę biegową.
Kilka ulic i budynków, a zwłaszcza siedem sióstr Stalina (grupa wieżowców w stylu socrealizmu) przypomina Warszawę i Pałac Kultury. Można poczuć się niemal jak w domu. Warto zobaczyć Kreml i Plac Czerwony. W tych dniach odbywają się liczne imprezy związane z jesiennymi targami jedzenia i produktów. Tuż przed wkroczeniem na Plac znajdziecie mnóstwo dyń, które zostały ozdobione w rosyjskiej stylistyce. Piękna pogoda dała nam możliwość uwiecznienia malowniczego Soboru Wasyla Błogosławionego i Kremla, a także… Mauzoleum Lenina.
Spacer stąd niedaleki do Cerkwi Chrystusa Zbawiciela, nad brzeg rzeki Moskwy, czy na Arbat, gdzie znajdziecie wiele sklepów z pamiątkami. Większość ciekawych zabytków w Moskwie można spokojnie obejrzeć w dzień, góra dwa dni. Jeśli jednak uwielbiacie muzea i galerie zarezerwujcie sobie więcej czasu.
Polecam także Park Gorkiego, stamtąd można odbyć ciekawy spacer wzdłuż nabrzeża aż pod pomnik Piotra Wielkiego, uznany w jednym z plebiscytów za najbrzydszą budowę świata. Ocenę jednak pozostawiam Wam.
Płomienne zorze budzą mnie ze snu
Giełdowy ranek, informacji szum
Z radiem na uszach i wartości swej
W pełni świadomy, świadomy, że hej
Moi koledzy ścigają ze mną się
Bo do wyścigu każden gotów jest
(YOUGOTON: Malczki)
Zorzy z rana nie było. Jednak zapowiadała się wspaniała pogoda na dzień startu. Od piątku nie widzieliśmy na moskiewskim niebie najmniejszej chmurki. Tak było i tym razem. Mroźny poranek nie był żadną przeszkodą, słońce zaczęło ogrzewać powietrze bardzo szybko.
W pobliże Łużnik dojechaliśmy metrem. Stamtąd odbyliśmy kilkunastominutowy spacer na miejsce startu. Po raz kolejny zwróciliśmy uwagę na dobrą organizację biegu. Rozłożenie miasteczka biegowego zostało przemyślane całkiem dobrze. Przebieralnie, miejsca depozytów, a nawet tory na rozgrzewkę, do tego sporo wystawców.
Wkrótce rozstaliśmy się z żoną i zajęliśmy miejsca w swoich sektorach. Te zapełniały się biegaczami bardzo szybko. Obcokrajowców dostrzegałem niewielu, wokół mnie słychać było jedynie język rosyjski. Blisko dziewięćdziesiąt procent biorących udział w biegu to przede wszystkim Moskwiczanie.
Z głośników rozlegała się muzyka i głos prowadzącego, jednego z najlepszych, jakich do tej pory słyszałem podczas zawodów. Musiał wyczyniać cuda, skoro rozumiejąc go piąte przez dziesiąte czułem, jakbym dostawał skrzydeł. Co pięć minut w sektorach rozlegał się dźwięk podobny do tego przy zapowiadaniu na dworcu pociągów. Kobiecy głos informował nas o pozostałym czasie do startu.
1-10 KM
Kilka wymienionych zdań z rosyjskimi sąsiadami, hymn Rosyjskiej Federacji i kolejne sektory ruszają do przodu. Szeroka ulica, znak rozpoznawczy niemal całego moskiewskiego maratonu. Przebiegam przez linię startu, wokół mnie wszyscy biegną spokojnie, nie ma owczego pędu na pierwszych kilometrach. Uspokajam się także, biegnę z tłumem. Nastawiam się na podziwianie widoków.
Tych tutaj nie zabraknie. Niesamowite złociste promienie słońca oświetliły dzielnice biznesową Moskwy. Pojawia się pierwsza z „sióstr Stalina”, w tle socrealistycznego wieżowca widać szklane nowoczesne bryły drapaczy chmur z dzielnicy biznesowej - Moscow City. Na jednym z budynków dostrzegam napis World Trade Center. Uśmiecham się do siebie, sięgam pamięcią do biegu w Nowym Jorku. Pot leje się ze mnie już na pierwszym kilometrze. Jest duszno, czuję, że z każdą chwilą słońce będzie coraz mocniej grzało.
W tej części Moskwy nie ma wielu kibiców. Wąż złożony z blisko ośmiu tysiące biegaczy wydaje się leniwie wić traktem wzdłuż rzeki. Jakby niezdecydowany, czy przemieszczać się dalej, czy wygrzewać na słońcu. Ja też czuję ogarniające mnie rozleniwienie. Z prawej monumentalne budynki, z lewej wydawałoby się nieruchoma rzeka, przed nami nowoczesna Moskwa, stali i szkła.
Przypominam sobie, że jeden z tych drapaczy chmur posłużył mi za siedzibę Peruna w powieści Droga do Nawi. Wpatruję się w dach wieżowca, widzę niemal jak Płanetnik próbuje się dostać do apartament słowiańskiego boga… Wreszcie cień. Za wieżowcami pojawia się nawet chłodny wiatr. Zdaję sobie sprawę, że wpatruję się wciąż w wiszące nad moją głową drapacze chmur.
Znów słońce, pojawiają się grupy dopingujących. Zauważam na trasie wiele samochodów ciężarowych, ciężki sprzęt blokuje ulice krzyżujące się z naszą trasą. Zabezpieczenie przed terrorystami, gdyby ktoś chciał wjechać w tłum, musiałby najpierw staranować te przeszkody. Dziwne to uczucie, gdy człowiek zdaje sobie sprawę z podobnych rzeczy w takich chwilach. Znów koncentruję się na trasie. Cholernie mi gorąco.
10-20 KM
Pierwszy podbieg równo na 10 kilometrze. Bardzo duże nachylenie, nie spodziewałem się tego, nie sprawdziłem profilu trasy. Uff, jedynie pół kilometra katorgi. Zastanawiam się, czy czeka nas więcej takich niespodzianek. Czuję w kościach, że owszem, powinienem być na to gotowy.
Pot zalewa mi oczy, powietrze wydaje się nieruchome, wbiegam w strefy gęstego zaduchu. Rozglądam się wokół, czy tylko ze mną jest coś nie tak? Przystaję chwilami i robię zdjęcia. Podoba mi się ta Moskwa.
Przebiegamy obok moskiewskiego ZOO i kolejnej siostry Stalina, ta jest jakoś mniej urodziwa… Kostka brukowa, kolejny podbieg, zastanawiam się, co się tu wyrabia?
Kibiców coraz więcej, coraz śmielej dopingują biegaczy. Mołodiec! Anu dawaj! Przybijam piątki, w czasie wszystkich swoich biegów maratońskich nie przybiłem tylu piątek, co podczas Maratonu w Moskwie. Na trasie pojawiały się specjalne strefy dla „piątkowiczów”, szpaler młodych ludzi zagrzewających do boju i przekazujących energię do dalszego zmagania z przeciwnościami. Na trasie znalazł się też Sex Strefa, ale o tym później :)
Widzę na drugim brzegu rzeki mury Krelma, Sobór Wasyla Błogosławionego. Muszę przystanąć i zrobić kilka zdjęć. Ten obrazek powinien zostać uwieczniony, a może po prostu chcę odpocząć?
20-30 KM
Kolejna siostra Stalina. Tym razem wysoki i zarazem rozłożysty wieżowiec. Dom na Kotielniczeskoj nabierieżnoj. Ze szczytu spogląda na nas oko Saurona… nie wybaczcie, te skojarzenia były winą przygrzewającego słońca. Trzy lata temu na tej pięcioramiennej gwieździe wieńczącej iglicę budynku zatknięto flagę Ukrainy, a samą gwiazdę przemalowano na podobne barwy. Do tego czynu przyznał się ukraiński kaskader znany pod pseudonimem Mustang Wanted…
Biegnę dalej…
Chwilami rozmawiam z innymi biegaczami. Zaczepił mnie Andriej z Nowosybirska witając słowami: Witam sąsiada!
Dopiero po chwili zorientował się, że nie jestem jego krajanem i pochodzę z Polski. Wygląda na to, że mam w Nowosybirsku sobowtóra. Istniało jeszcze inne wytłumaczenie tej pomyłki. Słońce grzało już mocno, być może i na niego wpłynęło negatywnie?
Podbieg, strasznie długi, po raz pierwszy ulica się zwęża. Uderzające przeciwieństwo szerokich ulic i traktów po których biegliśmy wcześniej. Wbiegamy zdaje się na Kitaj-Gorod. Trasa powoli szybuje w górę w skali trudności. Niet, niet, niet! Nu pogodi, ty niedobra traso!
30-40KM
Gieroj! Mołodiec, wpieriod! Dziwnie słuchać tych dopingujących haseł. Jeszcze dziwniej usłyszeć pod mostem okrzyk z setek gardeł „Uraaaa!”. Taki jednak jest ten maraton. Przed oczami miałem rosyjskie filmy wojenne i bardziej bliskich nam czterech pancernych i psa - „Jołki, połki”…
Jest trochę z górki. Ocieram pot z czoła, biegnę dalej. Kilka nawrotów, tłumy na ulicach, przebiegamy tuż przy Placu Czerwonym. Widzę Tetar Bolszoj, następnego dnia na jego elewacji pojawią się laserowe animacje. Znów rzeka Moskwa i znajdujemy się pod murami Kremla. Teraz przed nami długa, męcząca, ponad sześciokilometrowa prosta (OK. łuk).
