2017-03-14
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| WAKACJE W BIEGU (czytano: 633 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://wasteoftime.pl/2017/03/14/wakacje-w-biegu/
Czas na najświeższy raport z frontu. Można powiedzieć, że tydzień numer 6 (6.03-12.03) był tygodniem wakacyjnym. Wybraliśmy się w tym terminie na wycieczkę na Dolny Śląsk i Opolszczyznę (niestety w zamian za planowany wcześniej wyjazd w bardziej górzyste tereny). Jednocześnie, ze względu na kalendarz startowy, miał to być tydzień z dużym kilometrażem. Wiedziałem, że poza domem trudniej będzie sobie zorganizować treningi i że czeka mnie sporo dodatkowych aktywności, więc postanowiłem odpuścić sobie większość sesji uzupełniających i skoncentrować się na bieganiu.
Tydzień zacząłem od biegów spokojnych, o maksymalnej długości dziewiętnastu kilometrów. Pierwszy trudny trening, którym był bieg progowy na 8 kilometrów, wypadał oryginalnie w czwartek, ale ze względu na planowane wycieczki przełożyłem go na piątkowy wieczór, już po powrocie. Czułem dość mocno w nogach te wszystkie zwiedzania i przejechane kilometry. Chociaż tempo było teoretycznie niezbyt wymagające (4:23 min/km), to już pierwsze kilka minut dało mi się we znaki tak, że chciałem zejść z bieżni. Tutaj dochodzimy do jednej z moich większych wad jako biegacza – nie umiem wyjść poza swoją strefę komfortu. Dopóki tempo jest niezbyt wymagające mogę biec bardzo długo, potrafię ostro atakować podbiegi, ale nie umiem przez dłuższy czas utrzymywać wysokiego tempa. Wiem, że fizycznie jestem do tego zdolny. Wiem, że mam bardzo duże rezerwy, ale nie potrafię ich wykorzystać.
Zdawałem sobie z tego sprawę już wcześniej, dlatego w tym sezonie jednym z punktów był trening mentalny. Zacząłem od przeczytania „Psychologii dla sportowców” Costasa Karageorghisa. Niestety była to dla mnie pozycja zupełnie bezużyteczna. Teraz jestem w trakcie czytania „Jak bardzo tego chcesz. Psychobiologiczny model zwyciężania” Matta Fitzgeralda. Tu jest o wiele ciekawiej – mam nadzieję, że wkrótce napiszę coś więcej na ten temat. Najważniejsza w tym momencie jest dla mnie świadomość tego co się dzieje ze mną podczas wymagającego biegu. Każdy kilometr to walka, w której siła woli mierzy się z siłą rozsądku. A dokładniej z mózgiem, który z jednej strony dba, żebym nie zrobił sobie krzywdy, ale z drugiej strony uniemożliwia zbliżenie się do maksimum możliwości. Ten piątkowy wieczór był dla mnie o tyle ważny, że wreszcie postawiłem na swoim, przekroczyłem pewną granicę. Udało mi się ukończyć ten trening chociaż nogi piekły, płuca ledwie łapały powietrze, a żołądek był o krok od wymiotów. Zacząłem przejmować kontrolę 🙂
Wspominałem już, że trening progowy przeniosłem z czwartku na piątek. Niestety okazało się, że z kolei biegu na 32 kilometry nie jestem w stanie zrobić w niedzielę. A ponieważ czytałem, że nie powinno być problemem robienie dwóch trudnych treningów dzień po dniu, zdecydowałem pobiec w sobotę rano. Chyba czegoś nie doczytałem, a już na pewno nie przygotowałem się porządnie do tak długiej sesji. Ruszyłem odwodniony, z uszczuplonymi zapasami glikogenu i tylko jednym żelem energetycznym przy sobie. Pierwsze 20 kilometrów przebiegło spokojnie. To jest dystans na którym nie potrzebuję ani żadnego specjalnego odżywiania ani nawet wody. Zapomniałem, że bieg trzydzieści kilometrów to już właściwie inna dyscyplina i dalej było już tylko gorzej.
Około dwudziestego pierwszego kilometra mocno dały mi się we znaki wzniesienia, a chwilę potem kolka zmusiła do zatrzymania się i zrobienia kilku ćwiczeń. Później zacząłem mocno słabnąć, a jeden żel nie wystarczył żeby postawić mnie z powrotem na nogi. Około 26-ego kilometra musiałem przejść do marszo-biegu, a po doszuraniu do 29-ego zupełnie zrezygnowałem.
Byłem w krakowskim Łęgu, na industrialnych terenach w okolicy elektrociepłowni. Do samochodu miałem jakieś 2,5 kilometra, a jako że nie mogłem liczyć na komunikację miejską, zdecydowałem się na spacer. Idąc miałem w głowie cały czas jedną myśl – mam ochotę na lody, śmietankowe, w grubej polewie czekoladowej. Muszę je mieć, natychmiast! Było to dość dziwne, zwłaszcza że właściwie nie jadam lodów, nawet w letnie upały. I wtedy po raz pierwszy doświadczyłem tego co do tej pory znałem tylko z opowiadań – tej słynnej maratońskiej „ściany”. Po kilku minutach marszu zauważyłem, że nawet chodzenie sprawia mi problemy i że nie mam pełnej kontroli nad ciałem. Kilkaset metrów dalej, z powodu niedoboru cukrów, zacząłem się lekko zataczać. Było jeszcze na tyle dobrze, że nie prosiłem postronnych osób o pomoc, ale już na tyle źle, że poważnie to rozważałem.
Szedłem jednak dalej, co jakiś czas odpoczywając przy jakimś słupie lub na krawężniku, aż w końcu udało mi się dotrzeć do samochodu. Wypiłem wszystkie napoje które tam miałem i zjadłem żel który zostawiłem sobie na po treningu. Posiedziałem w aucie jeszcze kwadrans, a kiedy już trochę doszedłem do siebie pojechałem na najbliższą stację benzynową. Tam wreszcie zjadłem wymarzone lody i wciągnąłem trzy podwójne Marsy. Postawiło mnie to na nogi na tyle, że mogłem bezpiecznie pojechać do domu. Doświadczenie dla mnie zupełnie nowe i niespodziewane. Myslę, że dzięki temu nabrałem odrobinę respektu dla długich dystansów. Warto go trochę mieć.
Chociaż bieg długi nie udał mi się w pełni, był to jednak najdłuższy dystans jaki kiedykolwiek zrobiłem na treningu. Absolutnie rekordowy był też cały tydzień – od niedzieli do soboty udało mi się zrobić 96,5 kilometra:
- Niedziela – 24 kilometry w tempie maratońskim
- Wtorek – 10 kilometrów biegu spokojnego
- Środa – 19 kilometrów biegu spokojnego
- Piątek – 14 kilometrów z ośmioma w tempie progowym
- Sobota – 29,5 kilometra biegu samobójczego
Teraz mam w planach tydzień dużo lżejszy, a na jego koniec, pierwszy poważny sprawdzian – Półmaraton Marzanny. Edycja z 2015-ego roku jest dla mnie do tej pory najlepszym występem, teraz moja forma jest wielką niewiadomą, ale postaram się żeby było równie dobrze.
I jeszcze dwa tematy, w formie ogłoszeń duszpasterskich: planuję zbić wagę o jakieś 4-5 kilogramów (obecne 81,5 to trochę zbyt dużo) i w tym tygodniu rzucam palenie. Jeżeli nie zaraportuję w najbliższym czasie postępów, zwłaszcza w tej drugiej kwestii, należy mi się internetowy lincz 😉
------------------------------------------
Więcej na: https://www.facebook.com/wiktor.k.jastrzebski
Cały wpis ze zdjęciami: https://wasteoftime.pl/2017/03/14/wakacje-w-biegu/
Blog: https://wasteoftime.pl
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |