2017-02-07
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Leśny wariat? (czytano: 506 razy)
Był piękny, słoneczny poranek, ptaki śpiewały, gdy budziły mnie promienie słońca docierające przez lekko odsłonięte okno, więc wstałem z werwą, by ... a nie, to początek nie tego tekstu.
28.01.2017, sobota, 6:32 – dzwoni budzik. Jakimś cudem zwlekam się z łóżka, spoglądam na termometr i zastanawiam się, kiedy i dlaczego stałem się wariatem. Jest -9 stopni, na dworze wietrznie, śnieżnie i w ogóle jakoś zimowo. Formy we mnie brak, więc po co mi ten start? Czemu by nie odpuścić? Nikt nie zauważy mej nieobecności. A koc jest taki ciepły...
Tradycyjnie przezwyciężyłem równie tradycyjne głupie myśli i wyruszyłem w drogę na Śnieżne Konwalie. Okazała się szybsza, niż się spodziewałem, i prędko stawiłem się w Bledzewie. Miło było tam wrócić. W 2013 roku brałem udział w Biegu Cysterskim, bardzo sympatycznym, choć wcale niełatwym. Ciekaw byłem, co mnie tym razem czeka, ale liczyłem na lasy i pagórki.
Start o 9:00, mapy dostaliśmy koło 8:50. Nie wyglądały źle, choć parę PK wzbudzało niepokój (zwłaszcza opisy). Mając na uwadze doświadczenia z kilku ostatnich BnO ustaliłem od razu kolejność punktów na całą trasę uwzględniając możliwie dobiegi z różnych stron. Okazało się to słusznym posunięciem.
O 9:00 wystartowaliśmy, na początek bieg przez Bledzew, wspominałem ów sierpniowy, gorący wieczór sprzed niemal czterech lat. Gdy wybiegliśmy za zabudowania, zaczęły się problemy – lód, ślisko... Ale przynajmniej były dodatkowe atrakcje. Za to mróz się dawał we znaki, na zmianę nie czułem palców rąk i nóg, niemal do końca biegu.
Zacząłem od PK4, jak spora część uczestników TP25. O ile samo wypatrzenie punktu było łatwe, to już dotarcie do niego nie, przeskakiwanie przez kłody albo przechodzenie pod zwalonymi drzewami na brzegu Obry ma jednak swój urok. ;)
Z PK4 wybieg trochę na azymut, trochę drogowo, na PK2, trafiony z marszu/biegu. Stamtąd na północ drogowo do PK3, znów jakoś łatwo. Dziwnie było, bo rzadko mam tak bezproblemowy początek – ale ogólnie pozytywna niespodzianka. Tyle że przede mną było jeszcze 14 punktów...
Kolejny cel – PK7. Też od razu. No nic, może te zimowe BnO są łatwiejsze, bo dzięki brakowi zarośli więcej widać?
Długa prosta z PK7 do PK5 pozwoliła mi chwilę odpocząć nawigacyjnie i nacieszyć się ogólnie zimowym lasem. Lubię takie klimaty, zwłaszcza nocne, ale też w takim styczniowym słońcu las się pięknie prezentował. Szukałem tropów próbując je rozpoznać, wypatrzyłem ślady jeleni, saren, dzików i zajęcy. Samych zwierzaków nie spotkałem tym razem w ogóle, szkoda.
Fragment drogi przy PK5 był istnym lodowiskiem, jedno z miejsc, gdzie trzeba było być super ostrożnym. A i tak prawie leżałem. Jak wspomniałem, dodatkowych atrakcji zimowych biegów nie brakowało. ;)
PK8 trafione bez problemu, choć tym razem skrót się nie sprawdził i musiałem zbiegać/schodzić stromym zboczem, bałem się trochę. Potem przejście na drugą mapę, nie spieszyłem się, wręcz szedłem spokojnie, by się nie zgubić, to ważny moment. Udało się na czysto, w (śliskim) dobiegu do PK15 spotkałem biegaczkę z psem. Razem znaleźliśmy perforator i się znów rozdzieliliśmy.
Dobieg na PK16 wydawał się według mapy prosty, ale jednak lodowiec swoje zrobił – podbieg, zbieg, podbieg, zbieg ... Dotarłem do upatrzonej drogi w prawo, dobiegłem do jakiegoś wyróżniającego się fragmentu lasu, odbiłem planowo na azymut na N i szukałem PK16. Piękny opis – "charakterystyczne drzewo". Uwielbiam takie! Ale tu problemu nie było, drzewo wypatrzone z pagórka i PK podbity. To już prawie połowa.
Drobne cofnięcie się i wariantem drogowym ku PK14, z mijaniem po drodze obszaru z zakazem wstępu, chyba obszaru lęgowego bielika. Przyszedł mi na myśl serial animowany "Rezerwat bielików". Może to tam żyje Leon ze swoim następcą Szpundkiem?...* Kilka skrzyżowań, na koniec wybieg na azymut – i jest punkt czternasty. Tam przerwa na posiłek.
PK17 to pierwszy, który sprawił problemy. Problemy? Po prostu zbiegłem ze ścieżki w las ku punktowi o 50 metrów za wcześnie, więc nie od razu go znalazłem. Błąd mający może minutowy wpływ na czas finalny, drobnostka.
Z PK17 wariant drogowy do PK13, banalnie, podobnie dalej na PK12, choć tam trochę nawigowania na przełaj było, no i sam perforator był gdzieś wysoko (choć, jak się później okazało, nie najwyżej na trasie). Wdrapałem się, podbiłem, poleciałem fragment drogą i potem na azymut do PK11, znów podejrzanie łatwo.
Od PK11 musiałem przejść jakieś torfowiska, na szczęście mróz solidnie je utwardził, więc powoli, ale bezpiecznie je przebyłem. Wbiegłem na drogę, i tam miałem kolejny moment zwątpienia. Źle wybrałem, ale po 50 metrach poprawnie się zlokalizowałem na mapie i zawróciłem; znów strata około 1,5 minuty (śliska ta droga!), ujdzie.
Dalej trzymałem się dróg, dopiero przy samym PK10 musiałem przebijać się przez niski las. Znów zrobiłem to w idealnym miejscu, bo wbiegłem niemal w punkt. Wróciłem na drogę, a przynajmniej tak mi się wydawało. Zwątpiłem poważnie, więc zrobiłem przerwę, najadłem się, uznałem wątpliwości za bezzasadne i poleciałem dalej na wyczucie. Okazało się, że dobrze myślałem, po prostu ścieżka była słabo widoczna.
Biegłem dalszymi drogami z coraz dłuższymi odcinkami marszowymi, jednak brak formy dawał się we znaki. Skręt w lewo, w prawo, kawałem na przełaj – i jest PK6. Dalej w planie PK9, ze zmianą mapy, ale tym razem bez problemu, bo szóstka zmieściła się na obu.
Właśnie, dziewiątka... Sam dobieg był banalny, długa prosta. Ale to wzgórze! O ile na dwunastkę się wdrapałem, to tu się niemal wspinałem. Pewnie zmęczenie wpłynęło na taki odbiór tego punktu, ale to chyba był najwyżej położony fragment trasy. Za to jakie fajne widoczki z góry! ;)
Zbieg do jeziora, tam wbiłem się na dłuuugą prostą w okolice PK1. W okolice, właśnie, bo był w głębi lasu. Ciągnął się ten fragment niemiłosiernie, brak formy też nie pomagał. Ale w końcu pojawiła się linia przesyłowa, wg mapy jakieś 200 metrów dalej, gdzie brzeg zbliżał się do ścieżki, miałem odbić na N. Tak też zrobiłem – i znowu punkt niemal idealnie znaleziony. A że był to ostatni, to okazało się, że tym razem nie zgubiłem się ni razu. Dziwne uczucie. ;)
Tą samą drogą kontynuowałem dobieg do głównej drogi prowadzącej do Bledzewa. Tam spotkałem zawodniczkę, początkowo biegła przede mną, później udało mi się ją dogonić, chwilę pogadaliśmy o pięknej pogodzie, fajnej trasie i słabym przygotowaniu spowodowanym okresem wirusowym, i później poleciała przede mnie. Na mecie była minutę przede mną.
Mój czas: 4h14m; kilometraż nieznany. Bez szaleństw. Myślę, że w formie mógłbym powalczyć o 3h30m, choć tego nigdy nie da się przewidzieć, może biegnąc szybciej gubiłbym się więcej. Nie wiadomo.
Ogólnie było bardzo fajnie, miło jest spędzić sobotę na łonie natury, na udanej imprezie z pozytywną atmosferą. Choć tym razem tak jej nie odczułem – na trasie mało znajomych, w bazie pustki, bo nie było TP10, no i może za szybko uciekłem do domu. Ale i tak podobało mi się, zwłaszcza ta łatwość w znajdywaniu punktów była pozytywną niespodzianką, miałem kupę szczęścia tym razem. ;)
Tylko gdzie ta forma się podziała? Przemęczenie daje się we znaki, ale zaczęły się ferie, jedna praca odejdzie na kilka tygodni. Może trochę zdołam wypocząć. Ostatnio parę razy udawało mi się zrobić w pracy domowej przerwę na bieg, ale każdorazowo nie czułem się na siłach, by ruszyć w drogę. Nic dziwnego przy moim ostatnim trybie życia. Oby po zakończeniu pracy w Poznaniu wróciła mi witalność i dalej motywacja. Chcę wystartować w tym roku w maratonie poznańskim (jedyny na ten sezon), a taki start to jednak musi być przygotowany.
A kolejny BnO – marcowa Róża Wiatrów w Puszczy Zielonce? I potem parę biegów przełajowych. Będzie wiosna! :)
* W rezerwacie lęgowym chyba raczej spodziewać się należy samicy, więc to pewnie mama Szpundka tam żyje. ;)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2017-02-08,08:14): ponad cztery godziny brykania to niezłe osiągnięcie :) Gratuluję. Zima to taki okres w którym chyba nikomu nie jest łatwo :( insetto (2017-02-09,01:25): paulo - dzięki. Brykanie zimą w tak słoneczną pogodę jak wtedy jest fajne, sam wiesz. Tylko ziiimno było...
A z tą porą roku - racja, ale u mnie głównie kłania się brak czasu za słońca i brak sił/motywacji po zmroku. Zimowe bieganie lubię, zwłaszcza przełajowe, a niestety niemal nie mam kiedy sobie na nie pozwolić. :(
|