Chwilami przyspieszam, chwilami zwalniam. Walczę z pewnymi… przeciwnościami. Ten długi, prosty odcinek wzdłuż rzeki jest sporym wyzwaniem. Ciągnie się niemiłosiernie. Na szczęście kibiców jest mnóstwo, dodają sił. Mijamy pomnik Piotra Wielkiego. Ogromny i nieco kiczowaty, ale na pewno przyciągający wzrok. Czuję szczypanie w oczach. Wodę wylewam na kark i głowę, staram się nie zatrzymywać. Kolejne piątki i sex strefa ;) Sporo ładnych, ciekawie ubranych dziewczyn, które chyba miały zagrzewać do boju. Przy strefie się nie zatrzymuję i tak nie mam siły, poza tym gdzieś za mną biegnie żona… ;)
FINISZ - GIEROJ!
Skręt w prawo. Biegniemy w stronę Łużnik. Przyspieszam nawet na ostatnich metrach. Kończę bieg z uczuciem, że ten maraton bardzo mi się podobał, że pozostaną po nim bardzo miłe wrażenia. Odbieram medal, wodę idę w stronę przebieralni. Monika przybiega niedługo po mnie, zrobiła życiówkę 4:35:58. Zazdroszczę jej jak cholera, ale się do tego nie przyznaję. Oboje uznajemy, że podróż do Moskwy i wzięcie udziału w tak dobrze zorganizowanym maratonie było strzałem w dziesiątkę.
REWOLUCJA!
Wracając do swoich poprzednich relacji zdałem sobie sprawę, że większość z nich okraszona została (tak, to rusycyzm) cierpieniami młodego Wertera. Nie lubię tłumaczeń w stylu noga mnie bolała (bolała jak cholera, dwa tygodnie przed maratonem doznałem kontuzji. Gdyby nie był to maraton zagraniczny, zrezygnowałbym ze startu). Postanowiłem w samej relacji te głodne kawałki pominąć. Jednak w posłowie, gwoli kronikarskiego obowiązku muszę Wam wspomnieć o moich przebojach w czasie biegu. Nie obrażę się, jeśli w tym momencie przerwiecie czytanie, ja bym tak zrobił ;)
Na nogę przestałem zważać około 15 kilometra, gdy dopadło mnie coś co śmiało mógłbym nazwać Zemstą Montezumy (a może Stalina?). Wtedy po raz pierwszy w organizacyjnej stronie biegu dostrzegłem rysy kruszące marmurowy pomnik, jaki wystawiłem organizatorom. Jak dla mnie na trasie były śladowe ilości Toi-Toi, a przy tych, które znalazłem były niemiłosierne kolejki. Nigdy nie przeżyłem podczas maratonu takich męczarni, jak wtedy. Bywały momenty, gdy wracałem kilkaset metrów do wątpliwego przybytku rozkoszy, żeby się nie rozłożyć na trasie. A w momentach, kiedy wiedziałem, że przede mną jeszcze kilka kilometrów do następnego punktu z toaletami rozważałem zbiegniecie z trasy do najbliższej restauracji, czy poproszenie kogoś z miejscowych o wpuszczenie mnie do swojego domu i łazienki. Straszne… Od 20 kilometra nie byłem w stanie nic zjeść, ani wypić. Cud, że się nie odwodniłem. Zwalniałem, przyspieszałem próbując nadrabiać… interwały na maratonie, raczej niewskazane.
Piszę o tym, w myśl powiedzenia: „Nic co ludzkie, nie jest mi obce”. Z ”Nu, pogodi” zrobiło się „Nu, pogoni”. Trudno mi powiedzieć, co było przyczyną tej niedyspozycji, która przeciągnęła się na czas także po maratonie. Odżywianie dzień przed startem? W dniu startu? Temperatura? Takie rzeczy po prostu się zdarzają. Najbardziej po maratonie bolały mnie mięśnie pośladków dokonujących cudów, bym zakończył maraton z godnością ;)
Drodzy maratończycy i nie tylko maratończycy, pozostaje mi życzyć Wam biegów bez rewolucji… żołądkowych! A na koniec jeszcze się pochwalę. Zaledwie kilka tygodni temu w księgarniach pojawiła się moja nowa powieść „Impuls”, wydana przez wydawnictwo SQN. To alternatywna historia z Józefem Piłsudskim w tle, wirującymi stolikami, Warszawą lat trzydziestych i wielką wojną z Berlinem i Moskwą. Być może powieść Was zainteresuje i ją zakupicie w Empikach, czy innych księgarniach ;) Do przeczytania!
UWAGA - relacja z dużą ilością zdjęć na moim blogu www.runforlifetom.wordpress.com ;)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |